Dialog społeczny można porównać do syzyfowej pracy. Rząd, pracodawcy oraz związki zawodowe z lepszym lub gorszym rezultatem wspólnie pchają pod górę kamień – prowadzą negocjacje, konsultacje, zawierają porozumienia. Jednak co kilkanaście lat współpraca przeżywa kryzys i trzeba zaczynać od nowa.
Dziś w Polsce w głębokiej defensywie znaleźli się partnerzy społeczni – ubywa im członków, brakuje pieniędzy, zaś rząd nie tylko ich lekceważy, lecz wręcz przejmuje ich zadania. Na dodatek zmieniający się świat pracy stawia przed nimi nowe wyzwania – zmianie ulega model wykonywania obowiązków oraz struktura zatrudnienia (mniej pracy fizycznej, więcej koncepcyjnej), odchodzi się od sztywnych norm czasu oraz miejsca pracy. Niełatwo im się w tej nowej rzeczywistości odnaleźć. Zarówno związki – z organizacjami zakładowymi, etatami i pikietami, jak i pracodawcy – którym wciąż wydaje się, że wszyscy powinni pracować za małe pensje, do współczesności nie pasują.
I – poza nielicznymi wyjątkami – niewiele z tym robią. Jakby nie zdawali sobie sprawy, że dawno nie byli aż tak słabi. Pewnie nie znikną całkowicie, ale ich rola w procesie kształtowania stosunków społeczno-gospodarczych będzie coraz mniejsza. A już teraz jest – mówiąc delikatnie – mocno ograniczona.
Reklama