Waszyngtoński dziennik przyznaje, że od dawna istnieją obawy, iż "oddziały sojusznicze Teheranu na Bliskim Wschodzie odegrają kluczową rolę w jakiejkolwiek eskalacji napięć między Iranem i USA". Podkreśla, że zabicie przez wojska USA w Bagdadzie szefa irańskich sił Al-Kuds Kasema Sulejmaniego "zwiększa prawdopodobieństwo, że irańska sieć sojuszników" może zagrozić Amerykanom.

Sulejmani, który przejął kontrolę nad siłami Al-Kuds pod koniec lat 90., "znacznie poszerzył regionalną obecność" Iranu - twierdzi "Washington Post". Generał znany był ze swoich dobrych kontaktów z "paramilitarnymi grupami z Syrii i Jemenu".

Dziennik przypomina, że Iran rozwija swoją sieć regionalnych sojuszników od 1979 roku, a szyicka teokracja "próbuje eksportować swą rewolucję i wspierać szyickie grupy na Bliskim Wschodzie".

W ocenie "Washington Post" ideologia "odgrywa ważną rolę w irańskiej polityce". Jednocześnie eksperci uważają, że najważniejszym celem Teheranu jest zwalczanie wpływów amerykańskich, izraelskich oraz saudyjskich na Bliskim Wschodzie.

Reklama

Służyć do tego mają między innymi siły Al-Kuds, które "organizują i szkolą bojowników ze sprzymierzonych milicji oraz dostarczają im broń". W kontekście krajów, gdzie są proirańskie grupy "Washington Post" wymienia Jemen, Liban z Syrią oraz Irak.

W pierwszym z tych państw Iran pomaga rebeliantom Huti. To zajdyci, uznawani za odłam szyizmu. Od 2015 roku walczą oni z dowodzoną przez Arabię Saudyjską koalicją. Huti od dawna stanowią opozycyjną siłę w Jemenie, ale - jak przypomina "Washington Post" - irańską pomoc otrzymali po zaangażowaniu się w konflikt Arabii Saudyjskiej.

To, co rozpoczęło się w Jemenie "jako wojna domowa podczas arabskiej wiosny, przekształciło się w wojnę zastępczą między Iranem i Arabią Saudyjską" - ocenia gazeta i podkreśla, że rząd w Rijadzie wspierany jest wojskowo przez Stany Zjednoczone.

W Libanie główna siła proirańska to Hezbollah, szyicka grupa paramilitarna oraz partia polityczna. Jak zauważa "Washington Post", "to najwcześniejszy i najbardziej skuteczny" projekt Iranu.

"Stworzono go podczas libańskiej wojny domowej w 1982 roku, a z kluczową pomocą Gwardii Rewolucyjnej przekształcił się z nielicznej grupy duchownych i bojowników w główną polityczną siłę w Libanie" - przypomina amerykański dziennik. Dodaje, że Iran dostarczał broń Hezbollahowi w trakcie jego wojny z Izraelem w 2006 roku i "zorganizował interwencję Hezbollahu" w Syrii w celu ochrony reżimu Baszara el-Asada.

Od czasu wojny irańsko-irackiej (1980-1988) - wymienia dalej "Washington Post" - Teheran "gościł i wspierał wielu wpływowych szyickich bojowników, którzy sprzeciwiali się despotycznym rządom Saddama Husajna". Po obaleniu jego reżimu przez USA w 2003 roku wielu z nich wróciło do Iraku i walczyło z siłami amerykańskimi.

"Kiedy jednak Państwo Islamskie przeprowadziło błyskawiczny atak w Iraku w 2014 roku, te same oddziały były najważniejsze w powstrzymywaniu ekspansji bojowników (IS) i walczyły wraz z siłami irackimi, by ostatecznie zmniejszyć kontrolę terytorialną IS do zera" - czytamy w waszyngtońskiej gazecie.

Ich rola w zwalczaniu Państwa Islamskiego "dała im bezprecedensową polityczną siłę w Iraku, z wieloma wysokimi rangą politykami uzyskującymi mandaty w krajowym parlamencie".

"Wśród kluczowych pytań jest: jak wielu irańskich sojuszników przyjdzie na pomoc Teheranowi w przypadku wojny na pełną skalę i jak daleko będą gotowi pójść?" - konkluduje "Washington Post".

Z Waszyngtonu Mateusz Obremski (PAP)