Czy w dobie robotyzacji pensje zastąpi bezwarunkowy dochód podstawowy? Czy to poważna koncepcja – wszak zastanawia się nad nią Międzynarodowy Fundusz Walutowy - czy tylko mglista lewicowa utopia?

Gdy bierze się do ręki lewicową książkę roku (według czytelników portalu lewica.pl), należy oczekiwać wysokiej jakości, ale i wiadomego, określonego spojrzenia na świat, państwo i społeczeństwo. Czy „Bezwarunkowy dochód podstawowy” (PWN, 2018) Macieja Szlindera spełnia te kryteria?

Szlinder to doktor nauk humanistycznych w zakresie filozofii z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, autor licznych artykułów naukowych i tłumaczeń, ale także prezes Polskiej Sieci Dochodu Podstawowego. Napisał książkę o tym, na czym chyba najlepiej się zna, czyli o koncepcji bezwarunkowego dochodu podstawowego (BDP, z ang. UBI – Universal Basic Income). Koncepcja ta zakłada, że każdy będzie otrzymywał od państwa świadczenie pieniężne równej wysokości. Jakie są argumenty za i przeciw takiemu rozwiązaniu? Czy ono jest w ogóle realne, biorąc pod uwagę stabilność finansów publicznych?

Dywidenda społeczna?

Skoro autor zna się na zagadnieniu, a w dodatku całkiem nieźle panuje nad piórem, to efekt końcowy nie mógł być zły. Szlinder podzielił swoją książkę na trzy części (choć rozdziałów jest więcej). W pierwszej z wielką gracją wyjaśnia, czym jest BDP, a czym nie jest, i skąd się w ogóle wzięła ta koncepcja. Bezwarunkowy dochód podstawowy, zgodnie z definicją organizacji Basic Income Earth Network, ma pięć niezbywalnych cech. Jest to dochód pieniężny (nie rzeczowy), okresowy (wypłacany w regularnych odstępach czasu, np. co tydzień, co miesiąc), indywidualny (otrzymują go wszyscy członkowie danej wspólnoty politycznej), powszechny (nie ma kryterium dochodowego), bezwarunkowy (otrzymujący go nie musi pracować ani zgłaszać gotowości do pracy).

Reklama

Skracając więc przywoływaną przez Szlindera definicję ekonomisty Daniela Raventosa, dochód podstawowy jest świadczeniem pieniężnym wypłacanym regularnie przez państwo każdemu obywatelowi – bez względu na to czy jest on zatrudniony i jaka jest jego pozycja majątkowa i społeczna – w wysokości wystarczającej do realizacji podstawowych potrzeb biologicznych. Trzeba też podkreślić, że koncepcja BDP zakłada, iż wraz z jej wejściem w życie nastąpi likwidacja wszelkich socjalnych programów pomocowych (co ma uczynić politykę społeczną państwa mniej kosztowną).

"Za dochodem podstawowym opowiadał się polski marksista Oskar Lange."

Dochód podstawowy czasami określa się mianem „dywidendy obywatelskiej” albo „dywidendy społecznej”. Pierwszym polskim ekonomistą, który opowiadał się za takim rozwiązaniem, był marksista Oskar Lange. Wskazywał on, że „jednostka powinna mieć stały udział w dochodzie płynącym z kapitału i bogactw naturalnych, które są własnością społeczeństwa”. W latach 90. XX wieku ideę dywidend z narodowego kapitału propagował m.in. Szczęsny Górski.

Dla niewtajemniczonych może to być zaskakujące, ale jednym z pierwszych, który wyszedł ze spójną koncepcją tego rodzaju rozwiązania był Tomasz Paine. W 1797 roku zaproponował on, by USA wypłacały 15 funtów każdemu obywatelowi, który wchodzi w dorosłość (ukończy 21 lat), co stanowiło równowartość rocznego dochodu angielskiego rolnika (czyli nie było małą sumką). Był to jednak bardziej projekt „spadku państwowego”, niż „dywidendy obywatelskiej”.

Pomysł nieco bardziej zbliżony do BDP – zakładający wypłacanie „dywidendy ziemskiej” – wysunął nauczyciel Tomasz Spence w odpowiedzi na propozycję Paine’a, w artykule „The Rights of Infants”. Szlinder opisuje w swojej książce także inne koncepcje pokrewne BDP, takie jak m.in. negatywny podatek dochodowy (któremu sprzyjał nawet liberalny ekonomista Milton Friedman), dochód partycypacyjny czy dotacja kapitałowa.

Równość czyli niesprawiedliwość

W pierwszej części książki „Bezwarunkowy dochód podstawowy” Szlinder przedstawia również krytyczne głosy skierowane wobec koncepcji BDP. Trzeba przyznać, że robi to dość wyczerpująco, szczególnie w kontekście różnych koncepcji sprawiedliwości.

Z drugiej strony nieco po macoszemu traktuje jeden z najważniejszych chyba argumentów przeciwko dochodowi podstawowemu. A brzmi on następująco: jeśli państwo ma wypłacać wszystkim obywatelom dywidendę socjalną w równej wysokości, to zawsze znajdą się ci, którzy są taką polityką poszkodowani, bo z pewnych względów potrzebowaliby większej pomocy. Czy polityka społeczna, która lekceważy najbardziej (w danym momencie) potrzebujących, jest polityką sprawiedliwą? Czy w takim razie ma rację Szlinder, powtarzając za zwolennikami BDP, że „tylko ta koncepcja gwarantuje skuteczne zapobieganie występowaniu ubóstwa”?

W drugiej części swojej książki Szlinder skupia się na ekonomicznych aspektach BDP. A raczej należałoby napisać, że stara się za wszelką cenę udowodnić, iż wdrożenie tej koncepcji jest jak najbardziej realne z punktu widzenia finansów publicznych, także tych polskich (na BDP w wysokości 1000 zł co miesiąc potrzebne byłoby około 360 mld zł, czyli około 20 proc. rocznego PKB Polski). Szlinder wskazuje na kilka źródeł finansowania BDP (oszczędności budżetowe, podwyżka podatków, emisja długu, kreacja pieniądza). Niektóre są bez wątpienia bardzo dyskusyjne i ryzykowne z punktu widzenia tempa rozwoju gospodarczego i stabilności finansów państwa. Przywoływanie w tym rozdziale koncepcji Kazimierza Łaskiego o możliwości zadłużania się państw bez końca i bez miary powinno wywoływać nie tylko drwiący uśmiech na twarzy, ale również dreszcz przerażenia na plecach.

"60 proc. Polaków poparło koncepcję dochodu podstawowego."

W tej części książki można też znaleźć taką ciekawostkę, jak fakt, że w badaniu Ipsos z maja 2017 roku aż 60 proc. badanych Polaków poparło koncepcję dochodu podstawowego i był to najwyższy wskaźnik poparcia dla tej idei wśród 11 pytanych społeczeństw. Wniosek z tego, że 500+ trafiło na podatny grunt. Tymczasem np. w Szwajcarii odrzucono koncepcję BDP w referendum w 2016 roku.

Z doświadczeń Indii i Kenii

W trzeciej części książki Szlinder prezentuje polityczne aspekty wdrażania koncepcji BDP w życie. Zastanawia się, które środowiska ją popierają (i są zdolne do jej poparcia), a które mogłyby zostać do niej przekonane i za pomocą jakich argumentów. Naukowiec z UAM w Poznaniu przybliża również historię debaty publicznej na temat BDP, która miała już miejsce m.in. w Wielkiej Brytanii, krajach nordyckich czy w Niemczech.

Bardzo dobrym pomysłem autora jest umieszczenie jako dodatku działu FAQ, w którym odpowiada on krótko i zwięźle na podstawowe pytania związane z dochodem podstawowym. Możemy się dowiedzieć, że jak do tej pory koncepcja BDP była testowana tylko w indyjskim stanie Madhya Pradesh i przyniosła całkiem niezłe wyniki (społeczność nie przejadała otrzymywanego świadczenia, tylko je inwestowała), podobnie zresztą jak program rentowy organizacji charytatywnej GiveDirectly działający w Kenii.

Co ciekawe, Szlinder przyznaje w pewnym momencie, że „wniosków z tego indyjskiego eksperymentu nie można przełożyć na sytuację rozwiniętych, bogatszych państw europejskich”. Co prawda pokrewne rozwiązania były też testowane w Finlandii czy na Alasce (USA), ale wysokość wypłacanych świadczeń była na tyle niska, że nie mogła zniechęcać do pracy.

Przepis na lenistwo

W mojej opinii wadą książki jest to, iż autor za mało miejsca poświęcił aspektom psychologicznym wprowadzenia BDP. Szlinder przywołuje co prawda argumenty ekonomistów obawiających się o negatywny wpływ BDP na podaż pracy, ale jednak przyznaje więcej miejsca – a koniec końców i rację – tym którzy nie obawiają się tego efektu. Czy słusznie? „Dając człowiekowi samą płacę, powodujemy, że pracę znajduje on sobie we własnym zakresie, odpowiednio do stopnia własnego lenistwa” – pisał Janusz Zajdel w powieści „Limes inferior”. Owszem, pracowici i kreatywni ludzie dzięki BDP zapewne tworzyliby lepsze jakościowo produkty czy usługi, a wielu poświęciłoby się sztuce. Problem w tym, że nie wszyscy są pracowici i kreatywni; nie dla wszystkich celem życia jest osiągnięcie czegoś.

Szlinder nie poruszył także dostatecznie kwestii nakręcającej się spirali żądań po wejściu w życie BDP. Znany ekonomista Andrzej Halesiak na swoim blogu napisał niedawno: „Trzeba pamiętać, że procesy gospodarcze z reguły nie mają charakteru laserowych cięć, po których widać natychmiastowe skutki. Złe polityki są bardziej jak rdza – ich konsekwencji nie widać od razu, ale poprzez erozję podstawowych mechanizmów gospodarczych prowadzą z czasem do problemów. Ta erozja polega na zniekształcaniu sygnałów i bodźców wysyłanych na poziom mikro (poszczególnych gospodarstw i firm). Dotyczą one np. relatywnej „opłacalności” podejmowania wysiłku pracy w stosunku do nic nie robienia (życia opartego na „budżecie”). Gdy tych, którzy mogą (przedwcześni emeryci) lub nie chcą (ze względu na szczodrość systemu socjalnego) pracować pojawia się zbyt dużo w relacji do tych, którzy generują dochody, wówczas cała gospodarcza piramida zaczyna trzeszczeć. Pracujący i pracodawcy są bowiem nadmiernie obciążeni (wydatki socjalne ktoś musi przecież finansować), co działa na nich demotywująco lub wręcz przeciwnie – mobilizuje, tyle tylko że do przeniesienia się ze swą aktywnością gdzie indziej.”

Narzędzie radykalnej ideologii?

Pojawia się więc pytanie: co będzie, jeśli po wdrożeniu BDP na poziomie 1000 zł miesięcznie znacząco spadnie podaż pracy, a społeczeństwo będzie chciało renty na poziomie 2000 zł? A czemu nie na poziomie 3000 zł, przecież wtedy wszystkim żyłoby się jeszcze lepiej…

Poza tym – jak zwróciła uwagę prof. Elżbieta Mączyńska na łamach „Biuletynu PTE” nr 4/2018 w artykule „Bezwarunkowy dochód podstawowy. Istota i kontrowersje” – w monografii Szlindera pomijane są aspekty prawne związane z ewentualnym wprowadzeniem w życie BDP. Czy Konstytucja RP pozwala na wdrożenie tego rozwiązania? Szlinder się nad tym nie zastanowił. A powinien to zrobić w trzeciej, „politologicznej” części swojej książki.

Niestety, książka Szlindera nie jest w 100 procentach książką naukową, choć na pierwszy rzut oka jest dobrą, interdyscyplinarną monografią. Jest podszyta lewicowymi marzeniami, wizjami, pragnieniami. Wskazuje na to już podtytuł („Rewolucyjna reforma społeczeństwa XXI wieku”). Można to odczuć między wierszami – tam obok pytań czają się też lewicowe emocje.

"Dochód podstawowy miałby uwolnić obywateli od tradycyjnego porządku społecznego."

A koronny dowód na to znajduje się na samym jej końcu. „Przepracowanie i niestabilność przekładają się na brak zaufania społecznego i rodzące się tendencje neofaszystowskie. Brak realnej wspólnoty jest wypełniany narodową wspólnotą wyobrażoną, która oparta jest na wykluczeniu inności (pod względem rasy, wyznania czy orientacji seksualnej), patriarchalnych stosunkach między płciami, a nierzadko – na kulcie siły. Potrzebujemy radykalnego działania, które podetnie skrzydła prawicowemu populizmowi i jego zgubnym skutkom. Tym działaniem może i powinien być dochód podstawowy” – podsumowuje swoje dzieło Szlinder. Według filozofa z poznańskiego UAM dochód podstawowy jest więc nie tylko narzędziem dającym wolność do lepszej organizacji czasu i możliwość przyjemniejszego życia, ale też – w pewnym stopniu – wolność od tradycyjnego porządku społecznego.

Tym niemniej, mimo drobnych niedociągnięć (wypisanie Adama Smitha z grupy ekonomicznych liberałów), błędów (np. zaliczenie Finlandii do grona krajów nordyckich) i lewicowych wypaczeń, książka Szlindera jest – i zapewne przez dłuższy czas pozostanie – najlepszą polską pozycją traktującą o koncepcji bezwarunkowego dochodu podstawowego. Koncepcji, nad którą poważnie zastanawia się nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy, głównie z uwagi na nieznane dla rynku pracy skutki dalszej robotyzacji. Wszyscy, którzy chcą się z ideą BDP (UBI) zapoznać, powinni sięgnąć po dzieło Szlindera, przełykając gorzką pigułkę w postaci lewicowych „przypraw”. A jeśli komuś mało, to więcej argumentów za i przeciwko dochodowi podstawowemu można wysłuchać, oglądając zapis debaty, która odbyła się na początku marca tego roku pod auspicjami Polskiego Towarzystwa Ekonomicznego.

Autor: Piotr Rosik