W drugiej połowie zeszłego roku kraj ten prawie wpadł w techniczną recesję z powodu dwóch tymczasowych czynników osłabiających. W wyniku zaostrzenia regulacji dotyczących emisji spalin spadła sprzedaż samochodów, na co przemysł motoryzacyjny, odpowiadający za 20 proc. dochodów z przemysłu Niemiec, nie był dobrze przygotowany. Do tego rekordowa susza obniżyła poziom wody w Renie i innych ważnych szlakach wodnych, przez co wzrosła trudność i koszty transportu przemysłowego i materiałów budowlanych.

Żaden z tych problemów raczej nie przedłuży się jednak na ten rok. Liczba rejestracji nowych samochodów w styczniu spadła o 1,4 proc. rok do roku, ale to nic w porównaniu do dramatycznych spadków w drugiej połowie 2018 roku – tylko we wrześniu było to 30 proc. Poza tym w grudniu liczba nowych rejestracji wzrosła o 12 proc.

Przemysł motoryzacyjny w końcu zbiera się do kupy, a najprawdopodobniej rząd jeszcze mu w tym pomoże. Władze starają się zatrzymać epidemię zakazów wjazdu dla diesli w miastach w całym kraju poprzez ustalanie (relatywnie łagodnych) ograniczeń emisji w samochodach z silnikiem Diesla. Jaśniejsze zasady tego rodzaju regulacji powinny pomóc złagodzić wątpliwości konsumentów, jeśli chodzi o kupowanie nowych samochodów.

Jeśli chodzi o suszę, która była widoczna już w lutym zeszłego roku, wygląda na to, że ustępuje. Poziom wody w Renie rośnie, a według informacji opublikowanej niedawno przez Riverlake Barging opłaty za przewóz barkami spadają.

Reklama

>>> Czytaj też: Niemcy na skraju recesji. To źle wróży całej strefie euro

Pomijając te ograniczenia, Niemcy wydają się być na drodze skromnego wzrostu: mediana przewidywań analityków zebranych przez Bloomberga wynosi 0,4 proc. w pierwszym kwartale i 1,3 proc. w całym 2019 roku. Niemiecki rząd oraz stowarzyszenie izb handlowych i przemysłowych (DIHK) mają jednak niższe oczekiwania co do wzrostu ca cały rok – wynoszące odpowiednio 1 i 0,9 proc.

Nie byłaby to tragedia dla kraju, którego populacja wzrosła w 2018 roku zaledwie o 0,2 proc. Stopień wykorzystania mocy produkcyjnych niemieckiego przemysłu wynosi ponad 86 proc., a w kraju panuje rekordowo wysoki poziom zatrudnienia – pracę ma 45,2 miliona osób, o 1,1 proc. więcej niż rok wcześniej. Do tego pracownicy wcale nie są mniej produktywni. Wręcz przeciwnie – produktywność wzrosła w 2018 roku o 0,2 proc.

Jednak ryzyko, że nawet te skromne prognozy na 2019 rok mogą się okazać nietrafione jest wyższe niż w zeszłym roku. Gospodarka jest uzależniona od eksportu (niespodziewanie duży eksport w grudniu był ważnym czynnikiem, który zapobiegł recesji), a nastroje w handlu się pogarszają.

Według najnowszej ankiety DIHK przeprowadzonej wśród 27 tys. firm oczekiwania eksporterów na ten rok są najniższe od 2012 roku. Wpływa na to wojna handlowa rozpoczęta przez prezydenta USA Donalda Trumpa oraz brexit.

W zeszłym miesiącu Galina Kolev z Instytutu Gospodarki Niemieckiej w Kolonii stworzyła model różnych skutków wojny handlowej. Jeśli USA i Chiny nie osiągną porozumienia w sprawie handlu, ale nie stworzą nowych barier, szacuje ona, że Niemcy stracą 0,1 proc. PKB w okresie pięciu lat w porównaniu z jej scenariuszem bazowym. Jeśli USA nałożą na Chiny 25-proc. cło na wszystkie importowane towary, strata ta wzrośnie do 0,2 proc. PKB. W absolutnie najgorszym przypadku – jeśli również na Europę nałożone zostaną cła odwetowe – gospodarka Niemiec będzie za pięć lat o 3,8 proc. mniejsza niż w scenariuszu bazowym. To zniwelowałoby praktycznie jakikolwiek wzrost.

Jeśli chodzi o brexit, Niemcy już teraz zmniejszają swoje uzależnienie od brytyjskiego rynku. W 2018 roku eksport do Wielkiej Brytanii spadł trzeci rok z rzędu i jest obecnie o 7 proc. niższy niż w 2015 r. Eksport przemysłu motoryzacyjnego do Wielkiej Brytanii spadł o 20 proc. z tego samego powodu, a przemysłu farmaceutycznego skurczył się o 40 proc. – wynika z danych Deutsche Banku. Mimo tego wszystkiego Wielka Brytania wciąż odpowiada za 6 proc. całkowitego eksportu Niemiec, a uderzenie, jakim byłby brexit bez umowy, wciąż byłoby bolesne.

Niemcy są obecnie w sytuacji, w której złe wiadomości z frontu handlowego mogą wzrost zamienić na recesję i pogrążyć przedsiębiorstwa w pesymizmie. Wtedy z kolei zagrożony byłby rozwój rynku pracy i inwestycji. Żeby tego uniknąć, rząd musiałby odpowiedzieć zwiększonymi wydatkami (które pod koniec zeszłego roku i tak rosły), obniżeniem podatków, albo jednym i drugim. W dłuższej perspektywie odkładanie na później inwestycji w infrastrukturę nie ma sensu – w przeciwnym razie Niemcy ryzykują utknięciem w zawieszeniu pomiędzy słabym wzrostem, a ryzykiem destabilizacji w wyniku jednorazowych wydarzeń.

>>> Czytaj też: Twardy brexit uderzy najmocniej w Niemcy. Zagrożonych jest ponad 100 tys. miejsc pracy