Swego czasu premier Donald Tusk wezwał związkowców, żeby w końcu przestali zajmować się zbieraniem podpisów, a przygotowali konkretne propozycje projektów.

Długo nie musiał czekać, bo od wypowiedzenia tamtych słów nie minął nawet rok. W tym czasie działacze zdążyli przedstawić m.in. pomysł na oskładkowanie wszystkich umów-zleceń. Teraz na tapetę biorą kontrakty czasowe. Pojawiła się również Platforma Oburzonych, samozwańcze forum organizacji, stowarzyszeń, związków oraz środowisk, których wcześniejsze inicjatywy ustawodawcze zostały zignorowane przez polityków. Za wcześnie, żeby wyrokować, na ile ruch okaże się trwały, ale na pewno stanowi przejaw ofensywy związkowców. Ci po kilkuletnim marazmie, letargu intelektualnym zaczynają znów głośno i coraz donośniej domagać się od rządu poważnego traktowania.

Stąd też większe w ostatnim czasie zaangażowanie resortu pracy w dialog społeczny. Propozycje związków w sprawie umów mogłyby być kolejnym przejawem nikomu niepotrzebnej papierologii, gdyby nie decyzja ministerstwa, że będą stanowić podstawę do przygotowania dalszych zmian prawnych. O tym, jaki będzie ich dalszy los, przesądzi jednak postawa pracodawców. Ci z komisji trójstronnej deklarują chęć rozmów. Gdyby faktycznie udało się dojść do porozumienia, to można by mówić o dodatkowych sukcesie. W ostatnim czasie negocjacje między partnerami społecznymi albo miały charakter pozorowany, albo ograniczały się do wzajemnych pretensji. Tak było chociażby w czasie rozmów o niezbędnych zmianach w kodeksie pracy. Szkoda, bo obu stronom powinno zależeć na stabilizacji zatrudnienia. Bo to oznacza również stabilizację prowadzenia działalności gospodarczej. I nie chodzi o likwidację umów cywilnoprawnych, bo często są one jedyną szansą dla młodych ludzi na wejście na rynek pracy. Ale o pozbycie się patologii, sytuacji, gdy człowiek w wieku 25 lat podpisał pierwszy kontrakt terminowy i po 10 latach dalej na nim pracuje.

Jeżeli partnerom uda się wypracować wspólne stanowisko, to będzie prawdziwy przełom. Szkoda że o takim nie można mówić, jeżeli chodzi np. o emerytury górnicze. Tu bowiem jest całkowity pat. Rząd tylko deklaruje walkę z przywilejami. W efekcie sparaliżowany strachem przed płonącymi oponami w stolicy poddaje się dyktaturze śląskich działaczy.