Politolog Tatiana Worożejkina podkreśla, że najważniejszym powodem akcji protestu było wyeliminowanie opozycjonistów, którzy ubiegali się o zarejestrowanie ich kandydatur na wybory i którzy zostali od nich odsunięci, choć „dokonali niemożliwego”.

Kolejny powód wiąże się z funkcjami moskiewskiej Dumy. Ekspertka nie zgadza się z oceną, że nie jest to znacząca instytucja. Jak podkreśla, układa ona "ogromny budżet" rosyjskiej stolicy. „Ludzie chcą w tym uczestniczyć” – uważa Worożejkina.

Powodem, dla którego ludzie wychodzili na ulice, stały się także represje wobec demonstrujących; były one „nachalne, demonstracyjne, i to sprawiło, że ludzie wybuchli” – tłumaczy ekspertka. Organizacja OWD-Info, monitorująca zatrzymania w Rosji, ocenia, że liczba osób zatrzymanych podczas protestów w lipcu i sierpniu należała do najwyższych w ostatnich latach.

Reklama

Zdaniem Lwa Gudkowa, szefa niezależnego Centrum Lewady, po niedzielnych wyborach protesty osłabną, niezależnie od fałszerstw czy naruszeń wyborczych, aż „do następnego powodu”, który teraz trudno jest przewidzieć.

W rozmowie z PAP Gudkow nazywa protesty „reakcją metropolii”, w której niezadowolenie społeczne jest mniejsze, ale wyższy jest stopień refleksji, istnieją „protoformy samoorganizacji” i media społecznościowe.

„Stopień społecznego rozdrażnienia, niezadowolenia, jest bardzo wysoki. I silniejszy jest nawet na prowincji, niż w Moskwie. Ale tam (na prowincji - PAP) zupełnie nie ma żadnych form organizacji” – mówi socjolog. Na prowincji - dodaje - ludzie też „znacznie silniej odczuwają presję policji i FSB i nie ma tam systemu ochrony”. Ale i aktywność mieszkańców Moskwy w mediach społecznościowych Gudkow porównuje bardziej do „rozmów w kuchniach” – dyskusji politycznych w ZSRR, które nie wykraczały poza prywatne rozmowy we własnych mieszkaniach.

Szef Centrum Lewady uważa, że w Rosji brakuje przede wszystkim trwałych struktur nieformalnych. Jego zdaniem „na razie wszystko ogranicza się do demonstrowania niezadowolenia z władzy”. Akcje protestu w Moskwie były w pewnym sensie także sposobem samoidentyfikacji, pokazania, że „jest się innym”; „to trochę narcystyczny protest” – powiedział socjolog.

Sondaże Centrum Lewady wskazują, że demonstracje w Moskwie popierało 37 procent respondentów, ale do brania w nich udziału przyznało się 2 procent. Rzeczywisty udział 2 procent oznaczałby wyjście na ulice ponad 100 tysięcy ludzi, a liczebność protestów była niższa - wskazał Gudkow. „Nasze zaangażowanie polityczne jest zaangażowaniem widzów, jak na meczu piłkarskim” - podsumował szef niezależnego ośrodka.

Z Moskwy Anna Wróbel (PAP)