Wśród zabitych jest jeden z szefów policji - dodał.

Były to najkrwawsze zamieszki, do jakich doszło w ramach trwających od dwóch miesięcy protestów - zaznacza Reuters.

Starcia z siłami bezpieczeństwa miały miejsce w północno-wschodniej części Delhi. Policja, dążąc do rozproszenia wielotysięcznego tłumu, użyła gazu łzawiącego i granatów dymnych. Manifestanci ze swej strony obrzucili funkcjonariuszy kamieniami i podpalili kilka samochodów oraz stację benzynową.

"Niektórzy pacjenci przewiezieni do kliniki mają rany postrzałowe" - ocenił dr Rajesh Kalra z dyrekcji szpitala Guru Teg Bahadur w Dehli.

Reklama

W północnej części miasta nadal utrzymuje się napięcie - pisze agencja Reutera. Niektóre szkoły w tamtej części indyjskiej stolicy pozostaną we wtorek zamknięte. Co najmniej pięć stacji metra w pobliżu miejsca, gdzie doszło do zamieszek, zostało wyłączonych z ruchu.

Według informacji straży pożarnej w Delhi przekazanej we wtorek agencji Reutera w poniedziałek doszło co najmniej do ośmiu podpaleń. Jeden wóz strażacki został uszkodzony, a kilku strażaków odniosło rany - poinformował rzecznik straży pożarnej.

Agencje podkreślają, że nowa fala zamieszek wybuchła po kilkutygodniowej przerwie. Do protestów doszło w poniedziałek, gdy do stolicy Indii przybył z oficjalną wizytą prezydent USA Donald Trump. Na wtorek zaplanowano rozmowy amerykańskiego przywódcy z indyjskim premierem Narendrą Modim.

Podczas zwołanej na wtorek konferencji prasowej szef władz miejskich Arvind Kejriwal zaapelował do mieszkańców Delhi o zachowanie spokoju. "Wszelkie problemy mogą być uregulowane na drodze pokojowej" - oświadczył. "Przemoc nie pomoże w znalezieniu rozwiązania" - dodał.

We wtorek po południu ma dojść do spotkania Kejriwala z ministrem spraw wewnętrznych Indii Amitem Shahem. W tym roboczym spotkaniu wezmą też udział przedstawiciele policji.

Protesty przeciwko nowemu prawu o obywatelstwie trwają w Indiach od połowy grudnia. Kontrowersyjna ustawa ułatwia uzyskanie obywatelstwa imigrantom z Afganistanu, Pakistanu i Bangladeszu pod warunkiem, że nie są muzułmanami.

Opozycja i organizacje obrony praw człowieka uważają, że nowe prawo stanowi część nacjonalistycznego programu premiera Modiego i kierowanej przez niego Indyjskiej Partii Ludowej (BJP). Twierdzą, że nowe prawo jest sprzeczne z konstytucją.

Muzułmanie stanowią ponad 14 proc. ludności Indii (200 mln), jednak w niektórych stanach ich odsetek jest o wiele większy, np. w Bengalu Zachodnim wynosi 27 proc., a w Asamie 34 proc.

Zamieszki rozpoczęły się w Asamie, a z czasem rozprzestrzeniły się też na inne części kraju. Najbardziej burzliwy przebieg miały akcje protestacyjne w stanie Uttar Pradeś, gdzie policja zaatakowała demonstrujących studentów. Do podobnych zajść doszło w Delhi.

Akcje solidarnościowe z atakowanymi studentami zorganizowano w ponad 40 uczelniach w całym kraju. Odbyły się m.in. w stanach Bengal Zachodni, Gudźarat, Karnataka, Madhja Pradeś, Maharasztra, Tamil Nadu, Telangana i Uttar Pradeś.

Protestujący w Delhi muzułmanie obawiają się, że obowiązująca od 12 grudnia nowelizacja ustawy, może być krokiem w stronę ich marginalizacji jako obywateli. (PAP)

mars/ ap/