Umowy - zlecenia z dodatkowymi składkami, firmy zakładane na rok, prowadzenie działalności na Słowacji. By przetrwać w świecie bez etatu, trzeba wykazać się kreatywnością.
Etat? Spójrzmy na przywileje, które z niego wynikają i jak na nie patrzą pracujący na śmieciówkach. O urlopie nawet nie ma sensu się rozwodzić – dla ludzi bez stałego zatrudnienia to marzenia ściętej głowy. O emeryturach, na które odkładane są składki, i tak nikt z bezetatowców nie myśli: kto wie, co się zdarzy za 30 czy 40 lat, a system już teraz wydaje się niewydolny. Ci nieliczni, którzy chcą się zajmować tak odległą przyszłością, zawsze mogą odkładać pieniądze na własną rękę. Ale zdecydowanie najważniejsze jest ubezpieczenie zdrowotne. Gdy złamiesz nogę lub dostaniesz zapalenia wyrostka, a w szpitalu wyjdzie na jaw, że nie jesteś ubezpieczony, dopiero zrobi się nieprzyjemnie. Bo rachunek, jaki przyjdzie zapłacić ze leczenie, może wynieść nawet kilkanaście tysięcy złotych. Dlatego w świecie bez etatu należy tak kombinować, by ubezpieczenie zdrowotne mieć. Do celu wiedzie wiele ścieżek, niektóre są mniej, a inne bardziej wyboiste.

Rolnik lepszy od murarza

Szymon wrócił do Polski w 2009 r. Wcześniej legalnie pracował na budowach w Szkocji i wiódł całkiem spokojne życie. Dużo pracował, sporo zarabiał, odkładał, w soboty pił piwo w lokalnym pubie. Jednak tęsknota za rodzinnymi stronami wzięła górę.
Reklama
Po powrocie nie spodziewał się kokosów, więc jeszcze na Wyspach zarejestrował się jako bezrobotny. W Polsce się przerejestrował – dzięki temu otrzymywał większy zasiłek i dorywczo pracował na czarno. W końcu uzyskał 14 tys. zł dotacji z urzędu pracy i uruchomił własną działalność. Dofinansowanie przeznaczył na zakup narzędzi budowlanych. – Firma działała, miałem zlecenia, ale zdarzył się klient, który nie zapłacił mi 15 tys. I to mimo tego, że mam sądowy nakaz, a wokół niego kręcą się komornicy – opowiada będący po trzydziestce przedsiębiorca. A raczej były przedsiębiorca.
Bo po roku, przez który zgodnie z umową z urzędem pracy musiał prowadzić firmę, zawiesił działalność, by mniej oddawać państwu. – Żona pracuje na etat, więc jak zawieszam działalność, ubezpieczam się w ZUS jako jej mąż. To nic mnie nie kosztuje. Gdy mam klientów, to działalność odwieszam. Dzięki temu mam dużo mniejsze koszty, a w momencie gdy sytuacja w branży jest niepewna, łatwiej związać koniec z końcem – tłumaczy.
I dodaje, że życie bez etatu wymaga nieustannego kombinowania. – Dzięki temu, że żona ma zwykłą pracę i regularny dopływ gotówki, udaje nam się funkcjonować. Jednak ona jest wkurzona, bo pracuje w miejscu, którego nie lubi. A zwolnić się nie może. Jak rzuci pracę, to dopiero wtedy będziemy w kłopotach.
Ale Szymon ma plan. Został pszczelarzem, założył niewielką pasiekę i zapisał się do KRUS. Koszt to nieco ponad 200 zł miesięcznie. Czyli porównując do opłat na ZUS – rocznie ponad 9,5 tys. zł zostaje mu w kieszeni. Dzięki temu nie będzie miał problemów z ubezpieczeniem zdrowotnym i zawsze jakieś grosze na emeryturę się odkładają. – Jak ma się pomysł na życie, brak etatu może być bardzo przyjemny. Daje ci to pewną wolność, czas, w którym możesz wiele zrobić. Ale jednak trzeba kombinować, brakuje spokoju – opowiada.

>>> Pracodawcy: Oskładkowanie umów o dzieło tylko powiększy szarą strefę

Za dopłatą umowa-zlecenie jak etat

Budowlanka, w której działa Szymon, pełna jest kombinatorów. Spora część pracowników tej branży pracuje na czarno i jest zarejestrowana w pośredniakach. Dzięki temu są ubezpieczeni, choć etatu nie mają. – Niestety, takie sytuacje mają miejsce – przyznaje Urszula Murawska z Urzędu Pracy m. st. Warszawy.
Taki system zatrudnienia niesie z sobą dwie konsekwencje: z jednej strony koszty ponoszone przez pracodawców są niższe, a pracownicy otrzymują wyższe wypłaty (odbywa się to ze stratą dla państwa). Z drugiej robotnicy nie czują się zobligowani do dotrzymywania umów, jakie ustnie zawierają z pracodawcami (to m.in. z tego powodu trudno znaleźć solidną ekipę remontową). Jednak w branży, w której wielu robotników głęboko zagląda do kieliszka, bezetatowy tryb pracy ma jeszcze jedną wielką zaletę. Brak formalnych zobowiązań sprzyja weekendom, które z powodu libacji kończą się we wtorki.
Zupełnie innym miejscem, gdzie pracownicy muszą sobie radzić bez etatów, są instytucje kultury i organizacje pozarządowe. – Od 2010 r. pracowałem na umowę-zlecenie dla jednego z miast ubiegających się o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury. Właśnie taka forma zatrudnienia jest powszechna, bo samorządowe instytucje kultury mają zapisaną w budżetach liczbę etatów i nie mogą jej zwiększyć. Rywalizację o ESK przegraliśmy, więc zakończyłem współpracę i od roku mam pół etatu w prywatnej firmie – opowiada Maciek z południa Polski. – Minusem tej sytuacji jest niepełny wymiar czasu pracy, czyli po prostu zarabia się mniej. Ale dla osoby, która jest dynamiczna, to wręcz okazja, bo czas wolny można poświęcić na inną działalność zarobkową. Ja nie narzekam. A emerytura? Mam wątpliwości, czy będę ją dostawał z systemu publicznego, dlatego staram się samemu odkładać – stwierdza Maciek (rocznik 1980).
W podobnej sytuacji jest Agnieszka, która od lat pracuje na umowę-zlecenie w organizacjach pozarządowych. W tym czasie urodziła syna, ale przed zajściem w ciążę zaczęła opłacać dobrowolne ubezpieczenie zdrowotne, które wtedy wynosiło 2 proc. jej pensji. Dzięki temu w wypadku choroby dostawała z ZUS pełną pensję, a po urodzeniu dziecka miała prawo do płatnego urlopu macierzyńskiego w pełnym wymiarze (wówczas pół roku).
– W tym wypadku nie było różnicy między etatem a zleceniem – wyjaśnia młoda matka. – Tak naprawdę etat nie jest mi potrzebny, zarabiam przyzwoite pieniądze, a moja umowa i tak zależy od tego, czy uda nam się zdobyć finansowanie na konkretny projekt. Na razie mam pracę do końca przyszłego roku, a to sytuacja komfortowa. Być może bardziej bym się martwiła, gdybym musiała spłacać kredyt. Ale jestem w tej przyjemnej sytuacji, że mieszkanie odziedziczyłam – dodaje kobieta.

>>> Oto polskie miasta, w których wynagrodzenia rosną najszybciej

Niestandardowo zatrudniony, jutro bezrobotny

Jak wiele jest w Polsce osób, które – choć pracują w pełnym wymiarze – o etacie mogą tylko marzyć? GUS w styczniu 2014 r. podał, że szacunkowa liczba osób, z którymi w 2012 r. została zawarta umowa-zlecenie lub umowa o dzieło, a które nie są nigdzie zatrudnione na podstawie stosunku pracy, wynosi ok. 10 proc. ogółu pracujących. Chodzi więc o ok. 1,35 mln ludzi. Tendencji nie da się pokazać, ponieważ GUS te dane opublikował po raz pierwszy. Ale w powszechnym odczuciu liczba takich osób rośnie.
Podane przez GUS wartości zgadzają się z wynikami badań panelowych Polpan, które pokazują, że bez umowy o pracę lub wykonując pracę dorywczą, pracuje co dziesiąty Polak. Z tym że o ile wśród osób w wieku 55–64 lat umowę na czas nieokreślony ma trzech z czterech pracowników, o tyle wśród tych najmłodszych, w wieku 21–24 lat, proporcje są dokładnie odwrotne. Częściej wśród „niestandardowo zatrudnianych” znajdują się osoby gorzej wykształcone i niemające określonej specjalizacji zawodowej.
Taka sytuacja rodzi poważne skutki. – Ten typ zatrudnienia oznacza większe ryzyko późniejszego bezrobocia i grozi utrwalaniem się nawet wśród najmłodszych, najbardziej mobilnych pracowników – pisze w opracowaniu „Niepewność zatrudnienia” dr Anna Kiersztyn z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN. Te zjawiska obrazują statystyki, bo spora część ankietowanych brała udział w badaniach w 2008 r i 2013 r. Ci, którzy mieli etat w 2008 r., w trzech czwartych przypadków na taką samą umowę pracowali pięć lat później. Za to wśród „niestandardowo zatrudnionych” w 2008 r. pięć lat później umową na czas nieokreślony mógł się pochwalić ledwie co trzeci. W tej drugiej grupie bezrobotnych było 21 proc., czyli prawie dwa razy więcej niż w pierwszej.
Inną konsekwencją tak dużej liczby osób pracujących bez etatu są patenty na to, jak wejść do państwowego systemu emerytalno-zdrowotnego i być ubezpieczonym. Kilka tygodni temu na łamach DGP opisaliśmy zjawisko ćwierćetatowców i osób mających tylko nawet 1/8 etatu. Chodzi o ludzi, którzy są zatrudniani często przez rodzinę, w firmie brata czy cioci, na stanowiskach, których nazw nawet nie znają, a swoim „pracodawcom” zwracają pod stołem koszty, jakie muszą oni ponosić, odprowadzając składki do ZUS. Oczywiście wynagrodzenia nie pobierają, a w tym samym czasie faktycznie pracują zupełnie gdzie indziej, np. na umowę o dzieło. Pokrętne i skomplikowane? Oczywiście. Ale daje ubezpieczenie.
Nieco inaczej działa mechanizm, który w rozmowie z DGP opisał prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców Cezary Kaźmierczak. – To działalność w dużej mierze szarostrefowa, głównie występuje w budownictwie i usługach serwisowych, np. w drobnych naprawach. Kilku małych przedsiębiorców zrzuca się na ZUS, a tylko jeden z nich oficjalnie prowadzi jednoosobową działalność gospodarczą – wyjaśniał. – Robią tak, ponieważ czasem muszą wystawić komuś fakturę VAT, a nie mogą sobie pozwolić na normalne, oddzielne prowadzenie działalności, ponieważ często jest to działalność sezonowa. Zimą w tym biznesie niewiele się dzieje i oni zwyczajnie nie mają z czego płacić– dodawał. Dlaczego tak robią? – Daniny na rzecz państwa są zbyt duże. By przedsiębiorca mógł kogoś legalnie zatrudnić i płacić mu 3 tys. zł, musi dodatkowo płacić państwu 2 tys. zł – irytował się Kaźmierczak.

>>> W których branżach wzrost wynagrodzeń był największy?

Prawie jak etat

Bezetatowcy, których przeraża rozpoczęcie działalności gospodarczej w kraju, głównie ze względu na to, że musieliby odprowadzać do ZUS ponad tysiąc złotych miesięcznie, czasem zakładają działalność w Wielkiej Brytanii lub na Słowacji.
W kilku prostych etapach przeprowadziła nas przez tę procedurę konsultantka z portalu OptymalizacjaZUS.net. – Jeden raz musi pan pojechać do Wielkiej Brytanii, pójść do job center (odpowiednik naszych urzędów pracy – red.) i wystąpić o przyznanie NIN-u (National Insurance Number, numer ubezpieczenia, dzięki któremu można zaistnieć w systemie ubezpieczeniowym – red.). Potem może pan zarejestrować spółkę, w której jest pan dyrektorem i udziałowcem – tłumaczy mi konsultantka Paulina, a już po kilku minutach mam w skrzynce e-mailowej konkretną ofertę założenia działalności w Wielkiej Brytanii z wszystko wyjaśniającym fragmentem „Optymalizacja ZUS w 7 krokach”. Oto one: 1. Zgłoszenie do NIN dyrektora spółki na potrzeby zatrudnienia na umowę o pracę. 2. Zarejestrowanie spółki z o.o. w Wielkiej Brytanii oraz wynajem adresu siedziby. 3. Zarejestrowanie spółki jako pracodawcy. 4. Założenie rachunku bankowego spółki w Wielkiej Brytanii lub Polsce (nie jest wymagany). 5. Zatrudnienie w spółce. 6. Zaświadczenie o odprowadzaniu składek w Wielkiej Brytanii. 7. Złożenie wniosku do NFZ o wydanie karty EKUZ. Koszt operacji to 450 zł plus VAT miesięcznie zamiast 1042,46 zł wpłaty do ZUS. Na początku trzeba uiścić kilka opłat jednorazowych, np. za rejestrację jako pracodawcę (w sumie ok. tysiąca złotych) oraz opłatę roczną za „wynajem adresu siedziby spółki”. Chodzi o to, by mieć adres do rejestracji i odbierania korespondencji.
Jeśli podsumować te działania, to będąc przedsiębiorcą na Wyspach, już po pół roku wychodzi się na swoje. Można to zrobić jeszcze taniej, jeśli się nie korzysta z usług pośrednika. Problem w tym, że niektóre interpretacje prawników mówią, że tak naprawdę jest to nielegalne, bo firma zarejestrowana w Wielkiej Brytanii powinna tam świadczyć przynajmniej część usług. Pytanie, czy polski fiskus taką kreatywność zacznie ścigać, pozostaje otwarte. A jak wygląda sprawa z emeryturą? – Nie zajmujemy się tego typu wyliczeniami – wyjaśnia pani Paulina. – Ale dużej emerytury to nie będzie, choć i tak pewnie większa niż krajowa. W tej sprawie proszę porozmawiać z doradcą emerytalnym – radzi mi konsultantka.
– Ostatnio popularne stało się też zakładanie firm na Słowacji. Miesięczny koszt to ok. 400 zł – wyjaśnia Dominika Staniewicz, ekspertka ds. rynku pracy z Business Centre Club. – Inną drogą, by ci, którzy są bez etatu, byli ubezpieczeni i to do zrealizowania w stu procentach w Polsce jest wykupienie prywatnego ubezpieczenia za ok. 200–300 zł miesięcznie. Wtedy mają zagwarantowaną opiekę zdrowotną. Można to też zrobić w ZUS. W tym drugim wypadku jest to jednak droższe.

Kij ma dwa końce

Ścieżek, którymi można kroczyć bez etatu, jest wiele. Być może jednak największą różnicą pomiędzy pracą na etat a niestandardowym zatrudnieniem jest pewien brak spokoju i przeświadczenie o tym, że wszystko może nagle runąć i z dnia na dzień można zostać bez pracy. Wydaje się to jednak złudne. To może się zdarzyć wszystkim. I tym na etacie, i tym bez. W przypadku redukcji i masowych zwolnień w firmie powód do zwolnienia zawsze się znajdzie. Mając umowę o pracę, można liczyć na dłuższy okres wypowiedzenia i na odprawę. Ale czasem pracodawcy i z tym problemem potrafią sobie poradzić – po prostu najpierw dzielą firmę na kilka mniejszych spółek, które zatrudniają po kilkanaście osób, i wtedy odpraw płacić nie muszą.
Warto sobie uświadomić, że instytucje etatu i emerytury to wynalazki nowe, mają tak naprawdę nieco ponad sto lat. Oczywiście powiedzenie, że kiedyś ludzie na rynku pracy mieli lepiej, byłoby nieprawdą. Ale funkcjonowali. I wbrew pozorom także dzisiaj są tacy, którzy do etatu się nie palą. – Nigdy nie pracowałem na etacie. I nie chciałbym. W tym momencie, pracując na umowę o dzieło, odprowadzam 9 proc. podatku. Gdybym był ozusowany, dostawałbym do ręki mniej – mówi Krzysztof, dziennikarz z 10-letnim stażem. – W emeryturę od państwa i tak nie wierzę. Poza tym każdy kij ma dwa końce. Pracodawca może się ze mną pożegnać z dnia na dzień. Ale tak samo mogę zrobić ja. Szef mnie za bardzo wkurzy, jutro nie przychodzę. Oczywiście jest to relacja asymetryczna i więcej korzyści odnosi jednak pracodawca. Ale zakładam, że wkrótce sytuacja na rynku pracy poprawi się na tyle, że to, kto na braku etatu zyskuje bardziej: pracodawca czy pracobiorca, będzie bardziej zrównoważone – prognozuje optymistycznie.
Dla osoby, która jest dynamiczna, brak etatu to okazja, bo czas wolny można poświęcić na inną działalność zarobkową. Ja nie narzekam. A emerytura? Mam wątpliwości, czy będę ją dostawał z systemu publicznego, dlatego staram się sam odkładać – stwierdza Maciek.

>>> Wynagrodzenia w Warszawie i okolicach: ile zarabia stolica, a ile przedmieścia?