Lokale wyborcze otwarto o godzinie 8. rano czasu lokalnego (godz. 2 nad ranem w Polsce). Głosowanie zakończy się o godzinie 17 (11.00 czasu polskiego). W wyborach bierze udział 77 partii, ale tylko garstka może liczyć na uzyskanie wpływu na politykę kraju.

Z wyborami wiązano nadzieje na zakończenie dyktatury i powrót demokracji w kraju, który przez dziesięciolecia stanowił wzór do naśladowania dla całego regionu. Przez ostatnie pięć lat rządów wojskowa junta z obecnym premierem Prayutem Chan-ochą zdążyła jednak zmienić konstytucję i prawo wyborcze, by znacznie utrudnić opozycji przejęcie władzy. Przyszły rząd będzie też musiał wypełniać „plan 20-letni” nadany przez Prayuta.

„Wybory raczej nie przyniosą rzeczywistej i trwałej zmiany politycznej. Zostały praktycznie ustawione w sposób, który wyklucza jakąkolwiek rzeczywistą zmianę, a Tajlandia będzie dalej cierpieć z powodu poważnej niestabilności” - ocenił przed wyborami w emailu do PAP specjalista ds. Azji Południowo-Wschodniej z amerykańskiej organizacji Council on Foreign Relations (CFR) Joshua Kurlantzick.

W głosowaniu wybranych zostanie 500 deputowanych niższej izby parlamentu, a licząca 250 członków izba wyższa będzie w praktyce w całości wyłoniona przez wojskowych. Nad wyborem przyszłego premiera zagłosują wspólnie obie izby, co oznacza, że opozycja musiałaby zdobyć w wyborach aż 376 mandatów, by móc przeforsować swojego kandydata.

Reklama

Główna siła opozycyjna to partia Pheu Thai i inne, mniejsze ugrupowania lojalne wobec obalonego przez wojsko w 2006 roku populistycznego premiera Thaksina Shinawatry. Związane z nim partie wygrywały wszystkie wybory w Tajlandii od 2001 roku.

Ich populistyczne rządy wywołały jednak fale protestów przeciwko korupcji, które doprowadziły do dwóch zamachów stanu, w tym do przewrotu z 2014 roku, za pomocą którego wojsko odsunęło od władzy siostrę Thaksina, Yingluck Shinawatrę.

Po niedzielnych wyborach Prayut prawdopodobnie pozostanie premierem, ale do efektywnego rządzenia będzie potrzebował wsparcia mniejszych partii, niezależnych od wojska ani od Shinawatrów – napisał politolog z Uniwersytetu Chulalongkorn w Bangkoku Thitinan Pongsudhirak w komentarzu przysłanym PAP przed wyborami.

Największym z takich ugrupowań jest Partia Demokratyczna (DP), która sprzeciwiała się rządom Shinawatrów, a którą obecnie określa się jako trzecią opcję, alternatywną wobec obu zwaśnionych obozów. Stosunkowo dużą popularność, zwłaszcza wśród młodego elektoratu, zdobyła nowa siła na scenie politycznej kraju, partia Future Forward (FFP) kierowana przez charyzmatycznego, atletycznie zbudowanego milionera Thanathorna Juangroongruangkita, niechętna wobec władzy generałów.

W wyniku wyborów powstanie prawdopodobnie słaby rząd koalicyjny złożony z wielu małych partii pod wodzą ugrupowań związanych z juntą – uważają eksperci. Podkreślają jednocześnie, że rezultaty będzie można analizować dopiero w maju, po ogłoszeniu oficjalnych wyników, gdyż wielu kandydatów opozycji może zostać zdyskwalifikowanych.

"Głosuję na Thanathorna. Nie wiem czy wygra, ale chcę, żeby mógł negocjować w parlamencie. Podoba mi się to, co mówi, jest za demokracją i przeciw dyktaturze" - powiedział PAP 30-letni student akademii medycznej o imieniu Chanin, który jako jeden z pierwszych oddał rano swój głos w lokalu wyborczym w szkole w dzielnicy Bang Rak w Bangkoku.

Z Bangkoku Andrzej Borowiak (PAP)