My w DGP publikujemy wywiad ze wschodzącą gwiazdą amerykańskiej ekonomii Justinem Wolfersem, który zgłębia ten temat bez ideologicznego zacięcia.
Oczywiście argumentów za i przeciw parytetom jest multum. I każdy, kto miałby kiedyś podejmować decyzję o ich wprowadzeniu (czy to ustawami, czy w prywatnym biznesie), musi wybrać te, które najbardziej go przekonują. Trudno jednak nie dostrzegać pewnych faktów. A są one takie, że kobiet jest w wielu lukratywnych miejscach mniej. Jednym z przykładów jest pierwsza liga ekonomistów.
Agencja Thomson Reuters ogłosiła właśnie swoje typy do tegorocznego Nobla z ekonomii. Są wśród nich cztery nazwiska. Pierwszy to Stephen A. Ross, profesor MIT, nazywany niekiedy największym żyjącym teoretykiem finansów. To on wymyślił takie rzeczy, jak teoria arbitrażu cenowego (APT) czy pricing o neutralnym poziomie ryzyka, którymi od lat posługują się biznes i konsulting na całym świecie. Potem mamy sir Anthony’ego Atkinsona (Oksford) i Angusa Deatona (Princeton), którzy zajmują się mierzeniem poziomu faktycznego dochodu i nierówności społecznych. Czwarty typ Reutersa to najbardziej z nich wszystkich znany szerokiej publiczności Robert Shiller (Yale) należący do tych, którzy faktycznie i ze szczegółami przewidzieli pęknięcie bańki mieszkaniowej. Widzą już państwo zapewne, do czego zmierza ta wyliczanka. Na reutersowej krótkiej liście nie ma żadnej kobiety.
Reklama
To zresztą nie jest żadne zaskoczenie. W całej, już ponadczterdziestoletniej historii tego wyróżnienia kobieta dostała tę nagrodę tylko raz. I to całkiem niedawno, bo w 2009 r. Była nią Elinor Ostrom z Uniwersytetu Indiany. Jedna badaczka kontra 68 facetów. Gdyby ekonomiczny Nobel był ciastkiem, to kobiety spałaszowały dotąd 1,4 proc. wypieku. I jak tu nie czuć się głodnym? To słabo nawet na tle wyróżnień w innych kategoriach (tu panie stanowią jakieś 5,4 proc. ogółu nagrodzonych).
Na dodatek na horyzoncie raczej nie widać zbyt wielu wschodzących żeńskich gwiazd ekonomii. Wśród zdobywców Medalu Johna Batesa Clarka dla najlepszego młodego ekonomisty (nagroda zwana jest czasem małym Noblem) pierwsza kobieta zagościła się dopiero po... 60 latach. Była nią w 2007 r. Susan Athey. Od tamtej pory jest nieco lepiej. Zaraz po niej (2010 r.) nagrodę dostała Francuzka Esther Duflo. A ostatnio (2012 r.) Amy Finkelstein. Wszystkie wymienione panie to jednak pokolenie czterdziestolatek. Co oznacza, że znajdą się w kolejce do Nobla najwcześniej za dwie dekady z okładem.
Na dobrą sprawę jedyną kobietą w odpowiednim wieku i z odpowiednim dorobkiem naukowym, by stać się realnym kandydatem do tej nagrody, jest 70-letnia Deirdre McCloskey. Problem tylko w tym, że pani McCloskey do przedstawicielek płci pięknej należy dopiero od lat 17. Wcześniej nazywała się Donald McCloskey i jako mężczyzna robiła imponującą zawodową karierę (m.in. jako protegowany Miltona Friedmana w Chicago). Miała nawet żonę i dwójkę dzieci. Przeprowadzoną w 1995 r. operację zmiany płci McCloskey w poruszający sposób opisała w bestsellerowej książce „Crossing” (Przejście). Naukowo zaczęła się zajmować bardziej miękkimi obszarami ekonomii. Wciąż pisze kolejne tomy swojego opus magnum, czyli wielkiej historii zachodniego mieszczaństwa, w której udowadnia, że wielkie zmiany w poziomie obecnego dobrobytu wzięły się wcale nie z przemysłowych innowacji, lecz z retoryki i estetyki. Ale nawet gdyby McCloskey Nobla dostała, i tak nie będzie to szczególnie dobry przykład dla młodych ambitnych pań. Sama badaczka nie ukrywa, że nigdy stuprocentową kobietą nie była i nie będzie.
Oczywiście byłoby przesadą domagać się od komitetów przyznających różne fachowe nagrody wprowadzenia parytetów. Noblowska wyliczanka jest raczej trzeźwą konstatacją, że nawet tak przyjaznym kobietom środowisku jak zachodni świat akademicki szklany sufit naprawdę istnieje.