Poprzednio godzinę policyjną w mieście zarządzono w roku 1943. Wprowadził ją burmistrz Fiorello La Guardia.

Wtorek jest szóstym dniem, w którym zapowiedziano kontynuowanie nowojorskich demonstracji przeciw brutalności policji po zabiciu przez jednego z funkcjonariuszy w Minneapolis zatrzymanego Afroamerykanina George'a Floyda. Zwykle w nocy tracą one pokojowy charakter i dla niektórych ludzi stwarzają okazję do przemocy, wandalizmu i grabieży.

W poniedziałek w różnych dzielnicach doszło do plądrowania sklepów, kradzieży towarów i wybijania szyb w oknach, jak np. w magazynie Macy’s i Chase Bank. W Brooklynie, a także w SoHo na Manhattanie miały miejsce akty przemocy, pożary i rabunki. Grabieżcy splądrowali sklep Microsoft i Nike. Zdewastowali księgarnię Barnes & Noble.

Na Bronksie na jednego z policjantów najechał samochód, poważnie go raniąc. Funkcjonariusz trafił do szpitala.

Reklama

„Ludzie wychodzą, plądrują, niszczą życie ludzi, ich sklepy, ich styl życia. To przerażające, a nigdy się nie słyszy, aby wyczerpująco wskazywali na to przywódcy. Muszą się tym zająć równie stanowczo, jak sytuacją, gdy umarł ten dżentelmen” – zauważył anonimowy demonstrant w lokalnej telewizji NY1.

De Blasio ocenił, że protesty były „w przeważającej mierze pokojowe”. Przemoc wobec policji uznał jednak za „nie do przyjęcia”.

Przedłużenie godziny policyjnej uzasadniał tym, że funkcjonariusze zespalają miasto, znajdując wspólny język z demonstrantami. W poniedziałek niektórzy policjanci rozmawiali z nimi, jak też symbolicznie klękali na znak pamięci o Floydzie.

„Znajdziemy wyjście. Jeśli chcecie protestować, róbcie to w ciągu dnia, a następnie idźcie do domu” - zachęcał de Blasio. Sprzeciwiał się sugestiom, aby w odpowiedzi na pomoc wezwać Gwardię Narodową.

W kontekście planowanego reaktywowania gospodarki w wyniku sukcesów w walce z pandemią COVID-19 wyraził zaniepokojenie możliwością nasilenia się kryzysu zdrowotnego w następstwie masowych zgromadzeń.

We wtorek burmistrz zwrócił się do liderów lokalnych społeczności w Nowym Jorku o pomoc w stłumieniu niepokojów na ulicach miasta. „Pokażcie się. Będę z wami” – zapewniał.

Garry z Queensu powiedział PAP, że ze względu na obostrzenia z powodu koronawirusa nie wychodzi prawie z domu, lecz ogląda demonstracje w telewizji i internecie. „Czegoś takiego nie pamiętam. Ludzie są zdesperowani i naprawdę zdeterminowani. Nie wiem tylko, na jak długo wystarczy im energii. Zobaczymy też, jak koniec końców zareagują politycy w Waszyngtonie, bo od tego wszystko zależy” – zauważył.

Tymczasem media przytaczają wypowiedzi nowojorczyków, którzy sami lub członkowie ich rodziny stali się wcześniej ofiarami policyjnej przemocy.

„Ludzie nie powrócą do domu, dopóki nie osiągną tego, czego chcą” – powiedział cytowany przez dziennik "New York Times" mieszkaniec Bronxu Mike Tucker, którego 21-letni syn Stephonne Crawford został zastrzelony przez policję w 2005 roku na Brooklynie. Jednocześnie potępił przemoc i grabieże, towarzyszące protestom.

Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski (PAP)