W połowie stycznia 74-letni Buhari wyjechał do Londynu, zapowiadając, że w brytyjskiej stolicy chce sobie zrobić wakacje i przy okazji przejść badania medyczne u tamtejszych lekarzy. Miał wrócić do kraju 6 lutego, a na dzień przed planowanym powrotem przysłał list, w którym poprosił parlament o przedłużenie mu urlopu, tak by mógł przejść w Londynie jeszcze dodatkowe badania. Nie powiedział jakie, ani czy i co mu dolega, ani jak długo go nie będzie. Już nazajutrz po wyjeździe Buhariego w Nigerii zaczęły się plotki, że jest ciężko chory, a jego urzędnicy ukrywają przed obywatelami prezydencką chorobę.

Pożywką dla plotek stało się nie tylko milczenie prezydenta i jego urzędników, ale także fakt, że wyjechał na urlop tak nagle, że aby w jego zastępstwie pełnić obowiązki szefa państwa, wiceprezydent Yemi Osinbajo musiał przerwać wizytę w szwajcarskim Davos, gdzie uczestniczył w dorocznej światowej naradzie gospodarczej. Podejrzenia Nigeryjczyków co do kiepskiego zdrowia ich prezydenta wzięły się też z tego, że już latem Buhari spędził dwa tygodnie w Londynie u tamtejszych lekarzy. Oficjalnie podawano, że cierpiał na zapalenie ucha. Rozzłościło to wtedy nigeryjskich lekarzy, którzy oburzyli się, że prezydent nie ufa im i nawet z taką drobną dokuczliwością woli udać się po pomoc do Anglików.

Nigeryjczycy niepokoją się stanem zdrowia Buhariego, bo dobrze pamiętają chaos, jaki nastąpił po śmierci jednego z jego poprzedników, który umarł sprawując urząd. Prezydent Umaru Yar’Adua (2007-2010) też zapewniał, że czuje się świetnie, gdy w 2009 r. wyjeżdżał na krótki odpoczynek i leczenie do Arabii Saudyjskiej. Kiedy jego nieobecność przedłużyła się do ponad trzech miesięcy, nigeryjski Senat ogłosił, że w powodu choroby nie jest on w stanie sprawować władzy, i na tymczasowego prezydenta zaprzysiągł wiceprezydenta Goodlucka Jonathana. Pod koniec lutego 2010 r. Yar’Adua wrócił w końcu do kraju, ale już nie na fotel prezydenta, a w maju umarł.

Śmierć Yar’Aduy wywołała głęboki kryzys polityczny w Nigerii, najludniejszym kraju Afryki i kontynentalnym mocarstwie. Od 1999 r., gdy po dekadach wojskowych dyktatur w Nigerii przywrócono demokratyczne porządki, tamtejsze polityczne elity pilnowały, by władzę w kraju sprawowali na przemian przedstawiciele chrześcijańskiego południa i muzułmańskiej północy. Yar’Adua, muzułmanin z północy objął władzę po chrześcijaninie z południa Olusegunie Obasanjo, który rządził dwie prezydenckie kadencje (1999-2007). Po śmierci Yar’Aduy północne elity uważały, że mają prawo wstawić swojego przedstawiciela na prezydenta na resztę pierwszej i całą drugą kadencję Yar’Aduy. Przywódcy północy długo nie mogli się pogodzić z rządami południowca Jonathana, który nie tylko dokończył pierwszą kadencję zmarłego prezydenta, ale w 2011 r. wystartował w wyborach prezydenckich i wygrał. Północ czuła się oszukana, a Jonathana uważała za uzurpatora. W Nigerii obawiano się, że pretensje północy mogą doprowadzić do nowych konfliktów między muzułmanami i chrześcijanami, które składają się na całą historię niepodległej od 1960 r. Nigerii i od początku stanowią największe zagrożenie dla jej istnienia.

Reklama

Wygrana Muhammadu Buhariego w wyborach w 2015 r. (pokonał ubiegającego się o reelekcję Jonathana) nie tylko uspokoiła nastroje północnych elit, ale została przyjęta z nadzieją przez całą Nigerię. Buhari, emerytowany generał i b. wojskowy dyktator (1983-85) obiecywał Nigeryjczykom gruntowne zmiany. Znany z uczciwości i stanowczości zapowiadał, że rozprawi się z wyniszczającą kraj korupcją, naprawi gospodarkę, pokona rebeliantów – separatystów z roponośnej Delty Nigru i dżihadystów z Boko Haram z północy.

Ale dwa pierwsze lata rządów Buhariego przyniosły Nigeryjczykom tylko rozczarowania. Nigeryjskie wojsko z ogromnym trudem i ślamazarnie odebrało Boko Haram kontrolowane przez nich ziemie, ale dżihadyści wciąż dokonują zamachów bombowych i organizują zasadzki. Wznawiając zaś w zeszłym roku ataki, partyzanci z Delty Nigru (którzy z ich ziomkiem, Jonathanem, zawarli rozejm) doprowadzili do tego, że Nigeria straciła na rzecz Angoli tytuł największego producenta ropy naftowej na południe od Sahary. Spadek wydobycia ropy, a zwłaszcza spadek o połowę jej cen na światowych rynkach sprawiły, że całkowicie zależna od petrodolarów nigeryjska gospodarka po raz pierwszy od ćwierć wieku w zeszłym roku wpadła w recesję. Z miesiąca na miesiąc rośnie inflacja i drożyzna. Choć większość przyczyn kryzysu było niezależnych od Buhariego, zbiegł się on jednak z jego prezydenturą i sprawił, że coraz większa liczba Nigeryjczyków czuje się swoim prezydentem rozczarowana. Szóstego lutego, gdy Buhari miał wracać z Londynu do kraju, w Abudży, Lagos, Ibadanie, Port Harcourt i wielu innych miastach doszło do ulicznych demonstracji przeciwko rządowi. Protesty zorganizował ruch obywatelski „Enough is Enough" (Tego już za wiele).

Wiceprezydent Osinbajo, który spotkał się z demonstrantami w Abudży, zapewnił ich, że Buhari lada dzień wróci, wszystkim się zajmie i zaradzi kłopotom. Osinbajo zapewnia, że rozmawia z Buharim przez telefon. W poniedziałek rozmawiał z Buharim przez telefon – tak przynajmniej informują prezydenccy rzecznicy – także prezydent USA Donald Trump. Zaprosił nawet Nigeryjczyka do Waszyngtonu i obiecał mu, że przekona Kongres, by zgodził się sprzedawać nigeryjskiemu wojsku amerykańską broń.

Przedłużająca się nieobecność Buhariego i pogłoski o jego kiepskim zdrowiu znów niepokoją północne elity. Gdyby umarł na urzędzie jak Yar’Adua, prezydentura znów wymknie się północy i przejdzie w ręce południowca. Wiceprezydent Osinbajo wywodzi się z południa, podobnie jak Jonathan (prezydenccy kandydaci z północy biorą sobie zwykle na wiceprezydentów przedstawicieli południa, a południowcy dobierają zastępców z północy). W rezultacie, poza plotkami o śmierci i ciężkiej chorobie prezydenta, przedstawiciele nigeryjskich władz regularnie dementują też pogłoski, jakoby wywodzący się z północy generałowie i polityczni dygnitarze próbowali zmusić wiceprezydenta Osinbajo, by już dziś zrezygnował oficjalnie z prawa tymczasowego przejmowania stanowiska szefa państwa, gdyby prezydent nie był w stanie go sprawować.

>>> Czytaj też: Bunt w najbogatszym państwie Afryki. Demokracja legnie w gruzach?