Oczywiście można poprawiać niedociągnięcia i eliminować nieprawidłowości doraźnymi rozwiązaniami. Ale nie usuną one głównej przeszkody dla lepszego działania UE. A jest nią władza, jaką mają nad Unią rządy.
Państwa członkowskie zaczynają już przypominać jeden zintegrowany organizm gospodarczy. Na koniunkturę w jednym kraju w coraz większym stopniu wpływa to, co dzieje się u jego sąsiadów. W skrajnym przypadku może to oznaczać, że w czasie kolejnej recesji w Polsce czekają nas zwolnienia, bo np. rząd w Berlinie odmówił pomocy niemieckim firmom, gdy te zaczęły lawinowo tracić zamówienia w Chinach.
Podobnym zależnościom sprzyja oczywiście jedna waluta unijna i wspólna polityka monetarna obejmująca strefę euro, a więc większość obszaru i ludności UE. Podtrzymuje je europarlament i trybunał, który stoi na straży zapisanych w traktatach swobód przepływu towarów, usług, ludzi i kapitału. W czasach dobrej koniunktury to wystarczy. Ale lata recesji po bankructwach banku Lehman Brothers, a potem Grecji, pokazały, że trudno o ożywienie gospodarcze na obszarze, gdzie nie ma zgody, jaką politykę fiskalną prowadzić. Każde państwo dalej kieruje się więc własnymi regułami, bez konsultowania ich z pozostałymi rządami.
Reklama