Setki tirów, stanowiących główny środek transportu w kraju, w którym odległość z północy na południe wynosi ponad 4 tys. km, zablokowało główną autostradę, aby protestować przeciwko wysokim mytom wprowadzonym przez prywatnych właścicieli autostrad. Do ciężarówek przyłączają się liczne samochody i motocykle.

"Chilijski rząd stanął przed jeszcze jednym wyzwaniem" - pisze agencja AP.

W czwartek, w szóstym dniu ogłoszonego przez prezydenta stanu nadzwyczajnego, który był odpowiedzią na masowe demonstracje przeciwko podwyżkom cen prądu, biletów metra i wielu podstawowych usług, Pinera wycofał się z podwyżek. Nastąpiło to bezpośrednio po środowej demonstracji na Alamedzie, głównej alei stolicy, Santiago de Chile. Protestujący przeciwko polityce cenowej i socjalnej rządu oraz represjom wobec demonstrantów szczelnie wypełnili trzy kilometry alei.

Stolica była miejscem, w którym rozpoczął się w piątek, 18 października, ruch protestacyjny. Szybko rozprzestrzenił się na cały kraj. Demonstrujący w stolicy domagali się początkowo odwołania jedynie kolejnej podwyżki cen biletów stołecznego metra. Prezydent zareagował tego samego dnia wieczorem ogłoszeniem stanu nadzwyczajnego w stolicy. Powierzył zadanie przywrócenia spokoju wojsku, konkretnie gen. Javierowi Iturriadze.

Reklama

Nazajutrz, 19 października, mieszkańcy stolicy Chile odpowiedzieli jeszcze większymi demonstracjami, protestując przeciwko represjom i polityce socjalnej rządu. Masowe protesty wybuchły również w innych dużych miastach kraju, jak Valparaiso i Vina del Mar, mimo że rząd niemal niezwłocznie wycofał się z podwyżek.

Po raz pierwszy od zakończenia przed 30 laty dyktatury gen. Augusto Pinocheta wysłano na ulice wojsko. Dowództwo ogłosiło w stolicy, a następnie w 16 okręgach godzinę policyjną. Mimo to doszło w Santiago i innych miastach do rabunków mienia prywatnego, w całym kraju opustoszono ponad dwieście supermarketów. W Chile demonstrowały coraz większe tłumy.

Szef państwa zadeklarował 20 października: "Jesteśmy w stanie wojny z nieprzejednanym, nieubłaganym wrogiem, który nie jest w stanie uszanować ludzi i gotów jest użyć przemocy i działa bez żadnych zahamowań".

Nazajutrz demonstracje i protesty ogarnęły niemal cały kraj. Maszerowano z okrzykami: "Precz z wojskowymi!". W stolicy zamknięto szkoły i uniwersytety, komunikacja miejska prawie nie działała, przed nielicznymi otwartymi sklepami utworzyły się długie kolejki.

21 października prezydent Pinera złożył w telewizji oświadczenie, że nazajutrz spotka się z politykami, aby poszukiwać "porozumienia społecznego". Następnego dnia zwrócił się do społeczeństwa o "przebaczenie".

Mimo że prezydent przyjął pojednawczy ton oraz mimo złożonej przez niego obietnicy podwyższenia najniższych emerytur oraz zamrożenia cen elektryczności związki zawodowe i ruchy społeczne ogłosiły strajk generalny, który rozpoczął się 23 października.

Opozycja, do której przyłączył się potężny chilijski związek zawodowy górników kopalni miedzi (Chile jest głównym jej światowym dostawcą), zażądała niezwłocznego odwołania stanu nadzwyczajnego i zaprzestania działań siłowych ze strony rządu i wojska wobec protestujących.

Demonstracje antyrządowe trwały jednak również w czwartek i piątek.

Według agencji EFE, od początku kryzysu zabitych zostało w Chile 19 osób. Jak podał chilijski Narodowy Instytut Praw Człowieka, podczas demonstracji 584 osoby zostały ranne, w tym 295 od broni palnej. Liczba aresztowanych w ciągu tygodnia protestów, to 2 840 osób (1 084 w samej stolicy).

W demonstracjach antyrządowych, jak pisał w piątek madrycki dziennik "El Pais", zwraca uwagę olbrzymi udział młodzieży, która od dziesiątków lat nie ma dostępu do edukacji i wyrasta w atmosferze buntu. Przez wiele lat, również za rządów lewicowej prezydent Michelle Bachelet, najczęstszymi demonstracjami w Santiago de Chile były protesty przeciwko bardzo wysokiemu czesnemu na uniwersytetach. "Są w Chile ludzie, których nigdy nie było stać nawet na bilet autobusowy i którzy gotowi by byli wszystko spalić, ponieważ sami nie mają nic do stracenia" - pisał w czwartek "El Pais".

Na prośbę prezydenta Pinery, skierowaną do Wysokiego Komisarza ONZ ds. Praw Człowieka, którym jest obecnie Michelle Bachelet, w najbliższy poniedziałek przybędzie do Santiago de Chile druga już delegacja ONNZ, aby zapoznać się na miejscu z sytuacją w Chile.(PAP)