Zakłada się, że o ile nie doszłoby do jakichś nieprzewidzianych zawirowań czy konfliktów już w czwartej dekadzie obecnego stulecia Indie mogą wyjść na pozycję gospodarczego mocarstwa numer dwa, po Chinach.

W kontekście nowego „koncertu mocarstw” w Azji i na świecie niemal na okrągło rozprawiamy o Chinach, a stanowczo za mało uwagi poświęcamy Indiom. Tymczasem to także jest państwo – kontynent, na dodatek właśnie wychodzące na pozycje najludniejszego kraju na świecie (ze względu na poprzednią „politykę jednego dziecka” w Chinach).

Cały potencjał, nie tylko ludnościowy, sprawia, iż we wszystkich poważnych prognozach i symulacjach zakłada się, że o ile nie doszłoby do jakichś nieprzewidzianych zawirowań, turbulencji czy konfliktów (od zmian klimatycznych i zagrożeń ekologicznych poczynając, a na prawdziwych wojnach kończąc) już w następnej, czwartej dekadzie obecnego stulecia może być tak, iż licząc dochody po kursie siły nabywczej, to właśnie Indie mogą wyjść na pozycję gospodarczego mocarstwa numer dwa, po Chinach.

W połowie stycznia 2020 r., przy okazji dorocznego spotkania think tanków (Raisina Dialogue) w New Delhi, wyrastającego na największą i najbardziej prestiżową imprezę globalną w tej branży, dwaj hinduscy autorzy zaprezentowali tom, który prezentuje – rzadko widzianą na zewnątrz i wręcz unikatową w Polsce – hinduską perspektywę spojrzenia na przyszłość własną oraz nowo wyłaniającego się ładu światowego, politycznego i ekonomicznego, z wyraźnym wzrostem roli w nim Azji (The New World Order and the Indian Imperative). Autor niniejszych słów miał przyjemność uczestniczyć w promocji tego tomu, przy okazji Dialogu Raisina.

Nadzieja Wschodu, strach Zachodu

Reklama

Sami autorzy nie są tuzinkowi, bo Sashi Tharoor to wielokrotny minister, znany w Indiach autor poczytnych książek, osoba jak najbardziej publiczna, a kiedyś nawet kandydat Indii na stanowisko sekretarza generalnego ONZ (to Amerykanie ostatecznie przesądzili, że został nim nie on, lecz reprezentujący Koreę Płd. Ban Ki-mun). Natomiast Samir Saran to szef wpływowego ośrodka analitycznego oraz mózg i siła napędowa wspomnianego Dialogu Raisina. Ujmując inaczej, są samą śmietanką hinduskich elit, tamtejszymi „ludźmi z Davos”, reprezentującymi indyjskie kapitały, wizje i interesy.

Ich teza wyjściowa nie bardzo się różni od tych, które dominują teraz u nas i na Zachodzie: mamy obecnie świat w nieładzie, z zauważalnie rosnącą krytyką sił globalizacji, wielokulturowości oraz multilateralizmu. Zarazem rodzi się nowy ład, w ramach którego, co autorzy mocno podkreślają: „wzrost znaczenia Wschodu jest postrzegany z rosnącym sceptycyzmem i strachem na Zachodzie”.

Prawdziwy punkt zwrotny i „moment prawdy” przyszedł po wielkim kryzysie gospodarczym 2008 r., od którego „międzynarodowy porządek liberalny wszedł w fazę kryzysu”. To wtedy z jednej strony podważono wiarę w rynek, nawet w jego kolebcie USA („efekt Trumpa”), a także w regulacyjną sprawiedliwość rynku tak mocno po upadku porządku dwubiegunowego („zimno-wojennego”) forsowaną przez USA i instytucje Systemu Bretton Woods (MFW, Bank Światowy). Innymi słowy, nawet w niezwykle rozwarstwionych, a często wręcz kastowych Indiach wiara w moc sprawczą samego rynku oraz sił globalizacji uległa zachwianiu.

Tharoor i Saran ujmują tę kwestę dość dosadnie, pisząc: „Dominacja garstki wysoko uprzemysłowionych państw Zachodu w międzynarodowych instytucjach finansowych staje się coraz większą anomalią w świecie, w którym gospodarcza dynamika uległa nieodwracalnemu przesunięciu z Zachodu na Wschód. Najwyraźniej doszliśmy już do tego punktu, gdzie trzeba dokonać rewizji dotychczasowego globalnego zarządzania”.

Takie tezy nie brzmią najlepiej w uszach szeroko rozumianego Zachodu, ale tym bardziej trzeba się w nie wsłuchać i przyjąć do wiadomości, jako że – na dodatek – nie płyną tylko i wyłącznie z Chin, jakby wynikało z naszej obiegowej świadomości. Indie również są głęboko przekonane o tym, że jest im pisana o wiele większa rola niż dotychczas – co stanowi niejako lejtmotyw tego ważnego tomu.

Drugim takim katalizatorem obecnych zmian, po kryzysie 2008 r., okazała się być najpierw Arabska Wiosna, a potem ISIS (tzw. państwo islamskie) oraz wydarzenia na Ukrainie, gdy z jednej strony dotychczasowy, zdominowany przez Zachód porządek mocno się zachwiał, a po drugie, szczególnie na Bliskim Wschodzie pokazał, że mamy już do czynienia z jeszcze inną rewolucją: naukowo-techniczną, zwaną informatyczną, gdzie obok rządów państw wyrasta rozprzestrzeniające się horyzontalnie i bardzo szybko społeczeństwo obywatelskie.

"Żyjemy już w nowej Epoce Informacyjnej (Information Age) albo Cyfrowej (Digital Age) i odwrotu od tej sytuacji nie ma"

Od tej pory Facebook czy Twitter stają się niemal równie wpływowe jak oficjalne oświadczenia rządów poszczególnych państw. To nowa epoka, do której wszyscy – rządzący i rządzeni, pracodawcy i pracobiorcy – musimy się szybko przystosować. Albowiem żyjemy już w nowej Epoce Informacyjnej (Information Age) albo Cyfrowej (Digital Age). Odwrotu od tej sytuacji nie ma, nawet w niezwykle rozwarstwionych Indiach.

Natomiast z tego powodu wyłania się zupełnie nowa jakość w naszym życiu, a mianowicie zdominowanie go przez, ujmując słowami Autorów, „wyłaniające się trzy wyzwania z brzydkim obliczem, wynikające z nierówności, tożsamości oraz technologii”. Prowadzą one do podważenia legitymizacji władzy tak w skali lokalnej, jak regionalnej i globalnej. Te trzy przyczyny przyczyniają się bowiem do kształtowania się nowych hierarchii, autorytetów, a nawet systemów wartości.

Pięć planet zamiast jednej?

Inne wyróżniki współczesności, to gwałtowna urbanizacja, szybki rozwój społeczeństwa obywatelskiego i NGO’s w skali globalnej czy równie szybki rozwój małych oraz średnich przedsiębiorstw. Natomiast z ekonomicznego punktu widzenia procesem najistotniejszym jest gwałtowny wzrost znaczenia korporacji transnarodowych. Autorzy podają np., że dwa tys. największych firm na świecie w 2019 r. rozporządzało kapitałem ponad 40 bln dol. oraz zgromadziło majątki rzędu 186 bln dol.; (dla porównania – roczny PKB Polski to nieco ponad 0,5 bln dol. – BG).

Te wszystkie wyżej wymienione czynniki łącznie sprawiają, że rosną nierówności oraz rodzi się wspomniany wyżej „kryzys tożsamości” oraz ulega dalszej erozji waga znaczenia państwa jako nadrzędnej instytucji.

Tymczasem wymogiem chwili jest proces dokładnie odwrotny: siła państw jako głównych regulatorów powinna raczej rosnąć. Znajduje to potwierdzenie w jakże słusznym wywodzie autorów, „pięć największych współczesnych wyzwań globalnych sprowadza się do tak różnorodnych procesów, jak budowanie i utrzymywanie pokoju, rozwój, prawa człowieka, środowisko naturalne oraz zdrowie publiczne” (słowa pisane jeszcze przed wybuchem koronawirusa – BG). Razem wziąwszy sprowadzają się one do jednego: „wymagają kolektywnego podejścia” i szeroko zakrojonej współpracy międzynarodowej. Tylko w ten sposób wysiłki w tych dziedzinach mogą okazać się skuteczne.

Nie znaczy to jednak, że mocarstwa przestały być mocarstwami. Tak nie jest. Tyle tylko, że dynamicznej zmianie ulega ich konfiguracja. Rola Stanów Zjednoczonych Ameryki spadła (o Unii Europejskiej, co znamienne, autorzy niemal się nie wypowiadają), natomiast szybko rośnie znaczenie „wschodzących rynków”, począwszy od Chin, Indii i Indonezji (kolejność nie jest wcale przypadkowa – i też nie wynika tylko i wyłącznie z liczby ludności).

Tharoor i Saran, jako osoby wielce obyte w świecie, nie podzielają, bardzo częstych, wręcz nagminnych w Indiach i ich elitach, uprzedzeń czy stereotypów antychińskich. Wręcz przeciwnie, czasami wyrażają nawet podziw, albo co najmniej ambiwalentne uczucia dotyczące chińskiej skuteczności (jako jeden z przykładów podają przekonanie 37 państw arabskich i islamskich do tego, że ich akcja wymierzona w Ujgurów na terenie Xinjiangu, o czym tak głośno na świecie od pewnego czasu, „jest niezbędna do utrzymania prawa i spokoju” na tym obszarze.

"Chiny uosabiają, artykułują i projektują własne idee i normy, co sprawia, iż stają się globalnym liderem"

O Państwie Środka, co w Indiach rzadkie, autorzy jakże słusznie piszą: „Chiny to nie jest zwykłe rosnące mocarstwo rozporządzające siłą materialną, albowiem uosabiają one, artykułują i projektują własne idee i normy, co sprawia, iż stają się globalnym liderem”.

Co istotne, właśnie w kontekście chińskim porusza się dwa zagadnienia, mocno wyeksponowane w treści tego tomu: szybki rozwój technologiczny (w tym cyberprzestrzeni) ze znaczącym udziałem właśnie Chin, ale też coraz bardziej Indii (i ich „Krzemowej Doliny” w Bangaluru), a także zmiany klimatyczne, gdzie autorzy podają, iż w 2018 r. państwa rozwijające się zainwestowały w alternatywny źródła energii sumę 177 mld dol., o 74 mld wyższą niż państwa rozwinięte (z wiodącą rolą Chin i Indii po stronie tych pierwszych, bo Indie inwestują teraz przede wszystkim w energię solarną).

"Jeśli wszyscy ludzie na Ziemi chcieliby żyć tak jak przeciętni Amerykanie, to potrzebne byłoby pięć planet Ziemia, żeby zaspokoić ich potrzeby"

W tym kontekście pojawia się też teza bodaj najbardziej kluczowa w całym tomie, niestety poza zasięgiem myślenia polskich elit. Otóż autorzy uważają, że „jeśli wszyscy ludzie na Ziemi chcieliby żyć tak jak przeciętni Amerykanie, to potrzebne byłoby pięć planet Ziemia, żeby zaspokoić ich potrzeby”. To jest właśnie kontekst zauważalnych wszędzie zmian klimatycznych i zagrożeń ekologicznych, płynących z uruchomienia błyskawicznego rozwoju i wzrostu Chin, a w ślad za nimi Indii i innych państw rozwijających się.

Hinduskie imperatywy

Indie przede wszystkim stawiają na jedno: multilateralizm, a więc nie chcą dominacji świata ani przez jedno mocarstwo (USA), ani przez dwa (USA i Chiny). Chcą być jednym z rozgrywających „biegunów” i co więcej – już odgrywają tę rolę jako tzw. mocarstwo obrotowe (swing state), tzn. takie, które wychodząc ze swoich interesów, rozgrywa swoją partię z innymi wielkimi tego świata, jak USA, Chiny, UE, Rosja, Japonia czy Australia (te właśnie są wymieniane najczęściej).

Autorzy optymistycznie uważają, iż to właśnie Indiom jako ”mocarstwu obrotowemu” ma przypaść rola stabilizatora i rozjemcy, tak w międzynarodowych organizacjach, jak też w ramach nowo kształtującego się porządku instytucjonalnego i nowego ładu gospodarczego na świecie, ze zdecydowanie większą niż dotychczas rolą w nim Azji, począwszy od Chin i Indii.

Czy tak właśnie będzie, pokaże czas. Na razie warto zwrócić uwagę, że mocno forsowane przez Chiny i wymierzone w USA Regionalne Rozwinięte Partnerstwo Ekonomiczne (Regional Comprehensive Economic Partnership – RCEP) obędzie się jednak bez Indii, które w listopadzie 2019 r. z tego ambitnego projektu się wycofały. RCEP ma wejść w życie pod koniec 2020 r. i być największym i najdalej posuniętym gospodarczym projektem integracyjnym w regionie Azji i Pacyfiku (zakłada ono swobodny przepływ towarów, usług kapitałów, ale nie ludzi jak w Unii Europejskiej).

Nie jest też do końca jasna rola Indii w forsowanym z kolei przez USA kontrprojekcie, wymierzonym w Chiny, jakim jest bardziej geostrategiczny niż geoekonomiczny koncept Indo-Pacyfiku, czyli swego rodzaju sznur pereł otaczających Chiny, złożony z Japonii, Korei Płd., Australii, Wietnamu i być może Indii.

Tharoor i Saran, podobnie jak wielu innych indyjskich specjalistów i dyplomatów, nakazują ostrożność pod tym względem i sugerują: będziemy współpracowali ze wszystkimi, ale nie damy się wciągnąć w bezpośredni konflikt z Chinami. Pamięć o klęsce wojskowej w krótkiej wojnie z 1962 r. jest tam bowiem do dziś wręcz traumatyczna, a ponadto traktuje się Chiny jako nadal jednego z najważniejszych partnerów handlowych, mimo ujemnego bilansu w handlu – 46,6 mld dol. w 2018 r.

Interwencjonizm w ograniczonym zakresie

Indie mają zatem potencjał i chcą być wielkim mocarstwem. Nie zamierzają być zbyt blisko z nikim innym. Chcą odgrywać rolę „uczciwego rozjemcy” (honest broker) na światowej scenie. Czy jednak taka rola im przypadnie, zależy przede wszystkim od wewnętrznych procesów rozwojowych.

Dlatego premier Nahrendra Modi na pierwszym miejscu stawia wypracowanie własnego modelu rozwojowego i wcielenie go w życie. On też, tak jak sugerują autorzy, stawia na wzmocnienie centralnego rządu. Jednakże ostatnie turbulencje wokół ustawy o obywatelstwie, która zbulwersowała i wyprowadziła na ulice ok. 200 mln muzułmanów w Indiach, pokazuje dobitnie, jak trudno znaleźć właśnie w tej dziedzinie przysłowiowy złoty środek. Interwencjonizm państwowy jest wskazany, ale tylko w ograniczonym zakresie.

Autor: Bogdan Góralczyk, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.