Rozpoczynający się dzisiaj w Londynie szczyt G20 tylko z pozoru będzie spotkaniem przyjaciół, pochylających się wspólnie nad światowym kryzysem. W rzeczywistości pod pokrywką dyplomatycznych sformułowań kryć się będzie zażarta walka między Stanami Zjednoczonymi a Europą oraz gospodarkami wschodzącymi. Ci pierwsi chcą zalać świat dolarami, Europa myśli o oszczędzaniu a biedniejsi po prostu nie mają pieniędzy.

W walce z recesją konkurują dwie szkoły przetrwania: amerykańska i europejska. Prezydent Obama i jego ludzie uważają, że Europejczycy nie robią zbyt wiele, aby uratować świat od krachu.

Dla Obamy sprawa jest bowiem jasna. Europa, a zwłaszcza Niemcy, powinni więcej łożyć na programy stymulujące wzrost gospodarki. Kanclerz Angela Merkel, jak na Niemkę przystało, jest natomiast przeciwna szastaniu pieniędzmi.

Po ostatnim spotkaniu z premierem Gordonem Brownem w Londynie odrzuciła wezwania do tworzenia kolejnych pakietów. - Obecne jeszcze nie przyniosły efektu. Jeśli będziemy chcieli wzmocnić efekt takich pakietów, to wprowadzimy je pierwsi, niekoniecznie mówiąc o kolejnych, które zamierzamy uruchomić - argumentowała.

Niemiecka kanclerz chce pozyskać do swej idei pozostałe kraje Unii. Na wspólnej konferencji w zeszłym tygodniu poparł ją prezydent Francji Nicolas Sarkozy. – Problemem nie jest wydawanie więcej pieniędzy, ale właściwe ulokowanie ich w finansowym systemie regulacji – przekonywał.

Reklama

Słabe zainteresowanie

Niezbyt dobre zrozumienie między Niemcami a Amerykanami może odbić się na atmosferze spotkania grupy G-20 2 kwietnia w Londynie. Dotychczas głównym punktem rozmów miało być zacieśnienie kontroli na międzynarodowych rynkach finansowych.

Tymczasem, jak mówią dobrze poinformowane źródła niemieckie, USA są raczej marginalnie zainteresowane sprawą. Waszyngton popiera globalną inicjatywę stymulacji popytu poprzez nowe rządowe programy finansowe. - Wywierają na nas wielką presję - skarży się jeden z doradców pani kanclerz.

Cień Wielkiego Kryzysu

Dla ekonomistów spór ma odniesienie w historii. Podczas Wielkiego Kryzysu w latach 30. Stany Zjednoczone i Europa nie były w stanie porozumieć się co do wspólnej strategii. W efekcie mieliśmy światową wojnę handlową, która tylko przyspieszyła pogłębienie recesji.
Dlatego już na listopadowym spotkaniu w Waszyngtonie kraje uzgodniły, że nie może się to powtórzyć. Tymczasem rysuje się zgrzyt między Ameryką i Europą.

Tymczasem kryzys narasta

Kryzys narasta z miesiąca na miesiąc. Po raz pierwszy od II wojny światowej globalna gospodarka skurczy się w tym roku, przewiduje MFW w prognozie przygotowanej do opublikowani w kwietniu. Fragmenty raportu zostały przedstawione na spotkaniu ministrów finansów G-20 w południowej Anglii.

Wcześniej była mowa o skromnym wzroście na poziomie 0,5 proc. Teraz po obu stronach Atlantyku sytuacja gospodarcza pogorszyła się, więc optymizm opadł.

Mówią o tym europejscy eksperci, którzy wskazują, że w samych Niemczech eksport, zamówienia i produkcja przemysłowa spadają. Kiloński Instytut Gospodarki Światowej (IfW) twierdzi, że gospodarka Niemiec skurczy się w 2009 r. o 3,7 proc., a bezrobocie skoczy dramatycznie.

- Staczamy się codziennie w otchłań - alarmuje Gustav Adolf Horn, szef Instytutu Makroekonomicznej Polityki (IMK) w Dusseldorfie. Wróży spadek PKB nawet o 4 proc.

Bez odrodzenia przed 2010 r.

Eksperci nie zgadzają się z opinią rządu, że przed końcem br. sytuacja ekonomiczna odwróci się. – Odbudowy gospodarki nie można spodziewać się przed końcem 2010 r. - podkreśla Joachim Schiede, gł. ekonomista IfW.

Nie lepiej jest w USA, gdzie ponad 8 proc. bezrobocie wzrosło do najwyższego poziomu od 25 lat. Nastroje pogarszają się, gdyż wiele firm zapowiada kolejne zwolnienia pracowników. Rośnie też nacisk na prezydenta Obamę, aby wreszcie pokazał jakiś sukces na polu gospodarczym.
Globalna wioska finansowa

Dlatego jego doradcy uznają stare porzekadło, że najlepszym programem stymulującym jest ten, za który płaci sąsiad.

Sekretarz Skarbu Timothy Geithner mówił ostatnio, że „kryzys globalny wymaga globalnej odpowiedzi”. Oznaczało to, że Europejczycy powinni wpompować więcej środków w gospodarkę światową. – Nasza gospodarka potrzebuje odrodzenia światowego wzrostu – nie krył.

Prezydent Obama poszedł nawet dalej. - Będziemy nadal agresywni, jak dotychczas. Dlatego tak ważne jest, aby inne kraje też poszły w tym samym kierunku, gdyż gospodarka globalna łączy nas wszystkich.

Larry Sumers, główny doradca ekonomiczny prezydenta przyznał, że nowa administracja będzie zabiegać o to. – Właściwym zadaniem dla grupy G20 jest popyt światowy, gdyż świat potrzebuje większego zaangażowania - podkreślał.

Zabiegał z kolegami z departamentu skarby w stolicach Europy, aby wsparły wysiłki Waszyngtonu. W Berlinie spotkał się z wiceministrem finansów Joergiem Asmussenem i Jensem Weidmannem, doradcą ekonomicznym pani kanclerz. Powiedział wprost, że dotychczasowe wysiłki Europejczyków są niewystarczające, aby powstrzymać zjazd w dół gospodarki światowej. Uznał, że Niemcy mają szczególnie wiele do zrobienia.

Istotne różnice

Niemiecka gospodarka z racji ogromnej nadwyżki handlowej wpływa na konsumpcję w innych krajach od lat, w tym i w Polsce. Ponadto finanse rządu są w stosunkowo dobrej kondycji. Dlatego Niemcy mogą spokojnie uruchomić pewne zasoby kapitału, uważają Amerykanie.

Faktycznie różnice między RFN a USA są ogromne. Deficyt budżetowy Stanów dochodzi już do 10 proc. PKB w tym roku. Jest to m.in. efekt wdrażania rekordowego pakietu pomocowego 787 mld dolarów. Niemcy antycypują deficyt tegoroczny na poziomie tylko 3 proc. PKB. Mają więc spore rezerwy, aby podjąć akcję.

Inne podejście

Niemcy wysłuchali uwag, ale elegancko odmówili. Mają własny pakiet stymulacyjny. Wiele z tych środków nawet nie dotarło do gospodarki, gdyż trzeba czasu. Dlatego poczekają na efekty, aby potem ewentualnie zadziałać.

Bierze się to ze strachu przed dalszym zadłużaniem rządu. Już teraz dług jest rekordowy, a w przyszłym roku wcale się nie zmniejszy. Zadłużanie się rządu nie jest nigdzie popularne. Zwłaszcza w Niemczech, gdzie we wrześniu odbędą się wybory do parlamentu.

Ponadto obywatele obawiają się, że górę długów można tylko zniwelować przez wzrost inflacji, a tego nie chce żaden Niemiec.

Rozsądna stabilizacja

Gdy się weźmie się pod uwagę skalę gospodarek obu krajów, to zbyt wielkich różnic w pakietach nie ma. Niemcy wydadzą aż 3,5 proc. PKB do 2010 r., wyliczył MFW na spotkani ministrów finansów G-20. 1,5 proc, w tym roku i kolejne 2 proc. w następnym.

Program USA jest tylko nieco większy, gdy weźmie się pod uwagę PKB. Ameryka wyda 2 proc. w tym roku i 1,8 proc, w 2010 r. - Nie mamy więc czego wstydzić się – powiedział w zaufaniu przedstawiciel rządu magazynowi „Der Spiegel”.

Wkalkulowany deficyt

Natomiast wyraźnie widać, że deficyt od dawna był wliczony w działanie gospodarki amerykańskiej, która prowadzi w końcu wojnę w Iraku i Afganistanie Było tak nawet bez pakietu ratunkowego. Tymczasem w Niemczech budżet przed wybuchem kryzysu zawsze pozostawał zrównoważony.

Ponadto w Niemczech od lat w myśl państwa socjalnego wydatki władz wpływały stymulująco na gospodarkę. Wyższe niż w USA zasiłki dla bezrobotnych zawsze skutecznie wspierały konsumpcję obywateli. Ekonomiści nazwali to nawet „automatycznym stabilizatorem”.

Jest to ważny powód, aby nie iść drogą amerykańską. - Zostaliśmy poproszeni o rozszerzenie i przyspieszenie naszych programów - mówi wiceminister gospodarki Walther Otremba. - Ale nie musimy robić niczego więcej niż dotychczas - dodaje.

Inne kraje Unii też nie śpieszą się z wielką pomocą. Np. Francja, która od lat ma słabe tempo wzrostu, przeznaczyła w 2009 r. na pakiet stymulacyjny tylko 0,7 proc. PKB.

Dlatego na spotkaniu ministrów finansów Niemiec Peer Steinbrueck oświadczył: –Powinniśmy koncentrować się na zadaniach, które zostały już uchwalone. Moi koledzy z mniejszych państw powinni jak najprędzej powrócić do zbilansowanych budżetów i uregulowanych finansów państwa, gdy tylko kryzys się skończy.

Zabrzmiało to, jak prowokacja wobec Amerykanów. Dlatego laureat ekonomicznej Nagrody Nobla Paul Krugman nie omieszkał zauważyć kąśliwie, że było to „typowo niemieckie zachowanie”. - Czasami myślę, że Niemcy niekoniecznie zrozumieli ogromną skalę obecnego kryzysu - dodał. Zaś „New York Times” wręcz zapytał, czy już skończył się „festiwal miłości pomiędzy Obamą i Europejczykami’?

Stymulować a nie regulować

Kanclerz Merkel uważa, że sektor finansowy w londyńskiej City i na Wall Street w Nowym Jorku powoli odradza się po szoku i że rząd USA odstąpi od dalszych ostrych regulacji sektora finansów uznając za motto: rząd powinien stymulować, a nie regulować.

Niemniej ostrzejsze regulacje wobec banków i funduszy hedgingowych mają takie samo poparcie po obu stronach Atlantyku. Chociaż Niemcy boją się, że gdy tylko kryzys minie Amerykanie i Brytyjczycy szybko powrócą do liberalnego kursu wobec świata finansów.

Dlatego nowy szef resortu gospodarki Karl-Theodor zu Guttenberg uda się do Waszyngtony, by bliżej zapoznać się z Timothy Geithnerem i Larry Summersem. Rozmowy mogą być trudne, jeszcze jako zwykły członek bawarskiej Unii Chrześcijańsko-Społecznej (CSU) ostrzegał, by „nie traktować Obamy jak mesjasza”.

Pakiety stymulacyjne różnych krajów jako proc. PKB

Kraj 2009 r. 2010 r.

Chiny 3,2 proc. 2,7 proc.
USA 2,0 proc. 1,8 proc.
Niemcy 1,5 proc. 2,0 proc.
Japonia 1,4 proc, 0,4 proc.
Wielka Brytania 1,0 proc. 0,5 proc.



Źródło: MFW

ikona lupy />
Prezydent USA Barack Obama i premier W. Brytanii Gordon Brown w Londynie / Bloomberg