Wpis Maciejowskiego jest jednym z typowych przykładów zjawiska zwanego „victim blaming”. Sprowadza się ono w tej debacie do obarczania przechodniów winą za zdarzenia na drogach (ale również przypisywania jej ofiarom wielu innych przestępstw, np. gwałtów). Obwinia się ich o to, że nie są wystarczająco uważni, wbiegają przed nadjeżdżające samochody i chodzą po ulicach z nosem wlepionym w ekrany telefonów. Nic więc dziwnego, że co jakiś czas dochodzi do tragedii.

Stówką przez pasy

Gdyby uważnie wsłuchać się w tę dyskusję, trzeba by wyciągnąć wniosek, że nieuważni piesi są największą plagą polskich dróg. Problem w tym, że dane zupełnie tych amatorskich hipotez nie potwierdzają. W lipcu tego roku Instytut Transportu Samochodowego (ITS) opublikował wyniki „Badania zachowań pieszych i relacji pieszy – kierowca”, przeprowadzonego w ostatnim kwartale 2018 r. w czterech województwach (łódzkim, mazowieckim, śląskim i wielkopolskim), w których dochodzi do prawie połowy wypadków z udziałem przechodniów w kraju.
Reklama
Okazuje się, że teorie internautów nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością. Najniebezpieczniejszym zachowaniem pieszych na przejściach jest wtargnięcie, a więc wejście na pasy, które wymusza na kierowcy gwałtowne zahamowanie. Na 6,1 tys. przebadanych przejść badacze zarejestrowali dokładnie 26 wtargnięć – stanowiły więc one 0,43 proc. wszystkich takich incydentów. 8 proc. pieszych przeszło przez jezdnię w niedozwolonym miejscu, a 7 proc. na czerwonym świetle. Marginesem były również naganne zachowania związane z korzystaniem z telefonów. 5 proc. obserwowanych przeszło przez jezdnię, rozmawiając przez telefon, a co setny pisał wówczas SMS. Także co setny słuchał w tym czasie muzyki. Oczywiście 8 proc. osób przechodzących w niedozwolonym miejscu oraz 7 proc. ignorujących czerwone światło to nie są optymistyczne statystyki. Nie należy takich zachowań bronić ani usprawiedliwiać, ale trzeba wiedzieć, że skala łamania przepisów przez pieszych jest całkowicie nieporównywalna z naruszeniami po stronie kierowców.
Jak wynika z badania ITS, na obszarach o dopuszczalnej prędkości 50 km/h aż 85 proc. osób siedzących za kółkiem przekraczało dozwoloną normę (mówimy tylko o rejonie kontrolowanych przejść), a w odległości 10 m od pasów przepisy łamało 40 proc. Co dziesiąty kierowca w odległości 10 m od przejścia przekraczał prędkość o co najmniej 20 km/h. Na terenach, gdzie nie można jeździć szybciej niż 70 km/h, limit ten ignorowało 90 proc. kierujących, a w odległości 10 m od przejścia – 68 proc. Prawie co piąta osoba za kierownicą przejeżdżała tam przez pasy, jadąc „stówą”.
Nic więc dziwnego, że kierowcy niechętnie przepuszczają pieszych na pasach – jadąc z taką prędkością, rzeczywiście może być trudno się zatrzymać. Na przykład w województwie śląskim ponad połowa nie ustępuje osobom, które czekają na przejściu. 50 proc. kierowców na Mazowszu nie przepuszcza pieszych, którzy już są na pasach.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP