Firmy pracujące na drogach i torach liczą straty. Twierdzą, że rządowe propozycje waloryzacji kontraktów nie rozwiążą problemów branży, bo dotyczą tylko przyszłych inwestycji.
Branża budowlana uważa, że czeka ją fala bankructw podobna do tej, która dotknęła nasz kraj w latach 2011‒2012. Wszystko przez gwałtowny wzrost cen materiałów i robocizny w ostatnich dwóch latach. Do czego przyczynił się gwałtowny wzrost liczby zleceń na budowę dróg czy remonty torów. Przykładowo przez półtora roku w budownictwie drogowym koszty robót kanalizacyjnych wzrosły o 77 proc., prefabrykatów betonowych o 40 proc., a zbrojenia o 37 proc. Firmy, które realizują wielkie kontrakty, narzekają, że przewidziany w umowach sposób waloryzacji nie oddaje faktycznych wzrostów cen. Już wiadomo, że spółki budowlane notowane na giełdzie zakończyły zeszły rok na minusie.
– W 2018 r. o 25 proc. zwiększyła się liczba firm budowlanych, które mają problem z płynnością finansową. Można się spodziewać, że duża część z nich będzie niebawem upadać. Mimo znacznych środków na infrastrukturę nie udało się stworzyć krajowych czempionów budowlanych – stwierdziła Joanna Makowiecka-Gaca, szefowa firmy Karmar (z francuskiej grupy Bouygues), która dawniej kierowała m.in. Polimeksem, na wczorajszym spotkaniu Rady Dialogu Społecznego z udziałem przedstawicieli rządu.
Kłopoty branży zaczynają wpływać na opóźnienia w realizacji dużych programów infrastrukturalnych. Już wiadomo, że przynajmniej o rok opóźni się przywrócenie ruchu pociągów na remontowanej linii Warszawa–Lublin. Wszystko przez to, że z placu robót zeszła włoska firma Astaldi. Przedsiębiorstwo jest w restrukturyzacji i uznało, że musi uciekać z kontraktów, na których najwięcej straci. Kontynuuje za to w Polsce wielkie inwestycje drogowe.
Opóźni się też budowa zachodniej obwodnicy Łodzi (S14) czy autostrady A1 koło Piotrkowa Trybunalskiego. Tuż przed podpisaniem umowy firmy zrezygnowały z kontraktów, bo uznały, że będą nieopłacalne.
Reklama
Ministerstwo Infrastruktury zna problemy branży. Kilka dni temu zaproponowało wprowadzenie nowego sposobu waloryzacji kontraktów drogowych i kolejowych. Zakłada on, że ich wartość byłaby zwiększana o wskaźnik oparty na inflacji i koszyku cen materiałów oraz robocizny. Wartość umowy mogłaby być powiększana maksymalnie o 5 proc. Przedstawiciele wykonawców twierdzą, że to ruch w dobrym kierunku, ale od razu zaznaczają, że nie rozwiązuje obecnych problemów branży – waloryzacja obejmie tylko przyszłe kontrakty ‒ podpisywane od tego roku. – Skutki nowych rozwiązań odczujemy najwcześniej za trzy lata – stwierdził Wojciech Trojanowski z zarządu Strabagu podczas Rady Dialogu Społecznego. Tłumaczył, że w przypadku budowy dróg większość przetargów ogłaszana jest w formule „projektuj i buduj”. Oznacza to, że po jego rozstrzygnięciu pod koniec tego roku kolejny będzie przeznaczony na przygotowanie dokumentacji, a efekty zmian będzie można poznać po pierwszych robotach pod koniec 2021 r. Trojanowski mówi, że branża nadal będzie się domagać waloryzacji wcześniejszych kontraktów, podpisywanych po 1 stycznia 2016 r. – Musimy uznać, że sytuacja na rynku budowlanym jest nadzwyczajna i niemożliwa do przewidzenia w momencie podpisywania umowy – stwierdził.
Przedstawiciele rządu twierdzą, że wprowadzenie takiej waloryzacji będzie trudne od strony prawnej. Wiceminister infrastruktury Andrzej Bittel przekonywał wczoraj, że proponowane rozwiązanie musiałby uznać szereg instytucji polskich i europejskich, m.in. Prokuratoria Generalna RP czy Urząd Zamówień Publicznych. – Jeśli pojawi się takie rozwiązanie, które będzie uczciwe i zgodne z prawem, to jestem gotowy do rozmów – stwierdził Andrzej Bittel.
Jan Styliński, szef Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa, powiedział DGP, że jego organizacja wspólnie z wykonawcami pod koniec minionego roku zgłaszała cztery różne propozycje waloryzacji kontraktów istniejących. – Tu nie powinno być przeszkód prawnych. Raczej chodzi o problem budżetowy, bo rząd musi już znaleźć dodatkowe pieniądze na przyszłe zlecenia. Rekompensaty dla firm, z którymi podpisano umowy po 2015 r., nie byłyby jednak gigantyczne. Przy zastosowaniu wskaźnika inflacji sięgnęłyby według nas 2,5 mld zł – dodaje.
Na razie GDDKiA zarzeka się, że wraz z waloryzacją przyszłych kontraktów chce skrócić czas rozstrzygania przetargów. W niektórych przypadkach od momentu składania ofert do wskazania zwycięzcy mijał nawet rok. Przy takim długim okresie część wykonawców wykruszała się, uznając, że kontrakt staje się nieopłacalny. Dodatkowo GDDKiA ogłosiła listę zapowiedzianych na ten rok przetargów, co ma pomóc firmom w przygotowaniu ofert. Drogowcy zaczną szukać m.in. wykonawców kilku odcinków trasy Via Carpatia na Podlasiu.

>>> Czytaj też: 435 km dróg za 20 mld zł. Oto lista tras, na których budowę GDDKiA ogłosi przetargi w 2019 roku