Amerykańskie banki jeden po drugim zaskakują inwestorów dobrymi wynikami finansowymi po pierwszym kwartale 2009 r. Duża jednak rola w tym nowych standardów księgowych, które pomagają im podciągnąć zyski i ukryc tak zwane trupy w szafie.

Oczy inwestorów po obu stronach Atlantyku zwrócone są na Wall Street. Sezon publikacji wyników kwartalnych rozpoczęły, bowiem największe amerykańskie banki, od których rozpoczął się obecny kryzys finansowy. A na razie banki jeden po drugim pozytywnie zaskakują zarówno analityków jak inwestorów.

Pomaga nowa księgowość

- Tak szybkie przejście od gigantycznych strat do całkiem pokaźnych zysków na pewno musi budzić zastanowienie, na ile są one bowiem efektem poprawy koniunktury w amerykańskich finansach, a na ile zmian reguł gry związanych z nowymi standardami rachunkowymi - ocenia Wojciech Białek, analityk CDM Pekao SA.

Chodzi o to, że na początku marca amerykańska rada ds. standardów rachunkowości FASB (Financial Accounting Standards Board) zezwoliła bankom na rezygnację z reguły „mark to market”, co sprawia, że nie musza one tworzyć dodatkowych rezerw na tzw, toksyczne aktywa (głównie kredyty hipoteczne i instrumenty finansowe o nie oparte). A to właśnie tworzenie rezerw przyczyniło się do gigantycznych strat amerykańskich banków w 2008 r.

Reklama

Na efekt nowych reguł gry nie trzeba było długo czekać – jako pierwszy zaskoczył rynek Wells Fargo. Ten czwarty, co do wielkości bank w USA poinformował przed tygodniem, że oczekuje, iż jego wyniki w pierwszym kwartale będą znacznie – a co najważniejsze pozytywnie - odbiegały od oczekiwań rynku, które mówiły o zysku 31 centów na akcję – bank prognozuje, że będzie to rekordowe 55 centów.

Trudo za to prognozować na ile bankowi z San Francisco w osiągnięciu rekordowo wysokiego zysku pomogło przejęcie innego giganta - banku Wachovia – na ile zaś właśnie zmiany w rachunkowości.

Kilka dni później jako pierwszy z instytucji finansowych pełny raport kwartalny opublikował bank Goldman Sachs. I znów o dziwo, wyniki okazały się zaskakująco dobre. Zysk netto banku sięgnął 1,66 mld dolarów. To o ponad dwa razy więcej, niż prognozy analityków, którzy szacowali, że zysk wyniesie zaledwie 729,6 mln dolarów. Przychody Goldman Sachs wzrosły zaś o 13 proc. do 9,43 mld dolarów.

Zdaniem cytowanego przez agencję Reutera Keitha Wirtza szefa firmy inwestycyjnej Fifth Third Asset Management to może być kolejna oznaka, że tamtejsza branża finansowa najgorsze ma już za sobą.

Inwestorzy ruszyli na zakupy

Podobnie uznali inwestorzy, którzy od kilku tygodni kupują mocno przecenione akcje amerykańskich banków – od początku marca akcje Citigroup, JP Morgan Chase czy Bank of America zyskały średnio po kilkadziesiąt procent.
Dlatego inwestorów nie zaskoczył fakt, iż w ostatni piątek pierwszym, po pięciu kolejnych kwartałach strat, zyskiem mogła się nawet pochwalić największa obok ubezpieczeniowego giganta AIG ofiara obecnego kryzysu finansowego, Citigroup.

W pierwszych trzech miesiącach 2009 r. kierowana przez Vikrama Pandita instytucja zarobiła 1,6 mld dol (dla porównania w całym ub.r. Citi miał ponad 27,5 mld dol straty i musiał się ratować rządową pomocą sięgająca 45 mld dol.).

W przeliczeniu na pojedynczą akcję Citi odnotował co prawda stratę w wysokości 18 centów, jest to jednak efekt konwersji uprzywilejowanych akcji o wartości 12,5 mld dol wyemitowanych w ramach prywatnej oferty jeszcze w styczniu ub.r.

Tyle, że należy zachować ostrożność

- Jeden dobry kwartał nie oznacza, że Citigroup zostaną zapomniane wszystkie grzechy z przeszłości. Na to potrzeba stałej poprawy w przyszłości - ocenia Douglas Ciocca, zarządzający aktywami w firmie Renaissance Financial Corp.

Podobnie ostrożnie na wyniki amerykańskich banków patrzy Wojciech Białek: - Zyski nie zmieniają faktu, że w bilansach banków wciąż znajdują się toksyczne aktywa, które tak naprawdę nie wiadomo ile są warte. Nowe regulacje dały jednak bankom trochę oddechu i pozwoliły im przeczekać najgorsze. Być może część z tych aktywów w przyszłości okaże się nawet rentownych – zastanawia się analityk CDM Pekao SA.

Przypomina on też że amerykańskie banki znalazły się już w podobnej sytuacji prawie 35 lat temu. Wtedy w ich porfelach znalazły się liczone w miliardach dolarów pożyczki dla Meksyku i innych państw latynoamerykańskich. Poza tym, gdy kraje te zaprzestały obsługi długu wydawało się, że straty banków mogą nawet pożreć ich kapitały i doprowadzić do masowych upadłości. Jednak wtedy zmiana regulacji księgowych pozwoliła bankom złapać oddech i przeczekać najgorsze. - Być może podobnie będzie i tym razem – kończy Wojciech Białek.