Obecny stały wzrost amerykańskiej gospodarki i jednocześnie najdłuższy taki okres bez wpadania w recesję od czasu zakończenia II wojny światowej to coś prawdziwie tajemniczego - pisze w opinii felietonista Bloomberga Noah Smith.
ikona lupy />
Flaga USA, fot. Andrew Harrer/Bloomberg News / Bloomberg / ANDREW HARRER

Otóż w ubiegłe wakacje krzywa dochodowości odwróciła się. Sytuacja taka zazwyczaj stanowiła najbardziej wiarygodny sygnał nadchodzącego pogorszenia koniunktury gospodarczej. Co więcej, istniało wiele powodów, dla których sytuacja gospodarcza powinna się pogorszyć – cała góra ryzykownego zadłużenia korporacyjnego, spowolnienie gospodarcze w Chinach, wojna handlowa prezydenta Trumpa, słabość produkcji przemysłowej, zwiększająca się niepewność jeśli chodzi o polityki rządowe, itp.

Mimo to recesja nie pojawiła się. Wzrost PKB był za to niezwykle stabilny na poziomie nieco ponad 2 proc. To prawdopodobnie najlepsza średnia, jaką można osiągnąć w warunkach starzejącej się populacji oraz globalnego spadku produktywności.

Co więcej, rynek pracy jest silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej (z wyjątkiem późnych lat 90. XX wieku), gdyż pracownicy z dolnej części skali dochodowej mogą liczyć na realne wzrosty wynagrodzeń.

Reklama

Dlaczego zatem amerykańska gospodarka radzi sobie tak dobrze pomimo wszystkich przeszkód? Zwolennicy Donalda Trumpa będą twierdzić, że to dzięki reformie podatkowej z końca 2017 roku. Ale jest to mało prawdopodobne. Jeśli reforma podatkowa oraz reforma rynku pracy sprawiły, że gospodarka jest bardziej efektywna, to powinniśmy być świadkami wzrostu inwestycji w firmach. Tymczasem z badań wynika, że reformy te miały niewielki wpływ na sytuację, zaś poziom realnych inwestycji prywatnych spadał przez dwa z czterech kwartałów 2019 roku.

Oczywiście jest także możliwe, że obniżki podatków doprowadziły do wzrostu konsumpcji poprzez podniesienie połączonego popytu. Paul Krugman przedstawił to jako wyjaśnienie wzrostu. Jest także prawdą, że za kadencji Donalda Trumpa deficyty wzrosły do poziomów nienotowanych od 2012 roku.

Wciąż jednak mało prawdopodobne, aby to wszystko mogło dać gospodarce główny impuls wzrostowy. Po pierwsze dlatego, że na reformie podatkowej skorzystali w największym stopniu najbogatsi. Istnieje bowiem tendencja, że najbogatsi nie zmieniają w dużym stopniu swojej konsumpcji w odpowiedzi na zmiany w dochodach, ponieważ, w przeciwieństwie do biednych czy klasy średniej, nie muszą oddawać długów czy kupować rzeczy niezbędnych.

Impuls fiskalny także zdaje się mieć znacznie mniejszy wpływ, gdy gospodarka nie jest w recesji. Zatem cięcia podatkowe były niewielkim impulsem dla gospodarki.
Jeśli zatem nie była to reforma podatkowa, to co zapewniło gospodarce tak długi stały wzrost?

Niskie stopy procentowe nie wywołały jak dotąd kredytowego boomu wśród konsumentów. Stopa zadłużenia gospodarstw domowych do PKB pozostaje na niskich poziomach i nie ma żadnych sygnałów, aby miało być inaczej.

Donald Trump może twierdzić, że skutek przyniosła jego wojna handlowa. Ale eksport w ciągu ostatniego roku nie wrósł. Natomiast jeśli amerykańscy konsumenci przerzucili się z kupowania obcych dóbr na kupowanie tych wytworzonych w Ameryce, to skala zmiany jest niewielka.

Ostatnie osłabienie poziomu inwestycji w biznesie, szczególnie w obszarze przemysłu, także sugeruje, że USA nie korzystają na fali relokalizacji wielonarodowych przedsiębiorstw. Koszt chińskiej siły roboczej wzrósł, zaś Chiny stały się mniej atrakcyjnym kierunkiem inwestycyjnym ze względu na wojnę handlową oraz polityki Pekinu. Ale jak dotąd, jeśli firmy decydują się na przeniesienie produkcji z Chin do innych krajów, to ich celem są raczej państwa o niskich kosztach pracy, takie jak choćby Wietnam, a nie USA.

Prawda zatem jest taka, że nie ma obecnie oczywistego czynnika, który powodowałby stały wzrost gospodarczy w USA. Najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem jest to, że gospodarka znajduje się po prostu w fazie nudnej normalności.

Większość ludzi ma tendencję do postrzegania cykli biznesowych jako serii następujących po sobie boomów i baniek. Historia amerykańskiej gospodarki zdaje się potwierdzać to przekonanie, gdyż zawsze co najmniej raz na dekadę występowała recesja. I choć jest to oczywiście możliwe, to większość modeli makroekonomicznych postrzega gospodarkę jak machinę produkcyjną, która działa do czasu wystąpienia zakłóceń wyrywających ją z normalnej równowagi.

Od czasu zakończenia II wojny światowej istniały trzy główne rodzaje szoków, które zakłócały funkcjonowanie amerykańskiej gospodarki: bańki finansowe i krachy, podwyżki stóp procentowych przez Rezerwę Federalną oraz duże wzrosty cen ropy. Żaden z tych czynników nie zagraża dziś gospodarce. Co więcej, wzrost liczby ryzykowanych kredytów lewarowanych nie wydaje się na tyle duży, aby miał prowadzić do kolejnego kryzysu finansowego. Żywe wspomnienia z załamania z 2008 roku prawdopodobnie zapobiegają zbyt dużym spekulacjom na rynku akcji i rynku nieruchomości, zaś reformy finansowe Dodda-Franka oraz obawa przed katastrofą prawdopodobnie powstrzymują instytucje finansowe przed podejmowaniem zbyt dużego ryzyka.

W tym samym czasie ceny ropy i ceny paliw znajdują się na umiarkowanych poziomach, zaś Fed w 2019 roku odwrócił niektóre ze wzrostów stóp procentowych z ubiegłych lat. Co prawda wiele zrobiono w ramach wojen handlowych Trumpa, ale ich realny wpływ pozostaje niewielki, nawet w takich sektorach, jak rolnictwo.

Zatem amerykańscy konsumenci mają niewiele powodów, aby przestać konsumować. Od czasu kryzysu finansowego ich obciążenia finansowe są mniejsze, wartość ich nieruchomości rośnie w umiarkowanym tempie, ich wynagrodzenia również przyzwoicie idą w górę, zaś ich emerytury są w porządku. Jeśli nie pojawi się jakiś nowy kryzys finansowy, poważne załamanie w Chinach, ostry odwrót od dotychczasowej polityki Fedu czy bardziej dramatyczne działania ze strony Trumpa, to amerykańska gospodarka może po prostu spokojnie płynąć dalej.

>>> Czytaj też: Zjazd produkcji przemysłowej w Niemczech. To największy spadek od czasu kryzysu finansowego