Są tacy, jednak ich nie wskażę, którzy chcą, by Algieria wróciła do lat bólu – gen. Ahmed Gaïd Salah, szef sztabu algierskiej armii, wiedział, że rodacy zrozumieją to nawiązanie do brutalnej wojny domowej z lat 90. – Armia zagwarantuje jednak bezpieczeństwo i nie pozwoli, by kraj zamienił się w krwawą łaźnię – zapowiedział w ostatni wtorek. O tym, że to nie są czcze pogróżki, przekonują się ludzie, którzy niemal codziennie demonstrują na ulicach Algieru, Konstantyny, Satif, Tizi Wuzu czy Al-Buwajry.
Od ośmiu lat, kiedy do kraju dotarła fala niezadowolenia, którą ochrzczono później Arabską Wiosną, nie widziano takich tłumów. Zatrzymania, kontrole oraz blokady towarzyszą protestom, które zaczęły się w połowie lutego. Władze prewencyjnie zatrzymują dziennikarzy, a przed większymi akcjami mocno ograniczają prędkość internetu, by zdjęcia i filmy nie pojawiały się w mediach społecznościowych. A gdy w ostatnią sobotę siły bezpieczeństwa zorientowały się, że tłum rusza w stronę pałacu prezydenckiego, na demonstrantów wypuszczono gaz łzawiący i w końcu rozpędzono ich pałkami.
>>> CAŁY TEKST W WEEKENDOWYM WYDANIU DGP