Od zaledwie 4 tys. do aż 232 tys.– tyle miejsc pracy może wypłynąć z Wielkiej Brytanii po Brexicie. Skąd tak duże różnice w szacunkach?

Różnice w przewidywaniach są ogromne – od apokaliptycznej wizji Xaviera Roleta, szefa grupy London Stock Exchange po umiarkowane prognozy konsultantów pokroju Oliviera Wymana. Tak rozbieżne szacunki mówią nie tyle o samym Brexicie, ile o interesach osób, które je wypowiadają. Wraz z tym, jak coraz więcej banków prezentuje swoje plany awaryjne dotyczące przeniesienia swoich siedzib z Londynu na kontynent europejski po Brexicie, okazuje się, że liczbę planowanych przenosin miejsc pracy należałoby liczyć raczej w setkach, a nie tysiącach.

Tak naprawdę jednak nikt nie wie, ile miejsc pracy wypłynie z City of London i Canary Wharf – dwóch głównych dzielnic finansowych stolicy Wielkiej Brytanii. Wiele zależy od tego, jak będzie wyglądała ostateczna umowa ws. Brexitu, w tym od warunków, na jakich instytucje finansowe z Wysp będą mogły świadczyć swoje usługi klientom na Starym Kontynencie.

Do czasu wynegocjowania ostatecznych warunków wyjścia Wielkiej Brytanii z UE, rzesze lobbystów, polityków i bankowców puszczają w eter swoje prognozy, chcąc wywrzeć jak największy wpływ na kształt przyszłej umowy. Do najbardziej słyszalnych głosów należą te płynące z gabinetów szefów brytyjskich banków. To oni bowiem mają najwięcej do stracenia – gdyby banki zlokalizowane na Wyspach zostały by pozbawione tzw. praw paszportowych, czyli praw do swobodnego świadczenia usług firmom w całej UE.

“Przypominają oni psy, które zostały zapędzone w róg i teraz szczekają. To tylko głośnie ujadanie” – komentuje Jason Kennedy, szef Kennedy Group, firmy zajmującej się rekrutacją osób w sektorze bankowym. „Wszystko rozchodzi się o to, aby wywrzeć jak największą presję na rząd w celu uzyskania jak najkorzystniejszej umowy ws. Brexitu. Co banki mają do stracenia? Po prostu krzyczą jak najgłośniej i czekają, co z tego wyjdzie” – dodaje Kennedy.

Reklama

Jeden z donioślejszych głosów należy do Jamie’ego Dimona, dyrektora JPMorgan Chase. Jeszcze przez czerwcowym referendum w 2016 roku zapowiadał, że w przypadku Brexitu zarządzana przez niego instytucja może przenieść do Europy nawet 4000 miejsc pracy. W styczniu 2017 roku Dimon podbił stawkę i zaznaczył, że ta liczba może być jeszcze większa. Nie wykluczył też jednak, że może być mniejsza – w zależności od kształtu umowy ws. Brexitu. Tego samego miesiąca w Davos Jamie Dimon miał powiedzieć premier Wielkiej Brytanii Teresie May, że należy zapewnić długi okres przejściowy brytyjskim przedsiębiorstwom w dostępie do rynku UE. W przypadku niespełnienia tego warunku, banki, firmy ubezpieczeniowe a także inne firmy świadczące im usługi mogą się wynieść z Londynu – argumentował Dimon.

Szef HSBC Stuart Gulliver przyjął równie twarde stanowisko. Ponad rok temu zapowiedział, że jego bank planuje przeniesienie do Paryża 1000 osób z 5000 załogi zajmującej się bankowością inwestycyjną.

“Każde lobby biznesowe jest zmotywowane – im bardziej będziesz narzekał i lamentował, tym więcej twój sektor może uzyskać” – komentuje Thomas Samson, profesor ekonomii z London School of Economics.

Banki blefują

Jeden z wysoko postawionych pracowników sektora bankowego, który pragnie zachować anonimowość, uważa, że zachowanie tych banków jest haniebne. W jego ocenie instytucje bankowe chcą uczynić brytyjski rząd zakładnikiem egoistycznych gróźb, które banki wypowiadają. Banki blefują, a tacy giganci jak HSBC, na pewno nie przeniosą tylu miejsc pracy poza Wyspy – uważa anonimowy informator.

I rzeczywiście, w przypadku wielu instytucji liczby dotyczące potencjalnego przeniesienia miejsc pracy poza Wielką Brytanię są dziś mniejsze. Przed referendum bank Mongan Stanley zapowiadał, że w przypadku Brexitu planuje przenieść ok. 1000 bankowców. W ubiegłym tygodniu liczba ta zmalała do zaledwie 300 osób.

Są też i takie instytucje, które mają zupełnie odmienne zdanie niż JPMorgan i HSBC. Jes Staley, dyrektor banku Barclays stwierdził w ubiegłym tygodniu, że opuszczenie przez Wielką Brytanię Unii Europejskiej nie będzie miało większego wpływu na działalność banku. Z informacji osób zbliżonych do personelu banku wynika, że Barclays, jeśli w ogóle przeniesienie miejsca pracy poza Wielką Brytanię, to nie będzie to więcej niż 150 stanowisk.

“Nasze założenie jest takie, że to Londyn pozostanie centrum finansowym. Jeśli zajdzie potrzeba przeniesienia niektórych zasobów, to zrobimy to, ale nie wierzymy, że Brexit przyniesie ze sobą wielki exodus pracowników z Londynu” – mówił w czasie konferencji prasowej Jes Staley.

>>> Polecamy: Tysiące miejsc pracy w Polsce po Brexicie? Rozmowy z Goldman Sachs i HSBC „idą dobrze”

Lobby narodowe

Nie tylko banki mają interes w tym, aby podbijać stawkę jeśli chodzi o liczbę potencjalnych miejsc pracy, które wypłyną z Wysp. Wśród grup lobbingowych są również te związane z poszczególnymi krajami, które mogłyby na tym zyskać.

Hubertus Vath, dyrektor zarządzający Frankfurt Main Finance spodziewa się napływu ok. 10 tys. miejsc pracy z Wielkiej Brytanii w ciągu najbliższych kilku lat. Jednak nie do końca jasne jest, gdzie ci ludzie mieliby mieszkać. Z danych Savills Plc., firmy zajmującej się nieruchomościami, we Frankfurcie jest obecnie tylko 3000 wolnych apartamentów.

Paryż z kolei chce przyciągnąć ok. 20 tys. miejsc pracy – wynika z wypowiedzi Arnaud de Bresson, dyrektora grupy lobbingowej Europlace. I to pomimo, że tylko jeden bank nie pochodzący z Francji – HSBC – zapowiedział, że to właśnie Paryż stanie się jego główną siedzibą.

>>> Czytaj też: Wielka gra o schedę po Londynie. Warszawa czarnym koniem?