Brak informacji może wywołać strach; władze Białorusi powinny lepiej informować o koronawirusie – ocenił w rozmowie z portalem TUT.by przedstawiciel WHO. Według ekspertów słaba komunikacja ze społeczeństwem to także ryzyko dla stabilności systemu politycznego.

„Rozmawiamy z ministerstwem zdrowia na ten temat. Uważamy oczywiście, że gdyby komunikaty były bardziej regularne i pełne, byłoby znacznie lepiej. Nasza rekomendacja jest bardzo jasna: wzmocnić ten element” – powiedział portalowi TUT.by Batyr Bierdykłyczew, przedstawiciel Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) na Białorusi.

„Informacja powinna być (podawana) regularnie i dość otwarcie, aby społeczeństwo otrzymywało pełne dane o ryzykach, o tym, jak rozwija się sytuacja, jakie działania są stosowane. Brak informacji może wywołać strach” – dodał Bierdykłyczew. Dodał, że złożona sytuacja wymaga nie tylko zaangażowania ministerstwa zdrowia, ale i zharmonizowanej współpracy innych instytucji państwowych.

Białoruskie media i eksperci coraz głośniej zarzucają władzom, że podejmowane przez nie środki walki z epidemią nie są wystarczające, a informacje udzielane ludności – zbyt skąpe.

Z różnych części kraju dochodzą informacje o kolejnych zakażeniach koronawirusem SARS-CoV-2 i gwałtownym wzroście liczby chorych na zapalenie płuc (m.in. w Witebsku), którzy – według relacji świadków - w wielu przypadkach nie są testowani na obecność koronawirusa.

Reklama

Tylko w środę pojawiły się informacje o zakażeniach w mińskiej fabryce im. Wawiłowa, śmierci nauczycielki ze wsi Doktorowicze w szpitalu w Kopylu (gdzie miało się zarazić aż 20 osób), infekcjach wśród trenerów w homelskiej szkole sportowej. Po wykryciu zakażenia u nauczycielki do szpitali trafili uczniowie i mieszkańcy wsi; doszło również do zakażenia personelu w szpitalu. W związku z pozytywnym wynikiem testów na koronawirusa u trenerów w Homlu do szpitali również trafili tamtejsi nauczyciele i uczniowie.

Władze zapewniają, że nie jest potrzebna ani kwarantanna szkół czy fabryk, ani zamknięcie granic. Nadal gra liga piłkarska Białorusi, chociaż właśnie w środę kibice klubów Szachtior i Niemen ogłosili bojkot meczów i o to samo zaapelowali do innych fanów futbolu.

Ministerstwo zdrowia tymczasem zmieniło taktykę informowania o zakażeniach i nie podaje całkowitej liczby zakażonych. Komunikaty resortu przypominają rebusy, z których niezależne media próbują wyliczyć dane. W środę portal TUT.by przeprowadził na podstawie komunikatu ministerstwa trzy różne kalkulacje, według których przypadków koronawirusa na Białorusi mogło być dotąd 163, 174 lub 217.

Według politologa Walera Karbalewicza wygląda na to, że strategia władz, polegająca na lokalizowaniu i izolowaniu konkretnych przypadków zakażeń i ich kontaktów, „okazała się nieskuteczna”.

„Tymczasem ilość informacji (ze strony władz) stała się odwrotnie proporcjonalna do liczby zakażeń” – ocenił Karbalewicz na łamach portalu Radia Swaboda.

„Zamiast zwiększenia przejrzystości władze w miarę wzrostu zachorowań zaczynają coraz więcej ukrywać” – napisał politolog, którego zdaniem polityka władz, a konkretnie prezydenta Alaksandra Łukaszenki, to „dobrze opisane w literaturze zachowanie słabego lidera w warunkach ostrego kryzysu”.

Wiceminister zdrowia Alena Bohdan zapewniła w środę, że „nie dzieje się nic nadzwyczajnego i niebezpiecznego dla obywateli”. Łukaszenka wyjaśniał, że gorsze od wirusa i jego konsekwencji mogą być panika i załamanie gospodarki, zaś całą sytuację wokół koronawirusa określił jako „psychozę”.

„Władze próbują uspokajać sytuację i nie dopuścić do paniki, ale jest jeden problem – brak zaufania do instytucji państwa” – powiedział PAP analityk Andrej Parotnikau.

„Mamy sytuację ograniczonego zaufania do władz, która nakłada się na niedostateczną ilość informacji i mnożące się plotki i teorie spiskowe. Te informacje są trudne do zweryfikowania, ale łatwo mogą zostać wykorzystane w kampanii mającej na celu dyskredytację władz” – powiedział Parotnikau. Dodatkowo w zdominowanej przez rosyjskie media białoruskiej przestrzeni medialnej bardzo silny jest obecnie przekaz z Rosji, gdzie sytuacja epidemiczna jest bardzo poważna, a władze sięgają po radykalne środki, by zatrzymać szerzenie się epidemii.

Efektem jest to, że wiele osób samodzielnie podejmuje działania na rzecz samoizolacji. W Mińsku wyraźnie opustoszały kawiarnie, siłownie, mniej niż zwykle jest ludzi w galeriach handlowych i supermarketach, choć wciąż jest w nich dość tłoczno.

„Ludzie nie wiedzą, co robić. Z jednej strony czują, że może powinni na jakiś czas zawiesić działalność. Z drugiej wiedzą, że gdy oficjalnie nie ma takiego nakazu z góry, to nie mają żadnych szans na jakieś wsparcie i będą musieli za to zapłacić z własnej kieszeni” – mówi mieszkanka Mińska Alesia.

„Dodatkowym ryzykiem jest to, że duży wpływ na zachowanie społeczeństwa mogą mieć media rosyjskie” – ocenił proszący o anonimowość analityk w rozmowie z PAP.

Gdy Moskwa zarzuciła Mińskowi niestosowanie się do rekomendacji WHO, Białorusini natychmiast rzucili się do sklepów, by robić zapasy, chociaż wcześniej nie zdradzali szczególnych oznak zaniepokojenia sytuacją.

„To pokazuje, że Moskwa dysponuje instrumentami destabilizacji sytuacji na Białorusi. Wystarczy kilka +wrzutek+, by wywołać panikę. Potencjalnie jest to duże zagrożenie dla Łukaszenki” – ocenił rozmówca redakcji.

By przekonać tych, którzy wątpią w podejmowane przez Białoruś działania walki z epidemią, tamtejsze władze zaprosiły do kraju ekspertów WHO. Obecnie trwa ustalanie szczegółów wizyty.

Według Bierdykłyczewa przed wizytą międzynarodowych ekspertów jest zbyt wcześnie, by mówić o wprowadzaniu na Białorusi masowej kwarantanny, jednak kraj powinien być gotów do szybkiego reagowania na rozwój sytuacji epidemicznej.

>>> Czytaj też: Szwedzki eksperyment doprowadzi do pandemicznej katastrofy? "Wypuściliśmy wirusa na wolność"