„13:8. Oprócz Węgier nie ma chyba drugiego kraju, gdzie wyniki do Parlamentu Europejskiego w 2019 r. można by wyrazić tak prosto, a jednocześnie zrozumiale” – pisze prorządowy dziennik „Magyar Nemzet”, nawiązując do faktu, że według niemal pełnych wyników rządząca koalicja Fideszu i Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej (KDNP) zdobyła 13 z 21 przypadających na Węgry mandatów, a opozycja w sumie tylko osiem.

Według innego prorządowego dziennika „Magyar Hirlap” wyniki oraz wysoka frekwencja (43,36 proc.) pokazały, że wyborcy byli świadomi wysokiej stawki wyborów i „oświadczyli, że chcą mieć coś do powiedzenia w sprawie przyszłości UE i chcą radykalnych zmian w składzie i polityce jej organów kierowniczych, przede wszystkim jeśli chodzi o zatrzymanie masowej migracji i obronę europejskiej kultury”.

Gazeta podkreśla, że na Fidesz-KDNP głosowała ponad połowa wyborców, co jest „jednym z najlepszych wyników w całej Europie” i świadczy o tym, że Węgrzy dali partiom rządzącym i premierowi Viktorowi Orbanowi silną legitymację. Koalicja rządząca zwiększyła też stan posiadania w PE o jeden mandat w stosunku do poprzednich wyborów.

Według dziennika w nowym PE wzrośnie rola i pole manewru premierów państw członkowskich, a Orban będzie mógł zasiąść do stołu z innymi premierami i prezydentami jako „jeden z unijnych przywódców cieszących się największym poparciem”.

Reklama

Znaczenie dużego poparcia dla Fideszu-KDNP zaakcentował też w wypowiedzi dla „Magyar Nemzet” rzecznik rządu Zoltan Kovacs, którego zdaniem „to, czy przedstawiciele partii rządzących będą prowadzić politykę wewnątrz Europejskiej Partii Ludowej, czy poza nią, jest tylko detalem i kwestią techniczną”.

Analityk think tanku Political Capital Attila Juhasz zaznaczył zaś w lewicowym „Nepszava”, że „trzeba zdać sobie sprawę, iż jest duża większość fideszowska, wobec której opozycyjne partie praktycznie nie zyskały pola”.

„Magyar Nemzet” ocenia też, że może wzrosnąć znaczenie regionu, który „nie po raz pierwszy w historii może służyć Zachodowi przykładem”.

Wszystkie gazety bardzo dużo miejsca poświęcają przegrupowaniu sił w opozycji. W niedzielnych wyborach zaskoczeniem były aż 4 mandaty Koalicji Demokratycznej (DK) byłego premiera Ferenca Gyurcsanya (o 2 więcej niż poprzednio) oraz 2 mandaty debiutującej w PE liberalnej partii Momentum.

W powszechnej opinii największym przegranym tych wyborów jest narodowy Jobbik. Od kilku lat podejmował on próbę przemieszczenia się bardziej ku centrum sceny politycznej, co spowodowało w zeszłym roku oderwanie się od niego skrajnego skrzydła, które utworzyło nową partię Nasza Ojczyzna. Jobbik zdobył zaledwie 6,4 proc. głosów i jeden mandat, podczas gdy w poprzednich wyborach do PE był drugą siłą polityczną kraju z 3 mandatami.

W opinii komentatorów jest to skutek nieudanego zwrotu ku centrum oraz odebrania partii części wyborców przez Naszą Ojczyznę, która zdobyła 3,3 proc. głosów. Szef Fundacji Republikon Gabor Horn ocenił w „Magyar Nemzet”, że wielu wyborców Jobbiku mogło odejść także do Fideszu.

Akcentowany jest też bardzo słaby wynik koalicji Węgierskiej Partii Socjalistycznej (MSZP) i partii Dialog, która wyśle do PE tylko jednego przedstawiciela, oraz ekologicznej partii Polityka Może Być Inna (LMP), która w ogóle nie weszła do PE. Komentatorzy oceniają, że MSZP, Jobbik i LMP mogą w ogóle zniknąć ze sceny politycznej.

„Magyar Nemzet” pisze, że w tych wyborach dla lewicowej opozycji stawką było to, kto stanie się przywódcą liberalnej lewicy i starcie to wygrała DK. Horn ocenił, że stało się tak dzięki zrozumiałej kampanii – hasłem partii były „Stany Zjednoczone Europy” - oraz dobrej „jedynce” na liście, którą była żona Gyurcsanya, Klara Dobrev.

>>> Czytaj też: Wyniki wyborów do Europarlamentu w krajach UE. Tak głosowała Europa