Magda ze Śląska pojechała na swoją pierwszą „sztelę” (stelle – miejsce, praca) w ubiegłym roku. Potrzebowała pieniędzy: była bez roboty, komornik pukał do drzwi, opieka wstrzymała zasiłki na dziecko. Biegła do urzędu pracy, żeby wziąć cokolwiek, kiedy w oczy wpadła jej reklama: że jest legalna praca w Niemczech dla opiekunek seniorów. Ubezpieczenie, darmowe utrzymanie i dojazd, zarobki do 2 tys. euro miesięcznie. Weszła do agencji pośrednictwa i podpisała umowę. Dali jej dwie godziny, żeby załatwiła niezbędne sprawy i spakowała torbę.
Wkrótce była w niemieckim miasteczku, gdzie czekała na nią Helga. – Starsza pani cierpiała na alzheimera, defekowała pod siebie, mazała kałem wszystko i wszystkich dookoła. Drapała, gryzła, biła. Nie dawała się umyć, nie pozwalała obciąć sobie paznokci. Byłam z nią 24 godziny na dobę. Kiedy dzwoniłam do firmy z prośbą o pomoc, słyszałam, że muszę wytrzymać – wspomina Magda. I dodaje, że nie rozumie, jak można było wysłać tak niedoświadczoną osobę jak ona do tak trudnego przypadku. – Bałam się zasnąć, bo Helga mogła sobie coś zrobić. Bałam się, że to ja będę za to odpowiedzialna i pójdę do więzienia – wspomina kobieta.
***
Paulina z Katowic wyjechała do pracy w Niemczech po raz pierwszy, gdy miała 20 lat. – To były wakacje, chciałam dorobić – wspomina. Namówiła ją koleżanka ze studiów, która zachwalała, że to łatwy sposób na „dużą kasę”. – Miała rację. Jako studentka nigdzie w Polsce nie dostałabym 4 tys. zł na rękę i nie miałabym opłaconego wyżywienia i zamieszkania – zauważa Paulina. Do pracy brali nawet tych, którzy w ogóle nie znali języka. – Szkolenie robione na kolanie i wysyłali cię do niemieckiej rodzinki – mówi. Wystarczyło przyjść na rozmowę kwalifikacyjną w biurze. – Zdziwiło mnie, że im gorszy niemiecki i mniejsze doświadczenie, tym gorszy przypadek osoby chorej się dostawało – wspomina Paulina.
Reklama
Niemieckie media – jeśli już mówią o zagranicznych opiekunkach – lubią używać określeń typu perły czy skarby. Zdając sobie sprawę, że bez pomocy pracownic zza wschodniej granicy system opieki szybko by się zawalił
Za pierwszym razem Paulina trafiła do kobiety z alzheimerem, demencją oraz parkinsonem. Wysłała ją jedna z największych polskich firm pośrednictwa pracy dla opiekunek. – Rodzinie staruszki zagwarantowano, że świetnie mówię po niemiecku, więc skończyło się tak, że z jej córką rozmawiałam po angielsku – opowiada Paulina. Firma zapewniła jej nocleg – w domu, miała własny pokój, wi-fi. Zadanie wydawało się proste: miała opiekować się staruszką, z dwoma godzinami przerwy w ciągu dnia. Ale była jeszcze noc, a wtedy podopieczna szalała, chciała uciekać, rzucała przedmiotami. W nocy Paulina nie mogła spać, w dzień miała tylko 120 minut przerwy, organizm się buntował. Jak dziś mówi, gdyby była świadoma stanu podopiecznej i wymagań, które jej będą stawiane, nigdy by się nie zdecydowała na tę pracę.