Wong został "nagle wepchnięty do prywatnego samochodu", gdy rano szedł na stację metra South Horizons w południowej części wyspy Hongkong – opisała jego zatrzymanie partia Demosisto, której jest on sekretarzem generalnym. Chow zatrzymano w domu – poinformowała partia na Facebooku.

Policja potwierdziła zatrzymanie obojga 22-latków. Wong jest podejrzewany o organizację nielegalnego zgromadzenia przed kwaterą główną policji w dzielnicy Wan Chai 21 czerwca, a także o udział i namawianie innych do udziału w tej demonstracji. Chow też jest podejrzana o udział i namawianie do udziału w tym samym proteście.

"Rząd szerzy w Hongkongu biały terror i straszy Hongkończyków, by nie wychodzili walczyć o prawa, na które zasługują. Wzywamy Hongkończyków, by wychodzili w każdej sytuacji, na zgromadzenia i protesty, by Hongkong znów stał się Hongkongiem" - skomentował wiceprezes Demosisto Isaac Cheng.

Również w piątek władze Hongkongu odrzuciły apelację Obywatelskiego Frontu Praw Człowieka (CHRF) i nie wydały zezwolenia na planowaną przez niego na sobotę kolejną dużą, pokojową demonstrację. W związku z tym Front poinformował, że marsz odbędzie się w innym terminie.

Reklama

W nocy z czwartku na piątek założyciel proniepodległościowej Hongkońskiej Partii Narodowej (HKNP) Andy Chan przekazał na Facebooku, że został zatrzymany na lotnisku w Hongkongu, z którego miał odlecieć do Tokio. Policja poinformowała, że na lotnisku zatrzymano mężczyznę o nazwisku Chan pod zarzutem udziału w zamieszkach i napaści na policjanta.

Fala zatrzymań wpływowych działaczy zbiega się w czasie z aktami przemocy wobec organizatorów protestów. W czwartek dwóch zamaskowanych osobników uzbrojonych w kij bejsbolowy i nóż napadło w restauracji na prominentnego działacza CHRF Jimmy’ego Shama, w wyniku czego do szpitala trafił jego asystent. Tego samego dnia zaatakowany został również Max Chung, organizator marszu protestu przeciwko triadom (hongkońskim grupom przestępczym) w miejscowości Yuen Long 27 lipca.

Joshua Wong i Agnes Chow to kluczowe postacie masowych demonstracji z 2014 roku, gdy tysiące Hongkończyków okupowały część centrum miasta przez 79 dni, domagając się prawdziwej demokracji w wyborach władz Hongkongu. Protesty, które przeszły do historii jako rewolucja parasolek, nie osiągnęły jednak swojego celu politycznego.

Trwające obecnie demonstracje znacznie różnią się od tych z 2014 roku. Według samych protestujących oraz wielu ekspertów w odróżnieniu od rewolucji parasolek nie mają one liderów i w znacznej części opierają się na spontanicznych decyzjach zapadających na komunikatorach internetowych. Często dochodzi też do brutalnych starć pomiędzy radykalnymi grupami demonstrantów a policją.

"Nawet Joshua Wong nie ma wiodącej roli w tym ruchu. Jeśli pojawiłby się ktoś, kto określałby się jako organizator, myślę, że szybko zostałby zmarginalizowany przez uczestników" - mówił wcześniej PAP politolog z Uniwersytetu Lingnan w Hongkongu Samsonu Yuen, który wraz z grupą innych naukowców przeprowadził szeroko zakrojone badanie ankietowe wśród demonstrantów.

Demonstracje zaczęły się od sprzeciwu wobec projektu nowelizacji prawa ekstradycyjnego, który przewiduje możliwość odsyłania podejrzanych do Chin kontynentalnych. Z czasem do postulatów doszło również m.in. żądanie powszechnych, demokratycznych wyborów szefa administracji Hongkongu oraz członków lokalnego parlamentu.

Popierana przez Pekin szefowa władz regionu Carrie Lam wykluczyła ustępstwa wobec protestujących i przestrzegała, że radykalne wystąpienia "spychają Hongkong na krawędź bardzo niebezpiecznej sytuacji". Rząd centralny porównywał demonstrantów do terrorystów i oskarżał o sianie fermentu w Hongkongu "obce siły". Dawał również do zrozumienia, że może stłumić protesty przy użyciu wojska.

Z Kantonu Andrzej Borowiak (PAP)