W poniedziałkowych wyborach LPC uzyskała 157 miejsc w parlamencie, Konserwatywna Partia Kanady (CPC) – 121, Blok Quebecki (BQ)– 32, Nowa Partia Demokratyczna (NDP) – 24, Zielona Partia Kanady (GPC) – trzy mandaty, jest też jedna deputowana niezależna. Dotychczasowy premier wykluczył wszelkie formalne bądź nieformalne koalicje. Wskazał jednak, że istnieje możliwość współpracy z innymi partiami przy konkretnych projektach.

"Sądzę, że Kanadyjczycy wysłali jasny komunikat poprzez swój zróżnicowany wybór partii, że koszty życia i walka ze zmianami klimatu są naprawdę tymi priorytetami, którymi parlament powinien się zająć. Inny jasny komunikat jest taki, że oczekują od nas jako rządu, byśmy współpracowali z innymi partiami w sprawach, które są dla nich ważne, i dokładnie to będziemy robić" - powiedział Trudeau, cytowany przez media.

Zapowiedział, że pierwszym z obiecanych w kampanii nowych projektów ustaw, który trafi do parlamentu 43. kadencji, będzie ten przewidujący pakiet obniżek podatków dla klasy średniej i "podwyżkę (podatków) dla jednego procenta najbogatszych". Jak komentują kanadyjskie media, dla tego projektu możliwe jest poparcie partii takich jak socjaldemokratyczne NDP i BQ czy Zieloni. Trudeau mówił też w środę o "narodowej strategii dla mieszkalnictwa".

"Sam pomysł, że trzeba walczyć z liberałami o to, kto bardziej troszczy się o koszty życia przeciętnego Kanadyjczyka, doprowadza konserwatystów do szału" - skomentował magazyn "MacLean’s".

Reklama

Zapowiadanym w kampanii rozwiązaniem, które ma duże szanse na stanie się prawem, jest też wprowadzenie specjalnego podatku dla zagranicznych inwestorów kupujących nieruchomości w Kanadzie. Ich inwestycje, często połączone z praniem brudnych pieniędzy, spowodowały, że w atrakcyjnych regionach, takich jak aglomeracja Vancouver czy Toronto, przeciętnego Kanadyjczyka nie stać na dom. Dla Vancouver i Toronto wprowadzono w minionych latach specjalne podatki antyspekulacyjne, ale - jak wynika z danych o rynku - coraz więcej zagranicznych kupujących przenosi pieniądze do Montrealu.

Cena za poparcie polityki liberałów nie jest jeszcze znana. Szef NDP Jagmeet Singh przypomniał we wtorek, że w kampanii jego partia miała jasne priorytety: opieka zdrowotna, mieszkalnictwo, pomoc dla studentów i rzeczywiste działania na rzecz klimatu. Lider BQ Yves-Francois Blanchet zapowiedział, że będzie robić użytek z "siły nacisku" w postaci zdobytych przez jego ugrupowanie 32 mandatów. Już w wieczór wyborczy zapowiedział możliwość współpracy z liberałami przy projektach "dobrych dla Quebecu". Następnego dnia powiedział: "Nie jesteśmy odpowiedzialni za funkcjonowanie Kanady, ale jesteśmy odpowiedzialni za właściwe działanie parlamentu".

Cena polityczna może dotyczyć też światopoglądu. W debatach przedwyborczych jedno z pytań dotyczyło ustawy o poszanowaniu laickości państwa (Bill 21), zobowiązującej pracowników administracji publicznej w Quebecu, w tym nauczycieli, m.in. do nienoszenia widocznych symboli religijnych. Frankofoński Quebec podkreśla swoją świeckość, a rozwiązania wprowadzone przez centroprawicowy rząd Francois Legault mają duże poparcie w społeczeństwie prowincji, także wśród wyborców socjaldemokratów. W czasie kampanii liderzy partii federalnych krytykowali quebeckie rozwiązania, nie wykluczali jej zaskarżenia. Tymczasem trzecią siłą w parlamencie, i to tylko dzięki głosom z Quebecu, stał się Blok Quebecki, partia federalna, ale działająca wyłącznie w tej prowincji, programowo dążąca do secesji, ale o socjaldemokratycznym programie.

W podobnym duchu jak frankofońscy socjaldemokraci w Ottawie wypowiada się frankofońska centroprawica. Premier Quebecu Legault wyraził nadzieję, że Trudeau "usłyszał przesłanie", i zadeklarował, że Quebec chce współpracować "w interesie mieszkańców Quebecu, jak również w interesie Kanadyjczyków". "Przekaz jest jasny: jeśli chcesz w przyszłości większego poparcia, popieraj Bill 21" - powiedział Legault. Trudeau przypomniał jednak, że dla mieszkańców Quebecu liczą się też inne sprawy, np. zmiany klimatu.

Nie jest więc pewne, że Trudeau będzie rządził tylko 18–24 miesiące, bo tyle średnio "przeżywają" rządy mniejszościowe w Kanadzie. Andrew MacDougall, były rzecznik konserwatywnego rządu Kanady Stephena Harpera, przypomniał w czwartek, że "Harper nie wygrał w 2004, a i tak rządził (potem) przez prawie 10 lat". Harper wygrał wybory dopiero w 2006 r., ale mógł utworzyć tylko rząd mniejszościowy; podobna sytuacja miała miejsce dwa lata później. Pomimo wotum nieufności w 2011 roku Harper wygrał kolejne wybory i rządził aż do 2015 r.

>>> Czytaj również: Kolejne starcie Macrona z PE? Kontrowersyjna kandydatura na komisarza