W swoim niedawnym wystąpieniu publicznym, przewodniczący OPZZ Solidarność- Jan Guz, zaproponował wprowadzenie 50 proc. podatku od dochodu dla osób zarabiających powyżej 360 tys. zł rocznie. Z pełnym przekonaniem dodał, że „tysiąc złotych dziennie to wystarczający dochód, by utrzymać się na godnych warunkach”. Kwestią sporną pozostaje kategoryzacja pojęcia „godnych warunków” oraz geneza „tysiąca złotych”

Debata publiczna w Polsce od dłuższego czasu nasycona jest swoistym powrotem do korzeni – niestety tych z poprzedniego ustroju. Mając na uwadze rewolucyjne pomysły Rządu sprowadzające się do społecznego rozdawnictwa, trzeba pamiętać, że za to wszystko ktoś będzie musiał zapłacić, a w grę wchodzi nawet 20 mld zł. Wbrew obiegowej opinii, urząd Premiera nie prowadzi działalności gospodarczej, a jego aktywność sprowadza się głównie do redystrybucji zgromadzonych środków. Tak oto, górnik wojujący o wyższe uposażenie musi pamiętać, że tłuczenie szyb i palenie opon na ulicach Warszawy może skutkować odebraniem, np. posiłku dla ubogich studentów na uczelniach wyższych.

Niezwykle błyskotliwym pomysłem w tej mierze wykazał się przewodniczący OPZZ – Jan Guz. Nie chcąc narazić się któremuś ze stronnictw zarządzanej przez siebie organizacji, zaproponował uzupełnienie „wspólnego kotła” pieniędzmi bogatych Polaków – biznesmenów. Naturalnie, realizacja całego planu zakłada wprowadzenie wielostopniowego systemu opodatkowania dochodów oraz – co ważne – odebranie aż połowy zarobków osób wykazujących roczne wpływy powyżej 360 tys. zł. Niezwykle frapująca pozostaje argumentacja Guza, który przekonuje, że tysiąc złotych dziennie to stawka całkowicie wystarczająca do godnego życia:

„Tysiąc złotych dziennie to wystarczający dochód, by utrzymać się na godnych warunkach. Jeśli odejmiemy dni wolne, to nawet zaradny biznesmen otrzymuje dzienne wynagrodzenie powyżej miesięcznej płacy, na którą ludzie muszą tyrać przez miesiąc” – twierdzi przewodniczący OPZZ.

Reklama

Przytoczona wypowiedź – pomijając już socjalistyczny dyskurs - wprowadza opinię publiczną w pewien dysonans poznawczy. Jak bowiem nie czuć dyskomfortu psychicznego, kiedy tego „zaradnego biznesmena” łaja się tylko za to, że jest zaradny. Absolutnie nikt nie umniejsza ciężkiej pracy milionów osób, jednak publiczna promocja życia na czyjś koszt implikuje bierność społeczną objawiającą się rosnącymi kolejkami po zasiłki.

Polska rzeczywistość od zawsze naznaczona była martyrologią i godnym cierpieniem za głoszenie prawdy. Wystąpienie Jana Guza niewątpliwie mieści się w mainstreamie, jednak niepokojącym sygnałem jest to, że owa martyrologia coraz śmielej wprowadzana jest do etyki pracy wypaczając pojęcie sprawiedliwości społecznej, które powinno stanowić raczej byt symboliczny niż realne narzędzie polityki społeczno – gospodarczej.

>>> Polska wschodnia rozwija się wolniej niż reszta kraju. Jej dystans do bogatszych regionów jest nawet większy niż przed dekadą. Czytaj więcej