Co to jest sharing economy?

To, w jaki sposób zdefiniować dziś sharing economy, jest jednym z najważniejszych pytań w dyskusji na temat współczesnej gospodarki. Często mylnie podczepia się pod to pojęcie wszystko, co jest cyfrowe i daje tymczasowy dostęp do jakiejś usługi. Bywa, że nawet streaming muzyki czy filmów jest klasyfikowanych jako ekonomia współdzielenia, choć wszyscy intuicyjnie czują, że to nadużycie. Ale to wina firm, które chętnie określają się jako sharing economy, bo ona się bardzo dobrze kojarzy.

Skąd te dobre skojarzenia?

Reklama

Stąd, że dzielenie się czymś z innymi jest dobre, godne pochwały. Sharing economy w klasycznym ujęciu polega na oddaniu komuś do dyspozycji własnych zasobów, z których się nie korzysta lub których ma się w nadmiarze, w zamian za uzyskanie jakiejś korzyści. Dzięki temu zasób jest lepiej wykorzystywany, co może prowadzić do zmian w trendach konsumpcyjnych, pozytywnie oddziaływać na środowisko itd. Dzięki takiej definicji możemy odróżniać nieprofesjonalną ekonomię współdzielenia i biznesową gospodarkę dostępu. Przykładem tej pierwszej jest zabranie pasażera w drodze do innego miasta, w zamian za co tenże pasażer dorzuca się do paliwa. Przykładem tej drugiej jest na przykład to, co robi Uber. Jego usługa nie polega przecież na tym, że ktoś jedzie z punktu A do punktu B, ma wolne miejsce w samochodzie i przy okazji kogoś zabierze. W Uberze to pasażer decyduje, gdzie chce pojechać, a platforma udostępnia mu jedynie samochód z kierowcą.

A wynajem pokojów przez Airbnb? To współdzielenie czy udostępnianie?

Gdy ta platforma startowała w 2009 r. to na samym początku jej działalność mieściła się w definicji ekonomii współdzielenia. Każdy, kto miał wolny pokój w mieszkaniu mógł go wynająć na krótko turyście i nie chodziło tylko o pieniądze, ale też o to, by nawiązywać kontakty między ludźmi. Stopniowo to się jednak zmieniało, bo ludzie nie tylko prowadzili najem wolnych łóżek, ale zaczęli kupować mieszkania, by wynajmować je dla turystów i czerpać z tego dochód. Mówiąc inaczej, nie oddawali w korzystanie wolnego zasobu, który mieli wcześniej, tylko nabywali te zasoby z zamiarem oddawania w korzystanie i zarabiania na tym. I to już jest bardziej gospodarka dostępu niż współdzielenia. Airbnb stopniowo się profesjonalizowało i stawało się konkurencją usługa najmu tradycyjnego. A to zaczęło skłaniać do zadawania pytań, jaki wpływ może to mieć na członków danej lokalnej społeczności, gdzie ofert Airbnb jest szczególnie dużo i oddziałuje to na gospodarkę.

Niektóre miasta wypowiedziały wojnę Airbnb, np. Madryt zakazał wynajmowania mieszkań za pośrednictwem platformy w centrum. Powód: wzrost czynszów. Czy Warszawa powinna iść tym śladem?

Bez dokładnych badań trudno to jednoznacznie stwierdzić. Np. Berlin takie przeprowadził i udowodniono w nich, że rosnąca liczba ofert w Airbnb spowodowała istotne podniesienie stawek czynszów. Są też badania amerykańskie, które wskazują, że przez rozwój i rozpowszechnianie się platformy w niektórych miastach nastąpił wzrost czynszów i cen nieruchomości. Choć w Polsce nikt tego nie sprawdzał, to możemy się domyślać, że wraz ze zwiększaniem się liczby ofert w Airbnb jest podobnie. Tym bardziej, że dostępność mieszkań w Polsce od zawsze była ograniczona.

>>> Czytaj też: Czym jest ekonomia współdzielenia, a czym gig ekonomia

Gdyby zrobić bilans korzyści i strat dla gospodarki z powodu działania takich firm, jak Uber czy Airbnb – to jakby on wypadł?

Pewnie taki bilans wypadłby inaczej dla Ubera, a inaczej dla Airbnb. Np. podstawowy problem z Uberem jest taki, że aby zostać taksówkarzem trzeba spełnić wiele dodatkowych wymogów, których kierowca Ubera nie musi wypełnić. Konkurencja już na wejściu jest więc nierówna. Ale z drugiej strony pojawienie się Ubera doprowadziło do zwiększenia innowacyjności w tym sektorze. Tradycyjne korporacje taksówkarskie musiały się dostosować i też wprowadziły np. aplikacje, za pomocą których można wezwać taksówkę, śledzić kierowcę i płacić za kurs. To podniosło jakość usług. Przed Uberem aplikacja smartfonowa w taksówce nie była czym powszechnym.

A pozycja konsumenta?

Na pewno na tym skorzystał w tym sensie, że ma większy wybór i lepsze ceny. Ale też trzeba się zastanowić, czy poprawiło się jego bezpieczeństwo podróżowania. No i czy budżet państwa zyskuje na rozwoju tej usługi, czy raczej traci.

Co z bilansem dla Airbnb?

Turyści z pewnością są „do przodu”, dla większej grupy ludzi usługi noclegowe w atrakcyjnych miejscach stały się dostępne. Ale student, który chce wynająć mieszkanie w Krakowie, może na tym tracić ze względu na wyższy czynsz. Co z kolei jest dobre dla właścicieli mieszkań. Jak widać zrobienie takiego bilansu bez pogłębionych badań, który pokazywałby efekt netto działalności platformy, jest bardzo trudne.

Nie wspomnieliśmy o branży hotelarskiej. Ona na działalności Airbnb traci chyba najbardziej.

Rzeczywiście, akurat wpływ działania platformy na nią jest dość dobrze zbadany, na pewno lepiej, niż w przypadku oddziaływania Ubera na usługi taksówkarskie. Z tych badań, głównie amerykańskich wynika, że Airbnb obniżało wpływy w niższym segmencie usług hotelarskich. Ale też niezbyt mocno. Ja sprawdzałem, w jaki sposób stawki w ofertach Airbnb wpływały na ceny pokoi w hotelach. Wygląda na to, że oba typy usług konkurują ze sobą we wszystkich segmentach cenowych. I Airbnb nie wypiera tradycyjnych ofert, tylko je uzupełnia – w tym sensie, że w dzielnicach, gdzie są drogie hotele, oferty Airbnb są inaczej pozycjonowane. To wcale nie znaczy, że są tańsze. Mogą być nawet droższe, z tym, że oferowany lokal jest większy niż hotelowy pokój, może to być nawet całe mieszkanie do dyspozycji. Co oznacza, że wpływ Airbnb na rentowność usług hotelarskich jest zauważalny, ale nie tak duży, jak mogłoby się wydawać. Przede wszystkim dlatego, że odbiorcami są dwa różne typy konsumentów.

Wracając do skutków działalności platform w Polsce: według Instytutu Badań Strukturalnych w Warszawie aż jedna czwarta ofert dostępnych przez Airbnb jest wystawiana zaledwie przez 1 proc. właścicieli. Co to właściwie oznacza?

To, że ta usługa również w Polsce się profesjonalizuje i jej wpływ na gospodarkę wymaga przynajmniej monitorowania. Mamy za mało danych, żeby już dziś jednoznacznie stwierdzić, czy jest on szkodliwy, czy nie. Ale trzeba zdać sobie sprawę, że jakaś pula mieszkań dostępnych na platformie wypadła z rynku najmu tradycyjnego, co z pewnością nie poprawia bilansu mieszkaniowego w dużych miastach.

>>> Polecamy: Uberyzacja pracy to pułapka? Może wywołać falę prekaryzacji