Pod koniec grudnia minionego roku minęło 40 lat od zainicjowania chińskiego programu reform. Po kilku tygodniach intensywnych narad, a potem czterodniowym posiedzeniu plenarnym Komitetu Centralnego KPCh, 29 grudnia 1978 r. opublikowano komunikat z plenum, który należy traktować jako kamień milowy i właściwy początek zmian, jakie dokonały się w Chinach w minionych czterech dekadach. W największym skrócie wyglądało to tak.

Obrady III plenum KC Komunistycznej Partii Chin (KPCh) trwały od 18 do 22 grudnia 1978 r. Zatwierdzono wówczas rządy Deng Xiaopinga, poprzednio ofiary „rewolucji kulturalnej” (1966-76), który na zsyłce na biednej wsi gruntownie przemyślał przyszłość kraju. Gdy w wieku 74 lat doszedł do niepodzielnej władzy miał wizję, co robić dalej.

Obrady plenum poprzedzały niemniej znaczące, wielotygodniowe narady polityczne, podczas których 13 grudnia 1978 r. Deng proroczo zaapelował do zebranych, by „wyzwalali umysły, poszukiwali prawdy w faktach i jednoczyli się w patrzeniu w przyszłość”.

Pierwszy etap: ostrożność ptaka w klatce

Reklama

Deng Xiaoping chciał „demokracji ekonomicznej”, a nie politycznej. Gdy w tym czasie niejaki Wei Jingsheng domagał się prawdziwej demokratyzacji, z woli Denga został już w marcu 1979 r. uwięziony i tym samym zamieniony w pierwszego dysydenta.

Na pełną swobodę nie pozwolono, ale i tak tamte obrady z grudnia 1978 r. przyniosły Chinom kolejną rewolucję: modernizacyjną, która okazała się być jeszcze bardziej brzemienna w skutkach niż poprzednia, kulturalna. Ta nowa całkowicie przeobraziła oblicze Chin i odbudowała ich dawny mocarstwowy status. Dzisiejsze Chiny bardziej przypominają bowiem te cesarskie, niż poprzednie, maoistowskie. Są silne, ambitne, mówią o kolejnym swoim renesansie i innowacyjności. Jak do tego doszło?

Początkowo, pozornie, nie zmieniono dużo. Na wspomnianym plenum dokonano w istocie tylko jednego przewrotu: dotychczasową walkę polityczną zastąpiono inną walką – o wzrost gospodarczy. A ponieważ szuflady były puste, bo poprzednio inteligencję tępiono, Zachód od Chin był straszliwie daleko, a ZSRR i blok wschodni traktowano jako „socjalimperialistów” i największych wrogów, nie pozostało nic innego, jak twardo i rozsądnie stąpać po ziemi.

Zamiast wielkich teorii, których brakowało, włączono proste mechanizmy, oparte na trzeźwych zasadach Denga: „nieważne, czy kot jest czarny, czy biały, ważne, żeby łowił myszy”. Jak je łowi, to dobry kot. Ponadto należy poszukiwać prawdy w faktach, „iść przez rzekę, czując kamienie pod stopami”, jak podpowiedział Dengowi jego ówczesny główny doradca ekonomiczny, również sędziwy i przykro doświadczony poprzednią rewolucją Chen Yun.

Tak narodził się kurs ostrożności, gradualizmu i trzeźwego realizmu, do którego po pewnym czasie Chen Yun dodał jeszcze jedną formułę, porównując chińską gospodarkę do ptaka w klatce, tzn. łącząc rynek (latającego ptaka) z planowaniem (czyli „klatką”). Nadal była to więc gospodarka planowa, z rynkowymi eksperymentami.

"Ustrój panujący w Chinach to „socjalizm o chińskiej specyfice”, zapisano to nawet w Konstytucji"

Na tej samej formule, swoistego dualizmu, we wrześniu 1987 r. na XIII zjeździe KPCh, proklamowano wreszcie, jaki ustrój panuje w reformującym się państwie. Zrobiono to iście po chińsku, ogłaszając, że jest to „socjalizm o chińskiej specyfice”. Dziś ta formuła jest nawet zapisana w Konstytucji, a zarazem wzbudza kontrowersje. No bo przecież jedna z najlepszych prac nt. tych zmian, Yasheng Huanga z Massachusetts Institute of Technology nosi tytuł: „Kapitalizm o chińskiej specyfice”. I bądź tu mądry, wyliczając ile socjalizmu, a ile kapitalizmu jest w chińskim hybrydowym systemie…

Etap drugi: budowa potęgi po cichu

Sytuacja powtórzyła się po rozpadzie ZSRR w grudniu 1991 roku. Do końca trzeźwy i rozsądny Deng Xiaoping, wówczas już 88-letni, wyciągnął właściwe wnioski z promowanego kiedyś przez niego samego w połowie XX stulecia hasła: „Związek Radziecki dziś, to nasze jutro”.

Przerażony takim „jutrem”, Deng postanowił – niczym dawni cesarze – udać się, już w styczniu następnego roku, z pielgrzymką na południe kraju, do utworzonych przez siebie na początku reform specjalnych stref gospodarczych, począwszy od Shenzhen na pograniczu z Hongkongiem. Tam ogłosił polityczny testament.

Już wcześniej, po traumie placu Tianamen z wiosny 1989 r., zaordynował członkom KPCh strategię 28 chińskich znaków, gdzie w zawoalowanej formie zwięzłych sentencji i przysłów, podyktował swoim następcom zasady, by nie wysuwali się do pierwszych rzędów, nie pchali na piedestał, nie udawali liderów, lecz odbudowali potęgę Chin po chichu i bez rozgłosu. Natomiast w Shenzhen podyktował im, by nie szli na pasku Waszyngtonu i dyktowanego wówczas przezeń neoliberalnego i prorynkowego konsensusu, lecz zamiast tego powielali doświadczenia „czterech małych smoków”, jak je nazwał, począwszy od małego Singapuru – bo nowoczesny, sprawny, a nie do końca demokratyczny.

Raz jeszcze, ale na nieporównanie większą skalę niż poprzednio, zastosowano zasadę „rynek – tak, ale tam, gdzie są nadrzędne interesy państwa, tam trzyma go jak najbardziej widzialna ręka władzy”. Na wzór tamtejszych gospodarczych tygrysów, czy smoków, połączono więc mechanizmy rynkowe z państwowym interwencjonizmem.

Z tym że teraz, na mocy kolejnej wizji Denga, niezwykle sprawny, dynamiczny i technokratyczny do szpiku kości „car chińskiej gospodarki”, jak go słusznie nazywano, Zhu Rongji (kontrolował tę gospodarkę w okresie 1991-2003) dosłownie wywrócił chińską rzeczywistość do góry nogami. A to, czego wówczas dokonał, jest dzisiaj uczone w ChRL na specjalnych katedrach i kursach.

Zhu Rongji, pod koniec kariery premier, nie reformował już, jak jego poprzednicy, realnego socjalizmu, lecz włączał gdzie tylko się da mechanizmy rynkowe: tworzył nowe firmy, zamykał nierentowne zakłady, zdławił inflację, wprowadził nowoczesny system podatkowy, gdyż sam na początku kariery definiował chińską gospodarkę jako „stalinowską”. A przy tym szeroko korzystał z nowych możliwości, bowiem Chiny na wielką skalę otworzyły się na duży kapitał i globalizację dopiero po „pielgrzymce” Denga na południe. Szermowały przy tym głośnym hasłem „miliarda konsumentów”, co działało. Obcy kapitał do Chin dotarł, na masową skalę

Trzeci etap: globalizacja

Energiczny, wszędobylski i wszechmocny (w gospodarce) Zhu Rongji był też głównym chińskim negocjatorem przed przystąpieniem Chin do Światowej Organizacji Handlu (WTO). Udało się, w grudniu 2001 roku. Dziś chińscy i zachodni obserwatorzy i analitycy, co rzadkie, są zgodni co do tego, że to właśnie wtedy Chiny otrzymały nowy potężny impuls modernizacyjny, z którego pełną garścią czerpały – i gwałtownie ruszyły do przodu, zmieniając status państwa rozwijającego się w odradzającą się potęgę.

Pod koniec pierwszej dekady XXI stulecia, akurat wtedy, gdy dominujący na światowej scenie Zachód (czytaj: głównie USA) znalazł się w ekonomicznych tarapatach, Chiny notowały kolejne sukcesy i czerpały niczym z rogu obfitości. Gdy Zhu dochodził do władzy, ponad miliardowy kolos miał zaledwie … 18 mld dolarów rezerw walutowych, a sąsiedni, maleńki Tajwan (23 mln ludności) miał ich – stukrotnie więcej, co ambitnego i rzutkiego Zhu wyjątkowo bolało. Zastosowane przez niego metody sprawiły, że po pierwszy bilion dolarów rezerw walutowych Chiny sięgnęły w październiku 2014 r., a potem, pod koniec 2014 r. doszły nawet do granicy 4 bilionów.

W roku 2009 Chiny stały się największym eksporterem na globie, a w roku 2014 największym państwem handlującym. W roku 2010 nastąpiła zmiana kluczowa dla chińskiego psyche – wyprzedzono Japonię, stając się drugą gospodarką świata. A jeszcze na początku wieku Państwo Środka było na miejscu szóstym…

Wreszcie, na przełomie lat 2014/15 dokonał się tam wręcz podwójny przewrót kopernikański: nawet MFW przyznał, że Chiny są już największą gospodarką świata, licząc po kursie siły nabywczej, a zarazem kapitały do Chin przychodzące, zawsze duże, okazały się mniejsze od kapitałów z Chin wychodzących. Tak oto po trzech dekadach reform kraj, który ruszał do nich jako zapyziały, biedny i agrarny, natknął się na zupełnie nowy problem: nadwyżki produkcyjnej i kapitałowej.

A zarazem szybko zmieniał swoje oblicze. Po kryzysie na światowych (czytaj: zachodnich) rynkach z 2008 r. wpompował w gospodarkę blisko 600 dodatkowych mld dolarów, głównie w inwestycje infrastrukturalne. W efekcie, uruchomiony w 2007 r. program budowy szybkich kolei ma już dzisiaj ponad 80 proc. udziału na globie, chińskie autostrady są dłuższe niż te w USA, tamtejsze mosty najnowocześniejsze i też najdłuższe na świecie, a – jak się szacuje – w okresie 2010-15 Chiny zużyły więcej cementu niż USA w całym XX stuleciu…

Etap czwarty: renesans na horyzoncie

Nic dziwnego, że „piąta generacja przywódców” (to też pomysł Denga, by rządzili coraz młodsi, lepiej wykształceni), który przyszła do władzy pod koniec 2012 r., z Xi Jinpingiem na czele, nie tylko postanowiła odrzucić poprzednią strategię budowania potęgi po cichu, ale wprost przeciwnie, zaordynowała Chinom i światu nowe, wielce ambitne programy.

"Chiny mają zmienić model gospodarczy: z opartego na ekspansji i eksporcie, na definiowany przez zrównoważony rozwój, silny rynek wewnętrzny i „społeczeństwo umiarkowanego dobrobytu”."

Na scenie wewnętrznej Xi Jinping najpierw powołał się na nośne hasło „chińskiego marzenia” (Chinese Dream), które po dwóch latach rządów zamienił w program „dwóch celów na stulecie”. Na stulecie KPCh, do połowy 2021 r. Chiny mają zmienić dotychczasowy model gospodarczy, z opartego na ekspansji i eksporcie, na definiowany przez zrównoważony rozwój oraz silny rynek wewnętrzny i „społeczeństwo umiarkowanego dobrobytu”, czyli klasę średnią. Natomiast do końca 2049 r., na stulecie ChRL, ma dojść do „wielkiego renesansu chińskiej nacji”, czyli pokojowego zjednoczenia z Tajwanem, no i tym samym wyjścia na pozycje czołowej cywilizacji (nie państwa!) na globie.

Do tego jeszcze na ostatnim, XIX zjeździe KPCh w październiku 2017 r. dodano trzecią datę: 2035. Do tej pory Chiny mają być społeczeństwem innowacyjnym, w dużej mierze opartym na zielonej gospodarce (w poprzednich trzech dekadach środowisko naturalne zostało bezprzykładnie zniszczone).

Jakby tego wszystkiego było mało, w 2013 r. Xi Jinping wyszedł też z projektami budowy dwóch Jedwabnych Szlaków (Belt and Road Initative – BRI). Początkowo nie do końca wiedziano, o co mu chodzi, nawet w Chinach. Po pierwszym szczycie BRI w Pekinie w maju 2017 r. już wiemy – chcą przeznaczyć na ten cel 1,4 bln dolarów, kilkanaście razy więcej niż Amerykanie na słynny Plan Marshalla po II wojnie światowej.

Przyszłość: bój tytanów?

Nic dziwnego, że dotychczasowy hegemon – Amerykanie się obudzili, a eksperci Harvarda wyszli z koncepcją „pułapki Tukidydesa”, tzn. zanalizowali w długim okresie, począwszy od roku 1500 do 2015 sytuację, gdy mamy hegemona i szybko rosnącego pretendenta. Zdefiniowano w tym okresie 16 takich przypadków. W 12 z nich doszło, niestety, do wojny…

Na razie, jak widzimy, mamy wojnę handlową i celną, a 90-dniowy „rozejm” na ostatnim szczycie w Buenos Aires trudno uznać za coś innego, niż właśnie krótką przerwę w tych zmaganiach gigantów. Bo przecież nie o handel i cła tu tylko chodzi, lecz o dominację, prestiż, hegemonię, a także prymat w wysokich technologiach, czego dowodem niedawne, głośne wystąpienie wiceprezydenta Mike Pence’a oraz perturbacje wobec chińskiego giganta Huawei.

Chiny ambitnie planują. Ale czy inni, począwszy od USA, pozwolą im te nader ambitne plany wprowadzić w życie? Nie wiemy. Wiemy natomiast z całą pewnością, że kraj dziwny i rewolucyjny, który przed 40 laty interesował nas co najwyżej jako oryginał czy dewiant, dziś musi być uważnie śledzony, bo stał się ważny – czy nam się to podoba, czy nie.

Autor: Bogdan Góralczyk, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, politolog, dyplomata, znawca Azji.