Kurdowie opowiedzieli się w referendum za odłączeniem od Iraku. Bliskowschodnia układanka skomplikowała się jeszcze bardziej.
Ale nikt nie chce siadać z Kurdami do negocjacji. – To referendum zagraża Irakowi i całemu regionowi. Należy podjąć wszelkie środki, by zabezpieczyć jedność narodu – powiedział przed głosowaniem premier tego kraju Haider al-Abadi. – Irak stoi w obliczu rozdarcia już zjednoczonego kraju. Dyskryminacja między obywatelami Iraku, bazująca na nacjonalistycznych i etnicznych podstawach, wystawia kraj na niebezpieczeństwa znane tylko Allahowi.
Bagdad już zażądał od władz w Irbilu przekazania kontroli nad posterunkami granicznymi i lotniskami w irackim Kurdystanie – żądanie zostało zlekceważone. Gabinet Al-Abadiego zaapelował też do sąsiednich krajów, by wstrzymały zakupy ropy z Kurdystanu – stanowiącej najważniejsze źródło dochodów władz w Irbilu (Kurdowie wydobywają 650 tys. baryłek dziennie, z czego 150 tys. w spornym regionie Kirkuku – to ok. 15 proc. całego irackiego wydobycia tego surowca). O ironio, cała kurdyjska ropa płynie przez wrogo do Kurdystanu nastawioną Turcję – a jednak ta, jak do tej pory, nie zdecydowała się zamknąć rurociagu. Być może dlatego, że Kurdom udało się w ostatnich latach ściągnąć do regionu graczy ze świata. Rosyjski Rosneft wyłożył już na rozmaite projekty w Autonomii Kurdyjskiej 4 mld dol., a dodatkowy miliard pożyczył tamtejszemu rządowi na poczet przyszłych dostaw. Własne poszukiwania prowadzą w regionie amerykańscy potentaci z Chevronu i ExxonMobil, idąc tropami średnich graczy – koncernów Genel, DNO, Golf Keystone czy Dana Gas – którzy jako pierwsi okopali się w Kurdystanie i dziś pompują ropę na całego.
Gra idzie przede wszystkim o Kirkuk. „Pod miastem kryje się 7 mld baryłek czarnego złota – pisał Kevin McKiernan w reportażu „The Kurds. A People in Search of Their Homeland”. – Przyszła kontrola złóż zależy od tego, która z licznych grup etnicznych dowiedzie, że ma tu największą populację”. I tak się dzieje. W latach 20., kiedy do tamtejszej ropy przymierzali się Brytyjczycy, ich wysłannicy szacowali, że większość na tym terytorium stanowią Kurdowie. Spis ludności z 1957 r. wykazał, że jest ich 48 proc. Reżim Saddama Husajna miał doprowadzić do wyrzucenia ponad 150 tys. kirkuckich Kurdów z domów. Ci wzięli odwet po 2003 r., a wreszcie odbijając w 2014 r. miasto z rąk Państwa Islamskiego: miejscowi Arabowie mogli albo brać nogi za pas, albo przyglądać się, jak płoną ich domy, sklepy i warsztaty. Dziś atmosfera jest tam, powściągliwie rzecz ujmując, napięta. – Szanujemy różnorodność i chcemy jej, ale pod nazwą Kurdystan – mówił w rozmowie z Al-Dżazirą jeden z tamtejszych Kurdów. – Jesteśmy braćmi i musimy myśleć racjonalnie. Nie dbam o to, czy Kurdowie wezmą Kirkuk, jeśli odbędzie się to w sposób pokojowy – ucinał z kolei 25-letni Mustafa Mohammad, kirkucki Arab.
Irbil nie ma też co liczyć na innych sąsiadów. W poniedziałek Irańczycy zamknęli granicę i wstrzymali loty. – To referendum jest nielegalne – stwierdził szef MSZ Bahram Ghasemi. Pomruki gniewu dochodziły i ze strony otoczenia Najwyższego Przywódcy, ajatollaha Alego Chameneiego, i uchodzącego za przedstawiciela reformatorów prezydenta Hasana Rouhaniego. – Syria uznaje tylko zjednoczony Irak i odrzuca jakąkolwiek procedurę, która mogłaby prowadzić do podziału kraju – sekundował im szef syryjskiej dyplomacji Walid al-Moualem.
Reklama
Najmocniejszą retoryczną kartą zagrał prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan. – Nasze siły zbrojne są na granicy z Irakiem, gotowe zrobić to, co będzie trzeba – odgrażał się w czasie, gdy Kurdowie głosowali. – Pozamykamy granice, nic się nie przedostanie – dorzucał. Ankara w pierwszych godzinach po referendum zamknęła ruch przynajmniej z Kurdystanu do Turcji, bo w drugą stronę ciężarówki jeździły jak zwykle. Być może Turcy ważą jednak racje: to oni dzierżą narzędzie, którym mogą realnie zranić Autonomię Kurdyjską – rurociąg. No i mogą skutecznie zablokować dostawy artykułów spożywczych: Erdogan już zapowiedział, że „Kurdowie będą musieli odpuścić sobie niepodległość albo będą chodzić głodni”.
Paradoksalnie pierwszym krajem, który może odczuć gniew Ankary, będzie Izrael. Premier Beniamin Netanjahu już na dwa tygodnie przed referendum – wbrew woli USA i ONZ – poparł plany Kurdów. Teraz Erdogan grozi Jerozolimie zamrożeniem kontaktów, które oba kraje z mozołem próbowały odnowić w ostatnich latach.
W lepszej sytuacji jest drugi potencjalny sprzymierzeniec władz w Irbilu. – Rosja stoi na stanowisku: poczekajmy na wynik referendum – komentował Hoszjar Zebari, jeden z prominentnych kurdyjskich polityków, były minister spraw zagranicznych federalnego Iraku. – Oni wydają się rozumieć naszą sytuację – dodawał. A przynajmniej wolą zachować milczenie.
Treść całego artykułu można przeczytać w weekendowym wydaniu DGP.

>>> Czytaj także: Niepodległa Katalonia zaboli nie tylko Hiszpanię. Oto wielkie firmy, które mogą ucierpieć