Za bardzo przejmujemy się wynikami ankiet przeprowadzanych wśród firm i rolą związków zawodowych. Większy wpływ niż one na zatrudnienie czy wysokość płac mają wielkie koncerny międzynarodowe.
W październiku stopa bezrobocia rejestrowanego spadła do 11,3 proc. z 11,5 proc. miesiąc wcześniej – szacuje minister pracy Władysław Kosiniak-Kamysz. – Mamy dziewiąty z rzędu miesiąc spadku bezrobocia. To wielki sukces polskiej gospodarki i polskich przedsiębiorców – stwierdził kilka dni temu. Z kolei Narodowy Bank Polski w opublikowanej wczoraj projekcji PKB i inflacji przewiduje, że – przy założeniu braku zmian stóp procentowych – faktyczny odsetek bezrobotnych na koniec tego roku wyniesie 10,3 proc., a w kolejnych dwóch latach zmniejszy się do 8,3 proc. Jednak o ile w tym roku liczba pracujących urośnie o 1,5 proc., o tyle w latach 2015–16 będzie się zwiększała o 0,3–0,4 proc.
Co naprawdę dzieje się na naszym rynku pracy? – Faktycznie trochę ruszył, więc mamy mniejsze napływy do bezrobocia – zgadza się Joanna Tyrowicz, główna autorka kolejnego raportu NBP dotyczącego sytuacji na rynku pracy (zostanie opublikowany dziś). Ale zaraz dodaje: – Druga rzecz to zmiany legislacyjne, które sprzyjają „czyszczeniom rejestrów”. Bezrobocie rejestrowane można rozumieć na dwa sposoby. Pierwszy – że to jest radar, który pokazuje nam problemy na rynku pracy. Drugi sprowadza się do tego, że nie chcemy mieć wysokiej stopy bezrobocia i ją statystycznie obniżamy. Przez pierwsze miesiące tego roku było widać, że to drugie podejście miało znaczące przełożenie na liczbę osób zarejestrowanych w urzędach pracy i właśnie ten efekt będzie odczuwalny dość długo.
Perspektywy zatrudnienia w skali całej gospodarki oceniane są często na podstawie licznych badań ankietowych, w których przedsiębiorcy deklarują, czy w najbliższym czasie będą zatrudniać, czy zwalniać pracowników. Jak się okazuje, te ankiety są niewiele warte.
Reklama
– Zbadaliśmy, czy plany firm się sprawdzają. Jak przedsiębiorca zapowiada brak zmian, to w jednej trzeciej zatrudnia, w jednej trzeciej zwalnia, a jedynie w jednej trzeciej nie zmienia stanu zatrudnienia. Przy zapowiedziach zwolnień nieco większy odsetek faktycznie zwalnia, ale jest spora grupa takich firm, które nie zmieniają zatrudnienia, a nawet takich, które je zwiększają – opowiada Tyrowicz. Według niej do wzrostu zatrudnienia w większym stopniu przyczyniają się te firmy, które zapowiadają, że nic się u nich nie zmieni, niż optymiści deklarujący przyjmowanie nowych pracowników. Wniosek? – Jeżeli mamy wierzyć we własne prognozy firm co do ich sytuacji kadrowej, to jesteśmy w niezłych tarapatach – ocenia specjalistka z NBP.
Komentatorzy często posługują się określeniami „rynek pracownika”, „rynek pracodawcy”. Co mamy teraz? Według Tyrowicz – ani jedno, ani drugie. – Większość przedsiębiorstw systematycznie nie planuje żadnych podwyżek. Gdy do podwyższenia płac dochodzi, to firmy nie są w stanie tego wytłumaczyć. W tym braku schematu nie ma różnicy między okresami spowolnienia a wzrostu. Wniosek jest taki, że w Polsce nie sprawdza się popularne rozróżnienie między „rynkiem pracodawcy” a „rynkiem pracownika” – uważa Joanna Tyrowicz.
Dlaczego firmy podnoszą płace? – Najczęściej z powodu mniej czy bardziej wyraźnych żądań płacowych, ale niekoniecznie z kwartału, w którym dochodzi do podwyżek – wskazuje przedstawicielka NBP. Ale natychmiast zwraca uwagę na inny czynnik: ok. 30 proc. wynagrodzeń w gospodarce to zmienna część płac – premie albo kwoty uzależnione od wielkości sprzedaży czy wyników firmy. Efekt? Firmy często mówią, że u nich w płacach nic się nie zmienia, a tymczasem ekonomiści mówią o wzroście wynagrodzeń. Ten wzrost w większym stopniu zależy jednak od bieżących wyników przedsiębiorstw niż od siły przetargowej zatrudnionych.
Z punktu widzenia kondycji na rynku pracy niedoceniane jest zaś to, co dzieje się w polskich filiach zagranicznych korporacji, gdzie polityka dotycząca zatrudnienia jest kształtowana na poziomie międzynarodowej centrali. – Dotyczy to przede wszystkim firm amerykańskich. Ponieważ gospodarka USA radziła sobie do tej pory dość słabo, to korporacje miały tendencję do narzucania ograniczeń zarówno jeśli chodzi o zatrudnienie, jak i o płace. Teraz, ponieważ koniunktura za oceanem się poprawia, jest szansa na to, by te ograniczenia były mniejsze – opowiada specjalistka z NBP. Jej zdaniem niekoniecznie będzie się to przekładać na propozycje wyższych zarobków. Ale pozytywny efekt będzie widoczny: powinny poprawiać się warunki ofert pracy. Równocześnie mniej będzie podzleceń czy umów cywilnoprawnych (firmy decydowały się na nie, bo z punktu widzenia centrali one nie liczą się do kosztów pracowniczych), zamienione zostaną na standardowe umowy o pracę.
Zbyt mało zauważanym problemem naszego rynku pracy jest według Tyrowicz to, że młodzi ludzie nie mogą łączyć pracy z nauką. – U nas robić to mogą w praktyce tylko absolwenci studiów licencjackich. W Niemczech na przykład możliwe są porozumienia między szkołą i pracodawcą: trzy dni na naukę, trzy są do dyspozycji pracodawcy. Po drugie, trzeba upowszechnić dostęp do nieodpłatnego wykształcenia na poziomie uniwersyteckim. W innych krajach uczelnie publiczne, ponieważ są dotowane, mają obowiązek otwierania filii w mniejszych miastach, gdzie prowadzą działalność misyjną. W Polsce uczelnie publiczne w filiach prowadzą często odpłatne studia – wskazuje Joanna Tyrowicz.