Polityk ogłosił rezygnację na kilka godzin przed kluczowymi głosowaniami nad 15 poprawkami Izby Lordów do ustawy o wyjściu Unii Europejskiej, tłumacząc, że przynajmniej w jednym przypadku będzie głosował wbrew linii przyjętej przez gabinet Theresy May.

"Głównym powodem mojej decyzji jest proces (wyjścia W. Brytanii z UE) i wola rządu, by ograniczyć rolę parlamentu we wpływaniu na ostateczne ustalenia" - tłumaczył Lee, wskazując na wprowadzoną przez Izbę Lordów poprawkę dotyczącą tzw. wartościowego głosowania, czyli dania parlamentowi prawa odrzucenia porozumienia w sprawie Brexitu i zmuszenia rządu do dalszych negocjacji z UE. Rząd zapowiedział sprzeciw wobec tej zmiany.

Jak wyjaśniał, swoją decyzję poprzedził rozmowami m.in. z przyjaciółmi, a także wyborcami i przedsiębiorstwami w jego okręgu wyborczym, którzy ostrzegali go przed potencjalnie niszczącymi skutkami Brexitu.

"(W 2016 roku) zagłosowałem za pozostaniem w Unii Europejskiej i nie zmieniłem poglądu, że dalsze członkostwo byłoby strategicznie lepszym rozwojem sytuacji. Mimo to wierzę, że byłoby niemożliwe i nieodpowiednie próbować wrócić do tego, jak było przed referendum. Nie możemy i nie powinniśmy próbować cofnąć czasu" - argumentował Lee.

Reklama

Jak jednak zaznaczył, "praktyka, logistyka i konsekwencje wyjścia z UE są dalece bardziej skomplikowane, niż kiedykolwiek przewidywaliśmy i niż ludziom powiedziano w 2016 roku". "Wielka Brytania - tak samo jak UE - nie będzie gotowa na czas i obie ucierpiałyby w wyniku pospiesznego porozumienia" - tłumaczył polityk.

Lee podkreślił również, że w konsekwencji takiej decyzji W. Brytania "ani nie wyjdzie w pełni z UE, ani w pełni w niej nie pozostanie", co jego zdaniem "nie jest rezultatem, na który ktokolwiek świadomie głosował".

"Jeśli warto doprowadzić do Brexitu, to warto go przeprowadzić odpowiednio - niezależnie od tego, ile to zajmie" - ocenił polityk.

Jak dodał, Wielka Brytania powinna "zatrzymać, przedłużyć lub cofnąć procedurę z artykułu 50", by "nie wychodzić (z UE), dopóki nie jest gotowa" oraz "by ponownie zaangażować się (w rozmowy) z europejskimi i międzynarodowymi przyjaciółmi w celu ustalenia, jak możemy osiągnąć wspólne cele w przyszłości w sposób, który szanuje interesy i suwerenność pojedynczych państw" - wyjaśnił.

Niespodziewanie Lee opowiedział się także za drugim referendum w sprawie Brexitu. "Gdy rząd będzie w stanie wytyczyć osiągalną, jasno zdefiniowaną ścieżkę (Brexitu), która jest odpowiednio rozważona, a jej implikacje przewidziane i oparte na rzeczywistości i materiale dowodowym, a nie marzeniach i dogmatach, powinniśmy znów zwrócić się do narodu w celu uzyskania jego potwierdzenia (dla tego kursu)" - napisał ustępujący wiceminister.

Jednocześnie zaznaczył, że konieczne jest wzmocnienie roli brytyjskiego parlamentu, by nie stał przed "fałszywym wyborem" między "złym porozumieniem a brakiem porozumienia". Zapowiadając, że zagłosuje za poprawką Izby Lordów w sprawie tzw. wartościowego głosowania, podkreślił, że odmowa jej poparcia ze strony rządu jest "naruszeniem fundamentalnych zasad praw człowieka i suwerenności parlamentarnej".

Phillip Lee jest posłem Partii Konserwatywnej, który zasiada w Izbie Gmin od 2010 roku, gdzie reprezentuje Bracknell w hrabstwie Berkshire. W 2016 roku 53,9 proc. wyborców w tym okręgu zagłosowało za wyjściem z UE.

>>> Czytaj też: Brytyjskie media apelują do posłów: Zaufajcie narodowi, nie blokujcie Brexitu