Pierwszą definicją jest ubóstwo bezwzględne – czyli nędza materialna. Człowiek potrzebuje jedzenia, wody i schronienia, a jeśli go na te rzeczy nie stać, to jego życie jest dość marne. W USA wytyczne rządu federalnego dotyczące ubóstwa są oparte o konsumpcję żywności – jeśli zarabiasz mniej niż około trzykrotność minimalnej kwoty, którą trzeba wydać na jedzenie w ciągu roku, to jesteś ubogi.

Według tej miary dorosła osoba utrzymująca się za nie więcej niż 12140 dolarów rocznie w 2018 roku jest uboga. Dla czteroosobowej rodziny granica ta wynosi 25100 dolarów. Istnieje też uzupełniająca miara ubóstwa (ang. Supplemental Poverty Measure), która bierze pod uwagę nie tylko jedzenie, ale też ubrania, schronienie i rachunki za media. Częściowo dzięki zwiększeniu pomocy ze strony rządu, ubóstwo w USA według tego kryterium spadło, szczególnie wśród dzieci.

Krytycy federalnych wytycznych dotyczących ubóstwa uważają, że liczy te są zaniżone ze względu na rosnące nierówności – w latach 60 federalny poziom ubóstwa wynosił około połowy mediany dochodów, ale dziś plasuje się dużo niżej. Co więcej, wraz z bogaceniem się kraju, głód staje się mniej powszechny, więc stosowanie go jako miary ubóstwa jest mniej praktyczne. Kiedy klasa średnia jest definiowana jako „kurczak w każdym garnku i samochód na każdym podjeździe” (to slogan wyborczy z 1928 roku), to sam fakt posiadania kurczaka wydawałby się oznaczać, że nie jest się biednym. Ale jeśli twoi sąsiedzi z klasy średniej mają po kilka samochodów, kilka telewizorów i duże domy, możesz jednak czuć się biednie.

Tu pojawia się druga definicja – ubóstwo względne. OECD definiuje ubóstwo następująco: jeśli zarabiasz mniej niż połowę mediany zarobków, jesteś biedny. Według tej miary w USA jest nieco gorzej niż w innych zamożnych krajach.

Reklama

>>> Polecamy: Jak zmiany w polityce zatrzymały srebrną siłę roboczą Ameryki na rynku pracy

Ale ta definicja też może się wydawać niezadowalająca. Wyobraźmy sobie USA w przyszłości, gdzie przeciętny Amerykanin jest niesamowicie bogaty – ma latające samochody, w domu usługują mu roboty i kilka razy w roku jeździ na zagraniczne wakacje. Czy ktoś, kto ma o połowę mniej latających samochodów, robotów i wakacji powinien być uznawany za ubogiego? Chyba nie do końca.

Intuicja podpowiada więc, że potrzebna jest trzecia definicja ubóstwa – taka, która mierzy nie tylko dobrobyt materialny, ale bierze też pod uwagę wzrost gospodarczy.

Na szczęście istnieje właśnie taka koncepcja. Nazywa się ona bezpieczeństwem materialnym. Psycholog Abraham Masłow uważał, że bezpieczeństwo wśród ludzkich potrzeb ustępowało tylko jedzeniu i schronieniu. Ktoś, kto dziś ma co jeść i dach na głową, ale nie wie, czy będzie to miał jutro, powinien być uznawany za biednego.

Wyobraźcie sobie 55-letnią kobietę, która ma cukrzycę i pracuje na niepełny etat, zarabiając nieco mniej niż pensję minimalną. Dzięki zasiłkom od państwa jej całkowity roczny dochód to 15 tys. dolarów. Ale jeśli straci pracę albo trafi do szpitala – a obie te okoliczności, jak pokazuje Matthew Desmond w książce „Evicted: Poverty and Profit in the American City”, są niestety powszechne – prawdopodobnie straci dach nad głową. To z kolei sprawi, że będzie jej bardzo trudno znaleźć nową pracę albo płacić za opiekę zdrowotną. Mówiąc krótko, jej sytuacja jest bardzo niepewna.

Jak z pewnością przewidziałby Masłow, tego rodzaju ryzyko powoduje bardzo silny stres. Niepewność tej sytuacji istnieje na wielu poziomach – domu, opieki zdrowotnej, zarobków, narażenia na przemoc – co oznacza, że trudno ją ująć w jednym wskaźniku. Istnieją jednak wskaźniki, które można wykorzystać, żeby stworzyć złożony obraz ubóstwa związanego z brakiem bezpieczeństwa.

Na przykład amerykański Departament Rolnictwa bada niepewność dotyczącą jedzenia – za pomocą ankiet mierzą to, w jakim stopniu ludzie obawiają się, że nie będą mieli, co jeść. Ekonomiści z kolei śledzą niestabilność dochodów, czyli zmianę w zarobkach z roku na rok. Związane z tym ryzyko w USA rośnie.

Z kolei ryzyko eksmisji można oszacować poprzez procent zarobków, jakie dana osoba wydaje co miesiąc na zapewnienie sobie schronienia. W 2015 roku 17 proc. Amerykanów wydawało co najmniej połowę swojej pensji na czynsz.

Racjonalna, zdroworozsądkowa definicja ubóstwa powinna brać pod uwagę nie tylko bezwzględną miarę nędzy materialnej i relatywną sytuację danej osoby w porównaniu do reszty społeczeństwa. Należałoby starać się w niej zawrzeć miarę tego, jak pewnie się ona czuje, jeśli chodzi o jej dom, zdrowie czy pracę.

Taka nowa definicja mogłaby pokazać, że ubóstwo w USA jest na dużo wyższym poziomie, niż sugerują to obecne statystyki. Ale precyzyjne nakreślenie problemu to pierwszy krok do jego rozwiązania. A wyeliminowanie ubóstwa powinno być priorytetem każdego zamożnego społeczeństwa.

>>> Czytaj też: Drenaż mózgów i ubóstwo. Grecja z niepewnością patrzy w przyszłość