Administracja Joe Bidena próbuje zaznaczyć mocne stanowisko ws. regionu Indo-Pacyfiku. Zaledwie kilka dni od objęcia urzędu przez Joe Bidena, jego urzędnicy publicznie potwierdzili amerykańskie zobowiązania w trzech państwach frontowych Azji: w Japonii, na Tajwanie i w Filipinach, które mierzą się z największymi naciskami ze strony Pekinu.

Choć potwierdzenie zobowiązań USA nie jest niczym nowym, to ta inicjatywa ma wyjść naprzeciw gwałtownemu wzrostowi asertywności Chin w morskiej części Azji. Pokazuje również, jak nowa administracja w Stanach Zjednoczonych przymierza się do polityki odstraszania w niebezpiecznym teatrze Azji Południowo-Wschodniej. Amerykańskie podejście obejmuje ostrożne wyznaczanie czerwonych linii, jasne ich artykułowanie oraz energiczną obronę tych linii. Wydaje się, że to rozsądna strategia, ale zmieniająca się równowaga militarna na świecie może utrudniać jej utrzymanie i prowadzenie.

Amerykańskie ruchy poczyniono krótko po 20. stycznia 2021 roku, czyli zaraz po zaprzysiężeniu prezydenta. Wówczas Joe Biden powiedział japońskiemu premierowi Yoshihide Suga, że dwustronny amerykańsko-japoński traktat obronny obejmuje również wyspy Senkaku, którymi zarządza Tokio, ale Chiny zgłaszają wobec nich roszczenia terytorialne.

Następnie amerykańska administracja potwierdziła, że amerykańsko-filipiński traktat obronny dotyczy nie tylko głównych wysp archipelagu Filipin, ale także filipińskich sił wojskowych i posiadłości na Morzu Południowochińskim.

Reklama

Dla odmiany wobec Tajwanu, który nie jest traktatowym sojusznikiem USA, Waszyngton zadeklarował, że amerykańskie poparcie dla Tajpej jest „twarde jak skała”.

Zatem nowa administracja USA dała do zrozumienia, że w obrębie tzw. pierwszego łańcucha wysp, czyli terenów oddzielających Chiny od otwartego Pacyfiku, Waszyngton nie będzie tolerował żadnych zmian militarnych ze strony Pekinu.

Pod pewnymi względami to nic nowego. Amerykańsko-japoński oraz amerykańsko-filipiński traktat liczy już kilka dekad, tak samo jak ambiwalentne zobowiązanie USA wobec Tajwanu. Administracja Baracka Obamy ogłosiła w 2014 roku, że traktat USA-Japonia obejmuje również wyspy Senkaku, a administracja Donalda Trumpa potwierdziła zaangażowanie Waszyngtonu wobec Filipin na Morzu Południowochińskim.

Ale deklaracje wsparcia ze strony USA pokazują, jak Biden podchodzi do coraz bardziej niebezpiecznego regionalnego środowiska w Azji. Jego strategia odzwierciedla lekcje z czasów kadencji Baracka Obamy oraz rosnący lęk wobec intencji Chin.

Lekcja z czasów Obamy brzmi: nie mówić zbyt głośno i trzymać w ręku mały kij. Otóż administracja Baracka Obamy miała tendencję do podkreślania maksymalnych celów, które miała niewielkie szanse zrealizować przy środkach, jakie chciała na to przeznaczyć. Największym i niesławnym przykładem takiego działania była deklaracja Obamy, że Bashar al Assad musi oddać władzę w Syrii, ale ta sama administracja nigdy nie sprawiła, że cel ten był priorytetem. Obama naszkicował czerwoną linię w postaci użycia przez syryjski reżim broni chemicznej na dużą skalę, ale gdy linię tę jawnie przekroczono, Obama odmówił interwencji militarnej.

Jeśli chodzi o Morze Południowochińskie, amerykańscy urzędnicy z czasów Obamy wielokrotnie powtarzali, że Chiny nie powinny angażować się w budowę sztucznych wysp, zmuszać do czegokolwiek swoich sąsiadów i rozbudowywać swojego potencjału militarnego. Waszyngton mimo to nigdy jednak konsekwentnie nie odwiódł Pekinu od realizacji tych celów. W efekcie wiarygodność USA spadła, zarówno wśród amerykańskich wrogów, jak i przyjaciół, zaś ryzyko niepewności i zamieszania co do prawdziwych granic tolerancji Waszyngtonu wzrosło, co ostatecznie mogłoby doprowadzić do pojawienia się jeszcze większych wyzwań.

Obszarem, gdzie administracja Obamy odniosła sukces, było zidentyfikowanie interesów, których USA były zdecydowane twardo bronić i jasno to komunikować. W 2016 roku Obamie udało się najwyraźniej uniknąć poważnego kryzysu na ławicy Scarborough na Morzu Południowochińskim, gdy Waszyngton poinformował Pekin, że rozmieszczenie w tym miejscu obiektów wojskowych może fundamentalnie zaszkodzić relacjom bilateralnym USA-Chiny i może nawet uruchomić amerykańskie zobowiązania obronne wobec Filipin.

Podejście to jest osadzone w teorii odstraszania, która głosi, że konkretne ostrzeżenia, powiązane z konkretnymi i wiarygodnymi konsekwencjami, są najlepszą metodą zniechęcającą do agresji. Jest to szczególnie ważne, gdy rosną napięcia, a wraz z nimi potencjał błędnej oceny sytuacji wzdłuż punktów morskich na chińskich peryferiach.

Wątpliwości i „szara strefa”

Wciąż jednak pojawiają się ważne pytania. Joe Biden bowiem nie określił jeszcze, jak zareagują USA na takie przemocowe działania Chin, które nie przekraczają wyznaczonych przez Waszyngton czerwonych linii i które nie pociągają za sobą realizacji zobowiązań traktatowych. Chodzi o tzw. szarą strefę, w której Pekin w sensie strategicznym uzyskał bardzo wiele w ciągu ostatnich 10 lat. Niektórzy amerykańscy urzędnicy wezwali do uruchomienia patroli morskich USA na Morzu Południowochińskim, aby pokazać, że Waszyngton w żadnym razie nie będzie tolerował ograniczania swobody żeglugi na tym krytycznym szlaku wodnym.

Takie operacje, choć byłyby pomocne, to niekoniecznie jednak pomogłyby USA rozwiązać problem chińskich działań na Morzu Południowochińskim, takich jak nielegalna budowa sztucznych wysp, rozbudowa zdolności militarnych i przekształcenie Morza Południowochińskiego w zmilitaryzowany akwen. Kwestia ta wprawiła w zakłopotanie dwie amerykańskie administracje, ponieważ działania Pekinu, choć w sumie zmieniły sytuację strategiczną w regionie, to podejmowane osobno nie prowadziły do prowokacji, która wymagałaby ważnej odpowiedzi ze strony USA.

Pojawia się również problem wiarygodności wyznaczonych przez Amerykę czerwonych linii. Jak dotąd Chiny zasadniczo unikały testowania USA w tych obszarach, gdzie Waszyngton określił w wyraźny sposób swoje zobowiązania, ponieważ Pekin boi się, że przegrałby każdy większy konflikt ze Stanami Zjednoczonymi. To jednak może ulec zmianie. Wraz z kończenie programu modernizacji Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej wzrasta jej zdolność do powstrzymywania amerykańskich sił przy brzegach Azji oraz zdolność do utrzymania większej przewagi wojskowej nad swoimi sąsiadami. Z czasem Chiny mogą stać się bardziej pewnej swojej pozycji w następstwie konfliktu z USA w Cieśninie Tajwańskiej lub na Morzu Wschodniochińskim.

Amerykańska strategia kładzie zatem nacisk na utrzymanie przewagi militarnej, która sprawi, że siła odstraszania USA będzie wiarygodna. Dzieje się to w czasie, który będzie wymagał zwiększonych inwestycji USA, nowych podejść do wykorzystania amerykańskiej siły w spornych warunkach oraz większego zaangażowania ze strony amerykańskich sojuszników i partnerów. I wszystko to w obliczu coraz większych wydatków związanych z konsekwencjami pandemii Covid-19 i osiągających nowe rekordy deficytów budżetowych.

Na niespokojnym obszarze Zachodniego Pacyfiku, wyznaczone przez Amerykę czerwone linie tylko wtedy pozostaną nietknięte i stałe, gdy będzie je wspierać amerykańska siła militarna.