Montowanie koalicji państw arabskich przeciw Iranowi i zaostrzająca się retoryka USA wobec Republiki Islamskiej wskazują, że administracja Donalda Trumpa dąży do zmiany reżimu w tym kraju - celu, którego realność stoi pod znakiem zapytania i oznacza ryzyko wojny.

W maju ub.r. prezydent wycofał USA z układu JCPOA (Joint Comprehensive Plan of Action) z 2015 r. z Iranem przewidującego częściowe zawieszenie jego programu nuklearnego w zamian za zniesienie sankcji ONZ i Unii Europejskiej. Według Trumpa porozumienie, opóźniając tylko prace Iranu nad zbrojeniami atomowymi, umożliwiało mu przeznaczenie uzyskanych dzięki zniesieniu sankcji funduszy na realizację innych destrukcyjnych celów, jak rozbudowa arsenału rakietowego, proliferacja broni, sponsorowanie terroryzmu i wspieranie szyickich ugrupowań w sunnickich krajach arabskich.

Trump sugerował chęć rozmów nad zawarciem nowego układu z Iranem, zobowiązującego Teheran do powstrzymania się od tej polityki, destabilizującej Bliski Wschód i zagrażającej Izraelowi. Pozostali sygnatariusze porozumienia JCPOA – Wielka Brytania, Francja, Rosja, Chiny, Niemcy i UE – odmówili jednak jego zerwania, podkreślając – z powołaniem się na Międzynarodową Agencję Energii Atomowej – że Iran przestrzegał jego postanowień. Groźbą sankcji wtórnych Trump wymusił wznowienie sankcji na sojusznikach i nasilił próby utworzenia kordonu sanitarnego wokół Iranu.

Irański minister spraw zagranicznych Mohammad Dżawad Zarif deklarował gotowość do rozmów z USA, ale eksperci wątpią, aby Waszyngtonowi udało się skłonić Teheran do zawarcia nowego, zadowalającego Trumpa porozumienia, a nawet by prezydent rzeczywiście do tego dążył.

„Nie sądzę, by jego administracja zmusiła do tego Iran, bo presja wywierana na Teheran jest teraz mniejsza niż wtedy, gdy współpracowali z nami Chińczycy i Rosjanie. Nie jestem nawet pewien, czy trumpiści chcą nowego układu. Oni chcą upadku Republiki Islamskiej” - powiedział PAP specjalista ds. Bliskiego Wschodu w SAIS (Szkoła Zaawansowanych Studiów Międzynarodowych na Uniwersytecie Johnsa Hopkinsa w Waszyngtonie) Daniel Serwer.

Reklama

Przywrócone przez USA sankcje, zmierzające do drastycznego ograniczenia dochodów Iranu z eksportu ropy naftowej, są dotkliwe dla jego gospodarki - spotęgowały problemy takie jak wysokie bezrobocie, korupcja i niedowład usług. Jakie będą jednak ich skutki polityczne?

„Co do tego, czy i jak sankcje działają, nie ma zgody nawet w administracji amerykańskiej. Część ekipy Trumpa wydaje się liczyć na zmianę zachowania rządu irańskiego, ale to pogląd mniejszości. Zwycięża raczej myślenie, że nie ma co liczyć na rozmiękczenie reżimu, bo realną władzę dzierżą twardogłowi i trzeba doprowadzić do jego zmiany” - powiedział PAP ekspert z Middle East Institute w Waszyngtonie, Hassan Mneimneh.

Czy oznacza to plany użycia siły? Administracja USA powtarza, że „wszystkie opcje są brane pod uwagę”, ale w powszechnym przekonaniu Trump nie zaryzykuje inwazji czy choćby „chirurgicznych” ataków na irańskie instalacje nuklearne, przy współpracy Izraela. W USA dominują nastroje antywojenne, wyrazem których była także decyzja prezydenta o wycofaniu wojsk amerykańskich z Syrii. Otwarta wojna z Iranem byłaby dla USA zbyt kosztowna pod każdym względem i przywódcy Republiki Islamskiej wiedzą, że pogróżki trumpistów są blefem.

Nie wyklucza się jednak wojny hybrydowej. Cyberspecjaliści amerykańscy i izraelscy atakują irańskie systemy komputerowe. USA nasiliły realizację zapoczątkowanego przez prezydenta George'a W. Busha programu sabotażu irańskiego arsenału rakietowego. Teheran stara się zbudować rakiety międzykontynentalne zdolne do osiągnięcia celów w USA. W styczniu przeprowadził dwie próby wyniesienia na orbitę okołoziemską satelitów za pomocą rakiet, które mają w przyszłości służyć do przenoszenia ładunków nuklearnych. Obie próby były nieudane, jak 67 procent poprzednich testów rakietowych tego rodzaju. Mogły się do tego przyczynić wadliwe części i podzespoły celowo dostarczane przez USA i kraje Europy Zachodniej.

Waszyngton wydaje się głównie liczyć, że rosnące uciążliwości materialne i represje kulturowe (ucisk kobiet, prześladowania homoseksualistów, itp.), doprowadzą do społecznego wybuchu, który obali reżim ajatollahów. Eksperci przestrzegają jednak, by nie oczekiwać tutaj sukcesu.

„Zmiana reżimu w Iranie tą drogą będzie bardzo trudna. Jakkolwiek niepopularna jest władza (muzułmańskich) duchownych, Irańczycy są bardzo nacjonalistyczni i tradycyjnie konsolidują się wokół swego rządu, gdy tylko czują zagrożenie kraju z zewnątrz” - napisał ekspert konserwatywnego American Enterprise Institute (AEI) Kenneth Pollack.

Wewnętrzna opozycja w Iranie została brutalnie stłumiona. Jak zauważył ekspert AEI Nicholas Carl, do władzy dochodzi tam pokolenie 50-60-latków, działaczy, których młodość przypadła na okres rewolucji islamskiej (1978-1979) i którzy są równie lub nawet bardziej radykalni, niż rządząca starsza generacja. Administracja Trumpa stawia na mieszkających zagranicą Mudżahedinów Ludowych Iranu (MEK), świeckie ugrupowanie odgrywające początkowo czołową rolę w rewolucji, które skonfliktowało się z ajatollahem Chomeinim i zostało zmuszone do emigracji. Waszyngton wspomaga finansowo MEK, porównując ją do polskiej Solidarności i licząc, że w razie nowej rewolucji orientacja ta obejmie władzę w Teheranie.

Według znawców Iranu szanse na to są na razie nikłe. Teokratyczny reżim opiera się na represjach, ale ma wciąż pewne poparcie części populacji, przede wszystkim konserwatywnej i religijnej ludności wiejskiej, której rewolucja przywróciła godność i przyniosła awans materialny i społeczny. Jak przypomniał Dżawad Salehi-Isfahani z Brookings Institution, w ciągu ostatnich 20 lat PKB na mieszkańca w Iranie wzrósł ponad trzykrotnie (choć w dużej mierze dzięki wzrostowi cen ropy).

Na agresję Iran może odpowiedzieć odwetem w postaci ataków rakietowych na Izrael, amerykańskie cele w rejonie Zatoki Perskiej, albo zamachów terrorystycznych przy pomocy swych agentów z Hezbollahu i innych grup. Strategia zmiany reżimu oparta na sankcjach i wspieraniu działalności wywrotowej pociąga za sobą niemałe ryzyko. „Ekonomiczna presja Zachodu doprowadzi do zwiększenia represji w Iranie i bardziej awanturniczej polityki za granicą” - ostrzega Nicholas Carl. Reżimy zagrożone rewolucją często uciekają się do prowokowania wojen, a o zbrojny konflikt na tle religijnym w rejonie Zatoki Perskiej nietrudno w sytuacji, gdy agresywne tendencje wykazuje także Arabia Saudyjska.

Czemu więc administracja Trumpa zmieniła o 180 stopni politykę prowadzoną przez prezydenta Baracka Obamę, chociaż konfrontacyjny kurs grozi raczej zaostrzeniem destabilizacji w regionie? Główną rolę odegrać mogła presja republikańskich jastrzębi oraz Izraela, który od dawna nalega na zbrojną rozprawę z Iranem. Ekipa obecnego prezydenta, mocno poparta przez ewangelikalnych protestantów, do których należy wiceprezydent Mike Pence, traktuje Izrael jako kraj wybrany. W polityce zagranicznej Trumpa nie pierwszy raz decydują względy polityki krajowej.

>>> Czytaj też: Rowhani: "USA i Izrael próbują nas podzielić". Iran jest gotowy do współpracy