Trzeci kwartał 2018 r. był dla tureckiej gospodarki najtrudniejszym okresem od lat. Dziś ten czas nazywamy „kryzysem walutowym”. W ciągu zaledwie kilku miesięcy turecka lira straciła jedną trzecią wartości w relacji do dolara, inflacja wzrosła do 24 proc., bezrobocie do 14,7 proc. w styczniu 2019 r., a do kraju zawitała recesja ­- w czwartym kwartale 2018 r. PKB skurczyło się o 2,0 proc. rok do roku.

Bezpośrednią przyczyną tego stanu rzeczy było pogorszenie relacji na linii Ankara-Waszyngton i nałożenie przez USA sankcji, jednak był to tylko kamyk ruszający lawinę zbierającą się nad Anatolią od dłuższego czasu. Prawdziwą i najważniejszą przyczyną krachu był deficyt na rachunku obrotów bieżących wynoszący pod koniec 2017 r. 5,6 proc., który uzależniał kraj od napływu inwestycji zagranicznych.

Po dojściu do władzy, wciąż nieprzerwanie rządzącej, Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) w 2001 r. Turcja była pupilkiem światowych rynków. Relatywnie tani kapitał zagraniczny szerokim strumieniem napływał nad Bosfor, finansując potężne projekty infrastrukturalne, budowlane i energetyczne, co zapewniało dostęp do dewiz umożliwiający także import dóbr konsumpcyjnych i znaczną poprawę poziomu życia mieszkańców. Był to okres znaczącego awansu społecznego milionów Turków.

"Po wprowadzeniu w sierpniu 2018 r. przez prezydenta Trumpa sankcji na Turcję, nastąpiła masowa wyprzedaż tamtejszych aktywów."
Reklama

Ten awans miał jednak swoją cenę. Coraz bardziej zwiększała się luka między importem i eksportem dóbr. Tę lukę częściowo zapełniały dochody z turystyki, ale nawet one nie były w stanie jej zapełnić. Do tego konieczny był napływ dewiz w postaci zagranicznego kapitału, a o niego było coraz trudniej w sytuacji napięć politycznych spowodowanych umacnianiem władzy przez prezydenta Erdoğana, czystkami po nieudanym zamachu stanu w 2016 r. i eskalacją napięć z USA. Wyeksponowane na ryzyko walutowe tureckie firmy, zadłużone w amerykańskiej walucie, miały coraz większy problem z rolowaniem zadłużenia w środowisku spadającego kursu liry. W sierpniu 2018 r. prezydent USA Donald Trump ogłosił nałożenie na Turcję sankcji, co spowodowało masową wyprzedaż tureckich aktywów.

Trudny plan na trudne czasy

W reakcji na kryzys walutowy, minister skarbu i finansów Berat Albayrak ogłosił średnioterminowy plan rozwoju na lata 2019-21. Opierał się on na trzech założeniach: stabilizacji, dyscyplinie i transformacji. Sprowadzić je można do odejścia od dotychczasowego paradygmatu wzrostu za wszelką cenę, w celu ustabilizowania gospodarki i jej uzdrowienia.

W trwającym 3 lata okresie stabilizacyjnym, wzrost miał być wolniejszy, ale zdrowszy, nienarażający gospodarki na zwiększoną ekspozycję na ryzyko walutowe i inne nierównowagi strukturalne. Uporządkowana miała być także struktura gospodarki w celu rozwiązania jej głównego problemu, czyli deficytu na rachunku obrotów bieżących. Celowano we wzrost PKB na poziomie 2,3 proc. w 2019 r. i niewiele więcej w latach kolejnych. Dla porównania, jeszcze w pierwszym kwartale 2018 r. gospodarka rosła w tempie 7,3 proc.


Stabilizacji miała także podlegać inflacja. W czasie ogłaszania programu wynosiła ona około 24 proc. Plan zakładał ograniczenie wskaźnika do 15,9 proc. w 2019 r. i do 5 proc. w ciągu 3 lat, czyli do poziomu celu inflacyjnego Centralnego Banku Republiki Turcji. Minister Albayrak zapewniał przy tym, że rząd będzie wspierał bank centralny w walce o stabilność cen.

Stawka była bardzo wysoka. W momencie ogłaszania programu istniało bowiem poważne ryzyko przekształcenia kryzysu walutowego w kryzys bankowy. Silnie zadłużone w walutach obcych tureckie przedsiębiorstwa miały coraz większe problemy z regulowaniem zobowiązań.

Łączna ekspozycja przedsiębiorstw wynosiła 200 mld dolarów. Stanowiło to poważne zagrożenie dla bilansów banków, które mogłyby nie wytrzymać fali niekontrolowanych upadłości. Konieczne było podjęcie zdecydowanych działań by zapewnić, że do tego nie dojdzie i sprawienie, by inwestorzy w to uwierzyli.

Szczególnie trudna sytuacja była w sektorze energetycznym, zadłużonym w walutach obcych na ponad 47 mld dolarów, z czego bezpośrednio zagrożone były płatności na około 13 mld dolarów. Firmy nie mogą pokryć sobie wyższych kosztów finansowania długu podwyżką cen energii, bo wiążą je państwowe regulacje.

Przez lata przedsiębiorstwa z tej branży rozwijały się dzięki taniemu kapitałowi zagranicznemu, ale teraz muszą go spłacać, co nie jest takie proste, przy spadku wartości liry. Zamiast inwestować, sektor walczy o przetrwanie.

Gaszenie pożarów

Aby sytuacja nie wymknęła się spod kontroli, rząd podjął decyzję o rozpoczęciu współpracy z bankami i firmami energetycznymi, mającej na celu restrukturyzację zadłużenia. Najgorzej rokujące projekty przekazano do specjalnego funduszu o wartości około 2 mld dolarów. Jest on zarządzany przez banki, które czerpią z tego tytułu przychody, a następnie udziały w nim mają być sprzedane, kiedy projekty staną się znów opłacalne. Pozostały dług został poddany restrukturyzacji.

W jeszcze gorszej sytuacji znalazł się sektor budowlany. Firmy działające w warunkach recesji i podwyższonych kosztów odsetkowych także walczą o przetrwanie, tylko u nich brak nowych projektów oznacza niemal całkowita utratę możliwości generowania przepływów pieniężnych. Zagrożone firmy budowlane zupełnie wstrzymały inwestycje, więc nie mają co sprzedawać. Do tego recesja obniżyła wartość już rozpoczętych inwestycji.

"Turecki rząd wywiera presję, by banki oczyściły bilanse ze złych długów i znów zaczęły pożyczać."

Zaspokajanie potrzeb mieszkaniowych społeczeństwa jest istotnym priorytetem dla tureckiego rządu, któremu szczególnie zależy na tym by nowe projekty jednak powstawały. Z tego powodu wywiera on presję, by banki oczyściły swoje bilanse ze złych długów i znów zaczęły pożyczać. W tym wypadku restrukturyzacja polega na przerzuceniu pożyczek do spółek specjalnego przeznaczenia będących poza bilansami banków, które zbierałyby od firm budowlanych opłaty rozłożone na większą liczbę niższych rat, a następnie pozwalały bankom generować przychód.

W ostatnich miesiącach możemy zatem obserwować, że głównym pomysłem rządu na aktywizację tureckiej gospodarki jest wywieranie presji na banki by znów zaczęły udzielać pożyczek. W tym celu zagrożone długi są restrukturyzowane lub w ogóle odpisywane. Od początku roku wskaźnik kredytów zagrożonych (NPL ­ Non -Performing Loans) wzrósł już z 4,2 proc. do 5.2 proc., a do końca roku ma wzrosnąć nawet do 6.3 proc., jeśli banki poddadzą się presji rządu jeśli chodzi o odpisywanie długów.

Koszty uniknięcia przekształcenia kryzysu walutowego w bankowy mają więc ponieść przede wszystkim inwestorzy z sektora bankowego. Wydaje się jednak, że nie mają oni z tym jakiegoś większego problemu.

Od początku 2019 r. do połowy listopada indeks BIST Banks agregujący kursy akcji banków notowanych na stambulskiej giełdzie wzrósł o 27 proc. Najwyraźniej udziałowcy zdają sobie sprawę z tego, jak wyglądałby scenariusz alternatywny i są zadowoleni, że ryzyko jego realizacji się oddala.

Lepiej, ale wciąż niedobrze

Po roku od ogłoszenia programu walki z kryzysem wydaje się, że sytuacja jest opanowana. W rozwiązaniu części strukturalnych problemów tureckiej gospodarki paradoksalnie pomógł kryzys walutowy. Słaba lira sprawiła, że drogie stały się dobra importowane, więc Turcy przestali je kupować. Pozwoliło to na ograniczenie importu, a nawet wypracowanie chwilowej nadwyżki na rachunku obrotów bieżących w sezonie turystycznym, niestety za cenę recesji i ograniczenia poziomu życia społeczeństwa.

Ustabilizował się także kurs liry, która od roku utrzymuje się w relatywnie stabilnym przedziale 5,2-6,2 za dolara. Udało się także zmniejszyć inflację do poziomu 8,55 proc. w październiku 2019 r., choć w dużej mierze wynika to z efektu bazy i w najbliższych miesiącach wskaźnik ten z pewnością jeszcze wzrośnie, ale już na pewno nie do poziomu 24 proc. notowanego jeszcze rok temu.

Udało się także przywrócić gospodarkę na ścieżkę wzrostu, w III kwartale 2019 r. PKB urósł o 0,9 proc. w ujęciu rocznym. To wszystko każe przypuszczać, że najgorsze w tureckiej gospodarce już minęło i udało się uniknąć twardego lądowania. Przynajmniej na razie.

Autor: Robert Szklarz