Thorbjørn Jagland, sekretarz generalny Rady Europy, powiedział, że Mołdawia to „ukradzione państwo”. Miał na myśli nie tylko niewyjaśnioną do dziś aferę związaną ze zniknięciem z lokalnego systemu bankowego miliarda dolarów, ale generalnie cały system władzy budowany przez Vlada Plahotniuca, oligarchę kontrolującego do niedawna wszystkie instytucje państwowe w Mołdawii.
„Silny człowiek” zbudował za pośrednictwem przekupstwa, szantażu, systemu podsłuchów machinę, dzięki której władał całym krajem, nie pełniąc w nim żadnych istotnych funkcji. Mołdawia stała się nie tylko symbolem „końca świata”, ale państwem skorumpowanym, niewydolnym, nieefektywnym, niemal upadłym, z którego wyemigrowało ponad 20 proc. populacji i które zaliczano do najbiedniejszych w Europie.
Nie bez przyczyny w Kiszyniowie działał system nazywany mołdawskim Laundromatem, który pozwolił wytransferować z Rosji i uprać ponad 20 mld dolarów. Przy czym lokalne elity, nie wyłączając poprzedników Plahotniuca, czerpały swoją siłę z umiejętnego lawirowania między rywalizującymi ze sobą wielkimi graczami w polityce międzynarodowej. Wykorzystując strategiczne położenie kraju, oligarsze przez lata udawało się kreować w oczach Zachodu swój wizerunek jedynego gwaranta proeuropejskiej i antyrosyjskiej orientacji kraju. Tamy powstrzymującej rosyjską ekspansję w basenie Morza Czarnego. Tego rodzaju polityka długo była skuteczna. Plahotniuc rozmawiał nawet na ten temat na początku 2017 r. w amerykańskim Departamencie Stanu. Jego czas jednak się skończył. A międzynarodowy kontekst tego, co stało się w ciągu ostatnich dwóch tygodni w Mołdawii, wart jestrozważenia.
Do niedawna żadnej z trzech głównych sił politycznych – ani prorosyjskim socjalistom, ani proeuropejskiej koalicji ACUM, ani też Partii Demokratycznej Plahotniuca – nie udawało się zbudować większości. W związku z tym na początku czerwca do Kiszyniowa przybyli przedstawiciele Rosji i Unii Europejskiej. W rozmowach uczestniczył też ambasador StanówZjednoczonych.
Najbardziej zaskakujące były deklaracje odpowiedzialnego za Mołdawię na Kremlu wysłannika Rosji wicepremiera Dmitrija Kozaka. Z jego ust padła zastanawiająca deklaracja o potrzebie współpracy prorosyjskiej partii socjalistów, której nieformalnym liderem jest prezydent Igor Dodon, z proeuropejskim, konserwatywno-liberalnym blokiem ACUM. Rosyjska prasa zaraz potem informowała, że Dodon jest sceptyczny wobec takiego rozwiązania. Ale nieco później, zapewne po rozmowach przy okazji szczytu w Sankt Petersburgu z najważniejszymi ludźmi w Rosji – zmienił zdanie. W efekcie socjaliści i ACUM zawarli koalicję, z proeuropejską premier Maią Sandu na czele. Socjaliści objęli m.in. teki ministra obrony ireintegracji.
Reklama
Początkowo Plahotniuc i jego Partia Demokratyczna nie zamierzali ustąpić. Kontrolowany przez niego Sąd Konstytucyjny stwierdził, że powołanie nowego rządu było sprzeczne z prawem. Równolegle media oligarchy ujawniły filmy z poufnych rozmów, które Plahotniuc prowadził z Dodonem. Mołdawska opinia publiczna mogła usłyszeć, jak prezydent proponuje podpisanie umowy socjaliści–demokraci w obecności ambasadora Rosji. Dyskutowano również o finansowaniu przez Plahotniuca mołdawskich socjalistów. Z nagrań wynikało, że 600 tys. dolarów, które ci dostają miesięcznie z Moskwy, nie wystarcza na partyjną robotę. Osobnym tematem była reintegracja zbuntowanego Naddniestrza z Mołdawią. Igor Dodon miał proponować przyjęcie tzw. Planu Kozaka, sformułowanego jesienią 2003 r., kiedy obecny rosyjski wicepremier był zastępcą szefa administracji prezydenta Władimira Putina. Przewidywał on de facto federalizację kraju przez nadanie Naddniestrzu nie tylko szerokiej autonomii (podobną cieszą się Gagauzi), ale również przyznanie Tyraspolowi prawa faktycznego weta w kwestiach geopolitycznej orientacji kraju. I ta ostatnia kwestia była silnie akcentowana przez Plahotniuca i jego zwolenników, zarzucających socjalistom zdradę interesów narodowych.
W odpowiedzi Rosjanie ujawnili notatkę, którą wicepremier Kozak miał otrzymać od mołdawskiego oligarchy w trakcie rozmów. Zawierała ona cztery punkty, będące warunkami Plahotniuca zawarcia koalicji z prorosyjskimi socjalistami. Czwarty z nich przewidywał „zmianę polityki zagranicznej Mołdawii w celu odbudowy i rozwoju dobrosąsiedzkich historycznych, ekonomicznych, politycznych i kulturowych związków z Federacją Rosyjską”. Pozostałe przewidywały m.in. faktyczne przyjęcie tzw. Planu Kozaka i federalizację kraju, zakaz jego wchodzenia w jakiekolwiek bloki wojskowe i politykę zmierzającą do blokowania możliwości zjednoczenia z Rumunią. Jednak Moskwa (oczywiście o ile ujawniona notatka jest prawdziwa, ale nikt jej do tej pory nie zakwestionował) propozycje te odrzuciła i opowiedziała się za egzotyczną koalicją z proeuropejskimi politykami z ACUM. Ci ostatni cieszyli się pełnym poparciem Unii Europejskiej. Uznanie nowego gabinetu napłynęło z wielu europejskich stolic, w tym z Warszawy. Jedynie Kijów i Bukareszt zajmowały stanowisko, które można określić jako umiarkowanie powściągliwe i powodowane obawami, że w wyniku tego, co stało się w Kiszyniowie, Rosja zwiększy swojewpływy.
Bo nie ulega wątpliwości, że Moskwa realizuje swój plan. Jaki? Niedwuznacznie w wywiadzie dla „Kommiersanta” jego założenia sformułował wicepremier Kozak. Otóż jego zdaniem celem nowego gabinetu ma być odzyskanie kontroli nad podstawowymi instytucjami kraju, jego deoligarchizacja oraz przygotowanie nowego systemu wyborczego. Po to, aby przeprowadzić wybory powszechne według nowej ordynacji, w której zyskać mogą siły prorosyjskie. Wówczas Moskwa będzie mogła kontrolować niepodzielnie sytuację w kraju.
Z przecieków, jakie dotarły do lokalnych mediów, wynika, że wcześniej socjaliści długo negocjowali z Partią Demokratyczną Plahotniuca. Na stole leżała również propozycja wyjazdu oligarchy do Moskwy na spotkanie z Putinem. Rosjanie mieli proponować, że w razie porozumienia gotowi są umorzyć oskarżenia sformułowane wobec niego w ubiegłym roku przez moskiewską prokuraturę.
Co ważne, w okresie tych gier Dmitrij Kozak spotkał się też z „prezydentem” Naddniestrza Wadimem Krasnosielskim. Odnotujmy, bo z tego też można wyciągnąć ciekawe informacje – kto mu towarzyszył. Był to rosyjski wiceminister spraw zagranicznych Grigorij Karasin, pierwszy zastępca ministra finansów Leonid Gornin, rosyjski ambasador w Mołdawii Oleg Wasiljew oraz dyrektor mołdawskiego przedstawicielstwa Gazpromu i dyrektor eksportowej spółki rosyjskiej firmy Inter RAO (sieci energetyczne). Chodzi nie tylko o kwestie utrzymania rosyjskiej pomocy dla nieuznawanej przez świat „republiki”. Wydaje się, że Moskwa będzie chciała w pewnym sensie powtórzyć manewr z Donbasem, polegający na przyspieszonym wydawaniu wszystkim chętnym rosyjskich paszportów. Obecnie w Naddniestrzu mieszka 200 tys. obywateli Rosji, ale mówi się o planach otwarcia w Tyraspolu rosyjskiego konsulatu, który w przyspieszonym tempie (oczywiście o ile taka decyzja zapadnie) będzie wydawał rosyjskie paszporty. To oczywiście pozwoli również w sposób formalny utrzymywać tam wpływy Kremla, jako że obowiązująca doktryna polityki zagranicznej Federacji Rosyjskiej wprost upoważnia do „troszczenia się” o los Rosjan zamieszkujących poza jej granicami.
Jeśli chodzi o Unię, wydaje się, że będzie stawiać na integrację gospodarki Mołdawii z Zachodem. Już dziś niemal 60 proc. lokalnego eksportu kierowane jest do Unii. Rosja kupuje tylko niecałe 20 proc. Obywatele republiki chętniej pracują w państwach Unii niż w biedniejącej Rosji. Różnica potencjałów gospodarczych nie będzie działała w interesie Moskwy. Deoligarchizacja kraju oraz polityczne umocnienie się partii tworzących koalicję ACUM działało będzie na korzyść prozachodniej orientacji. W dłuższej perspektywie Moskwa – mimo wyrafinowanych gier – może stracić kontrolę nadMołdawią.©℗

>>> Polecamy: Frans Timmermans postawił wszystko na jedną kartę. I przegrał [OPINIA]