Tegoroczny „Raport o pracach rządu”, tradycyjnie przedstawiany przez premiera Chin na rozpoczęcie obrad i uznawany za najważniejszy dokument polityczny w roku (o ile nie ma w nim specjalnych posiedzeń plenarnych Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin lub obrad jej zjazdów), był krótki w stosunku do poprzednich. Jego wygłoszenie trwało tylko około 100 minut. Był jednak wyjątkowo oczekiwany, bowiem narastają sygnały, że Chiny przeżywają trudny moment, a nawet wkroczyły w okres turbulencji i zawirowań na własnym rynku. Przy tym muszą się zmagać z wojną handlową i przedłużającymi się negocjacjami z USA. Te wyzwania są bez wątpienia prawdziwe. Ale rosną też spekulacje, że „Chiny zwalniają” w sensie wzrostu i rozwoju, co akurat prawdą nie jest. Chiny bowiem nie tyle spowalniają, ile zmieniają azymuty.

Stawiamy na obywatela

Premier Li Keqiang nie ukrywał, że przed Chinami okres trudności i turbulencji. Mówił wprost, że władze chińskie właśnie napotkały na swej drodze „poważniejsze niż się spodziewano i bardziej skomplikowane” zagrożenia i wyzwania, zarówno te przewidywane, jak też nieprzewidywane. Te pierwsze, jak wynika z obrad sesji, to przede wszystkim problemy związane z finansową i polityczną kontrolą władz lokalnych i prowincjonalnych, nadal powiększających dług publiczny, sięgający już nawet 300 proc. PKB, czego jednak oficjalnie nie podano. O napotkanych trudnościach świadczy też fakt podniesienia deficytu budżetowego do 2,8 proc. PKB w tym roku z 2,6 proc. w minionym. Napięcia zauważalnie rosną.

Rozwiązaniem, zdaniem władz w Pekinie, ma być klasyczna ucieczka do przodu. Wyasygnowano specjalne bony rządowe dla władz lokalnych o łącznej sumie 2,15 bln juanów (ok. 320 mld dol.) po to – jak należałoby rozumieć – by centrala w większym niż dotychczas stopniu przejęła kontrolę nad toczącymi się żywiołowo procesami inwestycyjnymi, przynoszącymi inwestycje nietrafione, miasta-widma, czy puste osiedla mieszkaniowe, po których hula wiatr.

Reklama

Druga „przewidywana” kwestia, którą najszerzej zajął się w Raporcie premier, a co w dużej mierze umknęło obserwatorom zewnętrznym, to wyraźne przyspieszenie działań mających na celu budowę „społeczeństwa umiarkowanego dobrobytu”, czyli klasy średniej, która ma być siłą napędową gospodarki i nowego modelu rozwojowego w miejsce dotąd pełniącego taką rolę eksportu, zbyt mocno dziś obłożonego ryzykiem.

Teraz trzeba stymulować konsumpcję i odbudować zniszczoną siatkę świadczeń socjalnych, co jest zabiegiem niezbędnym, ale niezwykle kosztownym i długotrwałym, a na dodatek źródłem „publicznego niezadowolenia”, jak to ujął premier. Dlatego trzeba zmienić azymuty i zupełnie inaczej kierować strumienie finansowe w krajowej gospodarce. Obok siły państwa, budowanej w minionych czterech dekadach, ma być budowana siła nabywcza obywatela.

Dlatego zapadło kilka istotnych decyzji: podatek od przedsiębiorców, odpowiednik naszego CIT, obniżono o 3 punkty procentowe – z 13 do 10 procent. Obniżono ogólną stawkę VAT z 16 do 13 proc., a w trzech przypadkach – usług telekomunikacyjnych, internetu oraz firm transportowych i budowlanych – zmniejszono ją do zaledwie 9 procent. Władze wyraźnie stawiają na rozwój małych i średnich przedsiębiorstw – już w tym roku kredyty dla nich mają być zwiększone o 30 proc. Innowacyjność i przedsiębiorczość indywidualna to kolejne wspierane obszary. Łącznie na te cele przeznaczono niebagatelną sumę 2 biliony juanów (ok. 298 mld dol.) w postaci różnych ulg i zwolnień podatkowych.

"Za 9 miesięcy w Chinach wejdzie w życie ustawa o inwestycjach zagranicznych, której podstawowym założeniem jest ułatwienie dostępu do chińskiego rynku."

Spełniło się też oczekiwanie ekspertów, iż w odpowiedzi na „nieprzewidywalne wyzwania”, przede wszystkim te ze strony administracji Donalda Trumpa, Chiny jeszcze bardziej otworzą dostęp do swojego rynku, mając świadomość, że podstawowa szansa na dalszy rozwój tkwi w mechanizmach globalizacji oraz eksploatacji ich wielkiego rynku.

Dowodem na tę tezę jest przyjęcie w ostatnim dniu obrad nowej, przygotowywanej aż przez pięć lat ustawy o inwestycjach zagranicznych, której podstawowym założeniem jest ułatwienie dostępu do – zawsze trudnego – chińskiego rynku, a nawet „zrównanie szans i reguł” dla inwestorów własnych i obcych. Wejdzie ona w życie w styczniu 2020 roku i zastąpi trzy wcześniejsze regulacje prawne dotyczące obcych inwestorów i kapitałów. To zarazem zdecydowana odpowiedź na mocno artykułowane naciski administracji Trumpa oraz zarzuty mówiące o „nierównym traktowaniu”. Teraz ma być dla nich w Chinach łatwiej. Co ciekawe, inwestorzy z Hongkongu czy Tajwanu też będą traktowani jako „obcy kapitał”.

Czego nie powiedział premier

Wbrew oczekiwaniom, Li Keqiang odniósł się zaledwie jednym ogólnikowym akapitem do innej nabrzmiałej kwestii, a zarazem drugiego najpoważniejszego źródła rosnącego długu publicznego, jakim są (ciągle liczne, szacowane na 150 tys. podmiotów) przedsiębiorstwa państwowe, często nieefektywne i niewydajne, ale za to posłuszne woli państwa. O ogromnych państwowych subsydiach na ich rzecz w ogóle nie było mowy. Sama werbalna deklaracja o wsparciu sektora prywatnego w tym akurat kontekście to zdecydowanie za mało. A pokonanie tej właśnie bariery w coraz bardziej scentralizowanym i monopolistycznym zarządzaniu państwem to poważne wyzwanie.

O tym, że znów mamy do czynienia z monopolem i jednością ośrodka decyzyjnego najlepiej świadczy fakt, iż 2 945 delegatów OZPL przyjęło raport premiera jednomyślnie. Dawno tak nie było. Pierwszy raport Li Keqianga jako premiera (5 lat temu) odrzuciło 378 delegatów, a w latach następnych prawie zawsze ponad setka.

Całkowitej jedności jednak nie ma, bowiem np. raport szefa sądu najwyższego został odrzucony przez 156 delegatów. Jedność, jak się wydaje, dotyczy tylko celów gospodarczych. Wyraźnie widać, że „w okresie burzy i naporu” nastąpiła konsolidacja i jedność w szeregach kierownictwa, którego podstawowe przesłania są jasne: nie izolować się i trzymać otwarte drzwi i tym samym korzystać z dobrodziejstw globalizacji w stosunkach zewnętrznych, natomiast w kraju jeszcze szybciej niż dotąd budować klasę średnią jako podstawowe zabezpieczenie przed żywiołowością i nieprzewidywalnością światowych rynków i uzależnieniem od izolacjonistycznych haseł w stylu „America First”.

O tym, że Chiny nie chcą zrażać obcych inwestorów i partnerów świadczy nie tylko nowa ustawa o inwestycjach, ale przede wszystkim znamienne milczenie Li Keqianga w temacie programu rozwoju własnej innowacyjności Made in China 2025 (czytaj: wyprodukowane w Chinach, a nie ukradzione czy podrobione), co w poprzednich jego raportach było tematem przewodnim. Po prostu tutaj także, podobnie jak w przypadku Inicjatywy Pasa i Szlaku (Belt and Road Initiative) uświadomiono sobie, że dotychczasowa, zbyt daleko posunięta asertywność i presja na rzecz forsowania swych interesów dała odwrotne rezultaty, czego dowodem są głośne przypadki związane z firmami ZTE i Huawei.

Tym samym rozpoczęła się już nie tylko wojna handlowa i celna, ale także technologiczna. W tej sytuacji wcale nie dziwi, że zapowiadane początkowo na połowę marca spotkanie na szczycie Xi Jinping – Donald Trump może zostać przełożone, o ile w ogóle do niego dojdzie, na co Chińczycy mocno liczą.

Byle nie było zimnej wojny

Przy okazji obrad sesji OZPL w kuluarach pojawiało się hasło: nie dopuścić do ponownej zimnej wojny. Każdy jej przejaw byłby bolesny tak dla Chin, jak wszystkich stron w nią zaangażowanych, począwszy oczywiście od USA, ale w dalszej kolejności pewnie także ich partnerów w ramach już montowanej strategii Indo-Pacyfiku.

Chińczycy obecnie nie mogą sobie na to pozwolić, mają bowiem do realizacji niezmiernie ambitne zadania i wizje Xi Jinpinga na scenie wewnętrznej, zamknięte w jego „celach na stulecie”. Chodzi o trzy ogromne wyzwania: do lipca 2021 roku, na stulecie KPCh, zbudowanie „społeczeństwa umiarkowanego dobrobytu”, do jesieni 2049 r., na stulecie ChRL, doprowadzenie do „wielkiego renesansu chińskiego narodu”, a do 2035 r. zbudowanie społeczeństwa innowacyjnego.

Tych ambitnych celów nie uda się zrealizować bez pokonania bariery najtrudniejszej z trudnych na całej ścieżce modernizacyjnej, czyli przejścia od ilości do jakości. Bo jeśli chce się być wzorem i ponownie wielką cywilizacją emanującą na cały świat, to nie da się przecież tego zrobić na podróbkach, zapożyczeniach czy kradzieżach. Trzeba świecić przykładem w każdej możliwej dziedzinie, z innowacjami i kreatywnością włącznie.

Chińczycy to wiedzą, a teraz wreszcie zdał sobie z tego sprawę również dominujący dotąd Zachód. Dlatego wszedł w fazę „strategicznej rywalizacji” z Chinami, obniżając w dużej mierze swe dotychczasowe inwestycyjne i handlowe zaangażowanie w Państwie Środka. A hasła o powrocie do zimnej wojny są na Zachodzie tak silne, że w obronie chińskiego stanowiska stają nawet eksperci dotąd dla rządu w Pekinie bardzo krytyczni, jak prof. Minxin Pei.


W obawie przed izolacją Chińczycy stawiają teraz na rozwój klasy średniej oraz ponownie możliwie szeroko otwierają własne rynki. Przestałbym obawiać się, iż mocno zwolniły i osłabiły wzrost gospodarczy. Chiny nadal rosną rocznie więcej niż np. gospodarka Arabii Saudyjskiej. Nawet zejście do 6-proc. wzrostu PKB rocznie, to przecież nie „recesja”, jak chcą niektórzy. A już ponadto spekulacje, jakoby wzrost w Chinach był świadomie zaniżany są całkiem niedorzeczne i bardzo łatwe do obalenia.

Nie zastępujmy naszym chciejstwem chińskich realiów, bo zawsze były one inne niż zachodnie. Podobnie jak tamtejsze myślenie, które teraz nakazuje mandarynom w Pekinie powrót do strategii umiarkowania i rozsądku, czego zawsze domagał się wizjoner chińskich reform Deng Xiaoping. Czy to się uda, gdy świat zachodni już się obudził i wie, że Chiny dążą do prymatu?

Autor: Bogdan Góralczyk, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.