Kampania wyborcza we Francji pełna jest niespodzianek, co powoduje, że na dwa miesiące przed głosowaniem bardzo wielu obywateli nie wie, na kogo zagłosuje i czy pójdzie do urn. Wybory prezydenckie zaplanowane są na 23 kwietnia (pierwsza tura) i 7 maja.

Pierwszą niespodzianką kampanii była rezygnacja z walki o drugą kadencję obecnego, bardzo niepopularnego prezydenta Francois Hollande’a. Zdarza się to po raz pierwszy w historii wyborów prezydenta w powszechnym głosowaniu przeprowadzanych zgodnie z konstytucją V Republiki z 1958 roku.

Kolejne niespodzianki sprawiły wyniki prawyborów. Zarówno na lewicy, jak i na prawicy odpadli faworyci. Nikt nie stawiał ani na byłego premiera Francois Fillona z partii Republikanie, ani na Benoit Hamona z Partii Socjalistycznej - lewicowego "dysydenta", który po tym jak został usunięty z rządu w 2014 roku, sprzeciwiał się polityce Hollande'a.

Zaskoczeniem są również bardzo wysokie notowania byłego ministra gospodarki w rządzie socjalistycznym Emmanuela Macrona. Ten do niedawna najbliższy doradca Hollande’a określa się jako "kandydat postępu" i głosi, że jego ugrupowanie "En marche!" (W ruchu!) jest ponad podziałami na prawicę i lewicę.

Pozorną tylko niespodzianką jest wzlot w sondażach przewodniczącej skrajnie prawicowego Frontu Narodowego (FR) Marine Le Pen. Według najnowszych ankiet zagłosuje na nią ponad 27 proc. wyborców, co da jej pierwsze miejsce w pierwszej turze wyborów. W drugiej turze Le Pen przegrywa jednak zarówno w przypadku rywalizacji z Fillonem jak i z Macronem.

Reklama

Innym zaskoczeniem są kłopoty dwojga kandydatów z wymiarem sprawiedliwości. Obecnie trwa postępowanie w sprawie fikcyjnego zatrudnienia współpracowników Le Pen z unijnego budżetu oraz żony Fillona i dwojga jego dzieci za publiczne pieniądze.

Przywódczyni FN, mimo zarzutów o nieuczciwość, nie traci zwolenników. Kandydat Republikanów dawał natomiast zarabiać najbliższej rodzinie, co spotyka się z potępieniem, nawet jeśli jego postępowanie nie było niezgodne z prawem. Zarówno Fillon, jak i Le Pen oskarżają "system" o "spisek" mający na celu uniemożliwienie im zdobycia najwyższego stanowiska w V Republice.

Według ogłoszonych w niedzielę wyników sondażu zamówionego m.in. przez dziennik "Le Figaro" w II turze nie będzie kandydatów lewicy. Wszystko wskazuje na to, że przejdzie do niej Le Pen, a kandydata prawicy, który ma zdobyć 20 proc. głosów w pierwszej turze, przegoni Macron (25 proc.). Jednocześnie badania prognozują w drugiej turze porażkę przywódczyni FN, niezależnie od tego, który z kandydatów będzie jej rywalem w ostatecznym głosowaniu.

Obserwatorzy poprawę pozycji Macrona tłumaczą m.in. zawartym w zeszłym tygodniu sojuszem z przywódcą centrowego Ruchu Demokratycznego (MoDem) Francois Bayrou. Krok ten popierają niemal wszyscy zwolennicy Macrona; głosowanie na niego zapowiada również coraz większa liczba działaczy i deputowanych socjalistycznych.

Jednak, jak ostrzegają ośrodki badania opinii publicznej, te tendencje mogą ulec zmianie. Naprawdę szeroki i twardy elektorat ma tylko Le Pen – 80 proc. osób zapowiadających głosowanie na nią pewnych jest podjętej decyzji. Wśród zwolenników innych kandydatów ten odsetek wynosi nieco ponad 50 proc.

Jednocześnie tylko 65 proc. badanych zdecydowanych jest na pójście do urn wyborczych. Ci, którzy zagłosują, mieć będą do wyboru dwa programy liberalne: thatcherowski Fillona i nieco łagodniejszy Macrona. Jednak obaj kandydaci w trakcie kampanii wprowadzają poważne zmiany do swych zapowiedzi.

Podczas gdy Le Pen jest zwolenniczką ograniczenia imigracji "do zera" i zapowiada "pierwszeństwo narodowe" w dziedzinie zatrudnienia, dwaj kandydaci lewicowi - socjalista Hamon i skrajnie lewicowy Jean-Luc Melenchon - nie widzą niebezpieczeństwa, jakie dla wielu Francuzów stanowi rozrost niezasymilowanej mniejszości muzułmańskiej i radykalny islam. Z kolei centrysta Macron przekonany jest, że te problemy załatwi rozwój gospodarczy.

Melenchon jest jednocześnie przeciwnikiem UE w tym samym stopniu, co skrajnie prawicowa Le Pen. Za pozostaniem w Unii, ale z wprowadzeniem w niej reform, opowiadają się kandydat Republikanów i socjalista. Najbardziej proeuropejskim i proatlantyckim z kandydatów jest Macron.

Profesor Christophe Bouillaud z Instytutu Studiów Politycznych w Grenoble powiedział PAP, że "dla Hamona UE to nadzieja, dla Melenchona nie" oraz że to podejście do Europy "czyni wielce nieprawdopodobnym ich sojusz" i tym samym eliminuje lewicę z drugiej tury wyborów. W niedzielę po spotkaniu z Melenchonem Hamon przyznał, że jego rozmówca nie zamierza rezygnować z kandydowania, co wyklucza porozumienie.

Bouillaud podkreśla, że projekty Hamona i Fillona, by zreformować UE, to mrzonki: "Fillon i Hamon to zwolennicy zmian, ale w ciągłości, bez zerwania z tym, co było. Realistycznie rzecz biorąc, może się to przełożyć tylko na drobne poprawki; dziś Francja nie jest w stanie narzucić swej woli 26 partnerom".

Według Dominique’a Moisiego, politologa z paryskiego Instytutu Montaigne, kandydaci nie przedstawili jeszcze prawdziwych programów polityki międzynarodowej, a zwłoka wynika przede wszystkim z niewielkiego obecnie zainteresowania opinii publicznej tym tematem.

"Wyjątkiem jest pani Le Pen – podkreślił rozmówca PAP. - Nieco karykaturując jej program, można powiedzieć, że jej głównym wrogiem jest Bruksela, a głównym sojusznikiem Moskwa". Dodał, że gdy chodzi o Rosję, to Fillon "jest mniej entuzjastyczny", ale "wzywa do większego zrozumienia dla Moskwy i do współpracy z Kremlem".

Na pytanie, czy we Francji nie uważa się Rosji za groźbę, Moisi odpowiada: "Ci, którzy są proeuropejscy i proatlantyccy, widzą, że groźba wraca. Ja podkreślam, że są trzy największe źródła niebezpieczeństw: dżihad, populizm, putinizm. Myślę, że najniebezpieczniejszy jest populizm, a dżihadyzm i putinizm ustawiłbym na równi".

O Polsce i Europie Środkowej we francuskiej kampanii wyborczej mówi się niewiele. "Temat Europy Środkowej jest drugorzędny, zarówno dla obecnych przywódców francuskich, jak i dla opinii publicznej. Jeśli chodzi o Polskę, to Francuzów interesują tylko tzw. pracownicy delegowani, a dokładniej służą oni jako populistyczny straszak, tak jak niegdyś +polski hydraulik+, który jakoby zagrażając francuskim rzemieślnikom, +pomógł+ w zwycięstwie +nie+, gdy Francuzi w 2005 roku wypowiedzieli się przeciw przyjęciu unijnej konstytucji" – uważa Bouillaud.

Z Paryża Ludwik Lewin