Głośne i wymowne wideo obiegło cały świat. Otóż w weekend starszy doradca Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) nagle przerwał wywiad po tym, jak został zapytany o rolę Tajwanu w WHO. Incydent ten został powszechnie zinterpretowany jako przejaw tego, jak bardzo Chiny wykorzystują WHO w celu izolacji i delegitymizacji demokratycznego Tajwanu.

Wciąż jednak wpływy Chin w WHO są jedynie małą częścią o wiele większej historii stosunków Pekinu z organizacjami międzynarodowymi. Przez dekady amerykańscy politycy i urzędnicy mieli nadzieję, że włączenie Chin do tych organizacji zmieni Państwo Środka poprzez wdrożenie go do odpowiedzialnego globalnego zarządzania. O wiele mniej uwagi zaś poświęcano zagrożeniu, które właśnie się materializuje. Nie przewidziano bowiem, że to same Chiny mogą zacząć próbować zmieniać te organizacje.

Logika stojąca za amerykańską postawą „odpowiedzialnego interesariusza” opierała się na przekonaniu, że najlepszą metodą zapobieżenia podważaniu porządku międzynarodowego przez Chiny będzie włączenie Państwa Środka w ten porządek i pokazanie, że Pekin może w jego ramach dobrze funkcjonować. Dlatego zachęcanie Chin do zwiększania udziału w organizacjach międzynarodowych, od ONZ po różne ciała zajmujące się specyficznymi kwestiami, takimi jak komunikacja czy lotniczy ruch cywilny, było kluczowym działaniem.

Reklama

Miało to pokazać chińskim politykom i urzędnikom zalety pozytywnej współpracy w zakresie rozwiązywania globalnych wyzwań, począwszy od proliferacji broni atomowej po światową gospodarkę. Miało to również zachęcić i przyzwyczaić Pekin do sprawowania przywództwa w konstruktywny i odpowiedzialny sposób. Chodziło o to – jak ujął to były zastępca amerykańskiego skeraterza stanu Robert Zoellick w 2005 roku – aby „Chiny nie nie tylko dostosowały się do międzynarodowych zasad wypracowanych w ciągu ostatniego stulecia, ale także dołączyły do nas i innych w rozwiązywaniu wyzwań nowego wieku”.

Wydawało się, że taka polityka przez pewien czas działała. Kraj, który kiedyś unikał organizacji międzynarodowych, z czasem zaczął je coraz bardziej wspierać. Chiny stały się jednym z największych uczestników misji pokojowych na świecie. W 2018 roku prezydent Xi Jinping obiecał, że Pekin weźmie „aktywny udział w tworzeniu reformy globalnego systemu zarządzania” w ramach chińskiego zaangażowania w budowę „społeczności wspólnej przyszłości dla ludzkości”.

Ale to co Xi Jinping oraz inni chińscy liderzy mieli na myśli, nie do końca pokrywało się z tym, jak zrozumieli to Amerykanie. Chińscy politycy widzieli bowiem, jak użyto organizacji międzynarodowych do ataku na Pekin po masakrze na Placu Tiananmen w 1989 roku. W efekcie Pekin zaczął postrzegać organizacje międzynarodowe jako narzędzia ochrony i projekcji. Ochrony dominacji Komunistycznej Partii Chin wewnątrz kraju oraz projekcji wpływów i wartości partii za granicą.

Chińska państwowa agencja prasowa uznała to, stosując szczery, ale jednocześnie dość koślawy język, w którym reżim często w następujący sposób opisuje swoje cele – otóż celem uczestnictwa w globalnym zarządzaniu jest „stworzenie sprzyjającego środowiska” dla wzrostu „wielkiego, nowoczesnego państwa socjalistycznego”.
To naturalne, że obecnie najwięcej uwagi mediów przykuwa rola Chin w WHO. Wraz z procesem zwiększania uczestnictwa i zaangażowania Chin w ramach WHO, Pekin stworzył dyplomatyczny lewar przeciwko Tajwanowi. Polegało to na to, że Chiny pozwalały Tajwanowi odgrywać większą rolę wtedy, gdy Wyspa była rządzona przez polityków nastawionych pozytywnie względem Pekinu. Sytuacja zmieniała się, gdy Wyspa znajdowała się pod rządami osób wrogich Państwu Środka. Strategia ta wykracza daleko poza WHO.

Na przykład Chiny wykorzystały swoje wpływy w Organizacji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego, w tym obecność chińskich urzędników na kluczowych stanowiskach, aby zmarginalizować Tajwan, odmawiając tajwańskim przedstawicielom udziału w spotkaniach.

Z kolei po tym, jak Chińczyk został wybrany na sekretarza generalnego Międzynarodowego Związku Telekomunikacyjnego ONZ w 2014 roku, ciało to stało się o wiele bardziej przychylne wobec lansowanego przez Pekin projektu cyfrowego jedwabnego szlaku. Celem tego projektu jest osiągnięcie przez Chiny dominacji w ramach najbardziej zaawansowanych sieci komunikacyjnych świata oraz sprawienie, aby internet był w większym stopniu podatny na autorytarną kontrolę.

Natomiast w Radzie Praw Człowieka ONZ Chińczycy próbowali chronić Pekin przed odpowiedzialnością za chińskie nadużycia oraz promowali alternatywne koncepcje praw człowieka, które podkreślają suwerenność państwa, harmonię społeczną oraz inne cechy charakterystyczne bardziej dla autokracji niż dla wolności.

Podobnie chiński szef Departamentu Spraw Gospodarczych i Społecznych ONZ wykorzystywał swoją pozycję do dyskryminowania osób i organizacji, które zwracały uwagę na chińskie represje wobec Ujgurów w zachodnim regionie Chin Xinjiang - jak opisuje to swojej analizie Brett Schaefer z Heritage Foundation.

Chiński rząd starał się wpływać wpływać na chińskich obywateli, który zasiadali we władzach Interpolu czy Światowej Organizacji Własności Intelektualnej, a także innych instytucji, w cichy sposób wpływając na światowe sprawy.

Chiński reżim być może porzucił marksizm, ale zachował leninizm, czyli tendencję do postrzegania wszystkich interakcji jako ostrej walki o władzę. Celem Chin było ustawienie się blisko centrów ważnych międzynarodowych sieci – nie tyle po to, aby wzmocnić globalne zarządzanie, ale po to, aby zwiększyć swoją zdolność do wpływania na międzynarodowe normy. Pekin zdaje sobie sprawę z tego, że ta rywalizacja w zakresie tworzenia norm i zasad będzie głównym frontem walki o globalne przywództwo w XXI wieku.

Pytanie brzmi, czy USA również zdają sobie z tego sprawę. Administracja Donalda Trumpa zasługuje na uznanie za silną kampanię przeciw chińskiemu kandydatowi na szefa organizacji międzynarodowej zajmującej się prawami własności intelektualnej. Dzięki temu udało się uniknąć absurdalnej sytuacji, w której na czele instytucji strzegącej globalnych standardów patentowych stałby przedstawiciel kraju znanego z największych nadużyć w zakresie własności intelektualnej.

Departament Stanu USA przyciągnął swoimi działaniami większą uwagę opinii publicznej do tej kwestii oraz wskazał na potrzebę zwalczania takich zjawisk. Wciąż jednak w administracji Trumpa istnieją pewne sprzeczne ze sobą tendencje. Trump bowiem wycofał się z Rady Praw Człowieka ONZ oraz podważał znaczenie Światowej Organizacji Handlu (WTO), a także zbyt często atakował instytucje międzynarodowe oraz normy, w ramach których przez lata USA sprawowały swoją władzę. Działania te spowodowały luki, które Chiny później wykorzystają.

Patrząc na to w chłodnych geopolitycznych kategoriach – państwa, które inwestują w organizacje międzynarodowe, najprawdopodobniej będą czerpać korzyści w efekcie uzyskanego wpływu. Byłoby smutną ironią gdyby USA zapomniały o tym fakcie w czasie, gdy Chiny z całą pewnością go odkryły.

>>> Czytaj też: WHO: Do końca epidemii w Europie jeszcze daleko. Nie można "opuszczać gardy"