Ochotnicze Hufce Pracy nie zniknęły razem z Polską Ludową. To wciąż wielka państwowa instytucja, która cały czas pomaga młodzieży.
Co jakiś czas ktoś wpada na pomysł, że te hufce to może głupi pomysł, że za dużo na nie idzie pieniędzy, które można by przeznaczyć na coś innego. W tym roku OHP będą kosztowały budżet państwa 297,2 mln zł.
Vitalij przygryza język i ze skupieniem wbija igłę w prostokątny kawałek płótna, zostawiając na nim węże niezbyt jeszcze równych ściegów. Drobny, szczupły, odpowiada na pytania niechętnie. Na przedramieniu wydziarane słowa: „Deus auxilium me”. – Niech mi Bóg pomoże – tłumaczy. I nieco protekcjonalnym tonem dodaje, że to po łacinie. W pracowni krawieckiej siedzi kilka innych osób i podobnie jak on szyją pod okiem instruktorki. Potem zobaczę jeszcze warsztat ślusarski i stolarski, pójdę do kuchni oraz pracowni fryzjerskiej. Zajrzę do pokoi w internacie, obejrzę zaplecze. Nawet toalety. Pokażą mi tu każdy zakamarek. Żeby się pochwalić. A ja chętnie wsadzam nos w każdy kąt. Jestem w Centrum Kształcenia i Wychowania OHP w Dobieszkowie.
Tak, chodzi o Ochotnicze Hufce Pracy – instytucję, o której myślimy, że razem z PRL przeszła do historii, a tymczasem ohapy mają się dobrze, bo to wielka i państwowa instytucja. Dobieszków to placówka o charakterze opiekuńczo-wychowawczym dla młodzieży w wieku 25–18 lat, podobnych do niego miejsc jest 217. W całym kraju opiekują się co roku ok. 36 tys. dzieciaków, tutaj jest ich setka. Chłopaki i dziewczyny. Kiedyś dziewczynki były w mniejszości, może 10 proc., teraz proporcje się wyrównują – jakieś 40 do 60 proc.
Dobieszkowski kompleks to internat, warsztaty i szkoła, przy czym hufiec nie prowadzi szkoły (nie jest organem założycielskim), korzysta z tej samorządowej. Po boisku i korytarzach śmigają dzieciaki. Dokładnie takie same, jakie można spotkać w każdej szkole. Jedne zadowolone z życia, inne – nie. Żadnej musztry, gwizdków, krat – bo wiem, że niektórzy mają także takie wyobrażenia.
Reklama
Leona Winczewska-Wróbel, dyrektorka placówki, opowiada, że udział w OHP jest dobrowolny. To nie jest miejsce odosobnienia, gdzie zostaje się wysłanym za karę, tutaj trafiają głównie dzieciaki, które nie radzą sobie w szkole – często mają w plecy kilka lat. A do tego w domu też zwykle nie wszystko jest tak, jak trzeba. Część z nich to eurosieroty: rodzice wyjechali za chlebem i zapomnieli, że mają dzieci. Ale zdarzają się też bieda, alkohol, te wszystkie rzeczy, o których urzędnik powie, że to środowisko zagrożone patologią. I jeszcze brak perspektyw.
Treść całego artykułu można znaleźć w weekendowym wydaniu DGP.

>>> Polecamy: W gospodarce dzieją się rzeczy, których po 1989 r. nie doświadczaliśmy nigdy