Zamach stanu - jak czytamy w artykule "WSJ" - stawia "kraj na napiętej oraz niepewnej drodze i stanowi wyzwanie" dla nowej administracji w Waszyngtonie.

Biden, który był wiceprezydentem za czasów Baracka Obamy, gdy Stany Zjednoczone wspierały demokratyczne przemiany w Birmie, "stoi teraz przed trudnymi decyzjami, jakie działania podjąć". W poniedziałek gospodarz Białego Domu zapowiedział przegląd sankcji.

"To wielki test dyplomatyczny dla administracji Bidena w Azji" - twierdzi Ben Bland, dyrektor programu Azji Południowo-Wschodniej w Lowy Institute z Australii. "Będzie uważnie obserwowane jak równoważy swoje wezwania do polityki zagranicznej opartej w większym stopniu na wartościach z planami przeciwdziałania wpływom Chin w regionie" - dodaje.

Reklama

Bland uważa, że sankcje wymierzone w kluczowych przywódców wojskowych prawdopodobnie będą miały ograniczony wpływ, ale te szersze grożą zbliżeniem Birmy do Pekinu. Takie obawy - jak utrzymuje "WSJ" - wyrażają też urzędnicy amerykańskiej administracji.

Trwające przez dekady rządy wojskowych doprowadziły Birmę do międzynarodowej izolacji i powszechnej biedy. Stany Zjednoczone i Unia Europejska nałożyły sankcje gospodarcze, które spowodowały spadek inwestycji i wzrostu gospodarczego. Dziesięć lat temu, przy przyzwoleniu wojska, doprowadzono do kroków w kierunku demokracji, a sankcje zaczęły być znoszone.

Kraj nad Irawadi przez lata znajdował się pod mocnym wpływem Pekinu. Po rozpoczęciu przemian armia wyraziła zgodę na otwarcie kraju i próbowała balansować relacje zagraniczne – odnotowuje "WSJ".

Birma ponownie przykuła uwagę światowych mediów, gdy oskarżane o ludobójstwo wojsko przeprowadziło w 2017 roku pełną przemocy operację wobec muzułmańskiej mniejszości Rohingja. W odpowiedzi Waszyngton nałożył punktowe sankcje na niektórych przywódców wojskowych, w tym generała Min Aunga Hlainga, który w wyniku poniedziałkowego puczu przejął władzę w kraju.