Wszystkie prawie media przewidują możliwość rozszerzenia się kryzysu na sąsiednie regiony. Delphine Minoui pisze w piątek w „Le Figaro”, że czwartkowa uchwała parlamentu w Ankarze, zezwalająca na wysłanie tureckich żołnierzy do Libii, podjęta została „w imię obrony interesów tureckich w basenie Morza Śródziemnego i w Afryce Płn.”.

„Decyzja Turcji wejścia na scenę libijską wpisuje się w zimną wojnę, w której Turcja przeciwstawia się Arabii Saudyjskiej, jej egipskiemu sojusznikowi oraz Zjednoczonym Emiratom Arabskim. Ta wojna toczy się już w Syrii, Jemenie, Libanie i Iraku” – cytuje dziennikarka ekspertkę od spraw Turcji i Środkowego Wschodu Janę Jabbour.

„Turcy czują, że od +wiosny arabskiej+ stracili wpływy, szczególnie w Egipcie, ale również w Syrii i Iraku, gdzie stosunek sił jest korzystniejszy dla Iranu i Rosji niż dla Turcji. Dla Ankary kwestia libijska to cudowna okazja do pokazania, że odgrywa ważną rolę w regionie” – wyjaśnia ekspertka.

Dziennikarka „Le Figaro” przypomina, że w 2011 r. prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan przeciwstawiał się interwencji NATO w Libii, a ostatnio powiedział, że „jakiekolwiek rozwiązanie (kryzysu libijskiego), które nie włączy Turcji, nie ma najmniejszych szans powodzenia”.

Reklama

„To mistrzowskie posunięcie" - ocenia Jabbour uchwałę tureckich deputowanych. "Turcja może mówić, że idzie z pomocą prawowitym siłom regionalnym i ma nadzieję na korzyści handlowe, gdyż Libia, gdzie Turcy zainwestowali 30 mld dolarów w czasach (Muammara) Kadafiego, to +wrota Afryki+. A podpisane niedawno porozumienie morskie, pozwoli im na poszukiwanie i eksploatację ropy z dna Morza Śródziemnego” - dodaje.

Francuskie media mówią również o obawach Ghassana Salamégo, emisariusza ONZ ds. Libii, który w wywiadzie dla „Le Monde” uznał, że interwencja turecka w Libii może spowodować eskalację konfliktu, rozciągając go na strefy odległe od Libii i ożywić spór między Grecją a Turcja w sprawie granic morskich.

Wysłannika ONZ martwi również coraz liczniejsza obecność obcych najemników – rosyjskich, walczących u boku panującego nad wschodem Libii marszałka Chalify Haftara i syryjskich, bijących się na rzecz uznawanego przez społeczność międzynarodową rządu premiera Fajiza as-Saradża.

Decyzja turecka „stanowi niebezpieczne zagrożenie stabilności regionalnej” - cytują francuskie media wspólną deklarację premierów Grecji i Izraela oraz prezydenta Cypru.

A kairski korespondent RFI (francuskie radio dla zagranicy) tłumaczył, że Egipt, który oficjalnie popiera rozwiązanie polityczne kryzysu libijskiego, w rzeczywistości jest dyplomatycznym sojusznikiem marszałka Haftara. „W oczach Kairu zmiana sytuacji dzięki wojskowej interwencji Turcji (na rzecz rządu as-Saradża), przywiodłaby syryjskich dżihadystów na granice Egiptu” – mówił Alexandre Buccianti.

Francuscy komentatorzy zwracają jednak uwagę, że nie jest pewne, ilu i jakich żołnierzy, wyśle Ankara do Libii. Nie wykluczają nawet, że ograniczy się do doradców wojskowych i najemników.

Wiceprezydent Turcji Fuat Oktay nazwał uchwałę parlamentu „przekazem politycznym” i powiedział: „jeśli druga strona zmieni postawę i oświadczy, że się wycofuje, zatrzymuje ofensywę, to po co mamy tam iść?”

Marie Jego w piątek w „Le Monde” zwraca uwagę na nie najbardziej komfortową sytuację prezydenta Turcji, który „osłabiony w kraju z powodu spadku popularności swej partii, nigdy nie był równie izolowany na scenie dyplomatycznej”.

„Ale – komentuje dziennikarka paryskiej gazety – czym bardziej oczywista jest słabość Erdogana na scenie wewnętrznej i zewnętrznej, tym bardziej przesadne są jego ambicje”.

W artykule podkreśla się, że niedawna wizyta w Tunisie, po której spodziewał się swobody w tunezyjskiej przestrzeni powietrznej, spaliła na panewce; że nigdy stosunki z zachodnimi sojusznikami nie były równie złe. Podobnie, gdy chodzi o Egipt i Izrael.

„Dla Erdogana liczy się tylko jeden rozmówca - prezydent Rosji Władimir Putin, który 8 stycznia będzie w Ankarze. Z tego powodu właśnie przyspieszono głosowanie w parlamencie w sprawie wysłania wojsk do Libii. (…) Uchwała będzie bowiem poważnym atutem w dyskusjach z Putinem na temat sytuacji w Libii. Moskwa i Ankara mają nadzieję na pokazanie siły i zrewanżowanie się Zachodowi (Francji, Włochom, USA) zepchniętemu do roli widza” – pisze Jego.

W komentarzu redakcja „Le Monde” ubolewa, że „pod bezsilnym spojrzeniem społeczności międzynarodowej i szczególnie UE, która straszliwie zawiodła, tragedia geopolityczna jest w trakcie niszczenia południowych peryferii Europy”.

>>> Polecamy: Dlaczego Paryż wyciąga rękę do Moskwy? "Le Monde": Macron podziela geopolityczną wizję Putina