Inspekcja robi pierwszy krok, by zdobyć kolejny bat na zmotoryzowanych obywateli. Testy nowego systemu mierzącego prędkość rozpoczną się na warszawskiej ulicy Przyczółkowej najpóźniej w ostatnim tygodniu lipca. – Szczegółowy termin testów jest uzależniony od daty podpisania umowy z wykonawcą – zastrzegają inspektorzy.

Miejsce nie jest przypadkowe. Z jednej strony jest to jedna z głównych stołecznych wylotówek, a z drugiej – to właśnie przy tej ulicy znajduje się siedziba Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym (CANARD), obsługującego fotoradary. Testowy odcinek będzie liczyć kilkaset metrów. Jeśli badania wypadną pomyślnie, Główny Inspektorat Transportu Drogowego (GITD) da wykonawcy, firmie Sprint, zielone światło na wdrożenie systemu w całej Polsce.

– Planowany termin rozpoczęcia montażu urządzeń to marzec 2015 r. – poinformował nas Łukasz Majchrzak z CANARD. Cały system ma kosztować blisko 5,5 mln zł, a z czasem będzie rozbudowywany. Na razie inspektorzy wybrali 29 lokalizacji, w których system na pewno się pojawi, oraz pięć zapasowych.

Jak usłyszeliśmy w inspekcji, co do zasady polski „section control” będzie się składać ze słupów z wysięgnikami nad jezdnią, na których znajdą się kamery rozpoznające numery rejestracyjne samochodów. W miarę możliwości kamery mogłyby być montowane także na istniejącej infrastrukturze, np. bramownicach systemu e-myta.

Reklama

>>> Polecamy: NIK kontroluje fotoradary i odkrywa ich nielegalne przestawianie

Pomiar rozpocznie się, gdy pierwsza kamera wychwyci pojazd na początku danego odcinka. Gdy dotrze do drugiej, system ponownie go odnotuje i obliczy średnią prędkość, z jaką się poruszał. Jeśli okaże się wyższa niż dopuszczalny limit, zostaną wszczęte procedury podobne do tych stosowanych przy tradycyjnych fotoradarach. A więc wezwanie od GITD kończące się mandatem albo procesem sądowym w przypadku odmowy przyjęcia.

Choć prace nad uruchomieniem odcinkowego pomiaru prędkości w Polsce nabierają przyspieszenia, część ekspertów wciąż ma poważne wątpliwości co do sposobu jego wdrażania. Pierwsze wyrazili niemal dwa lata temu, gdy GITD rozpisała przetarg, mimo że żadne z urządzeń służących do tego celu nie mogło wówczas w Polsce działać (firmy nie miały wymaganych zezwoleń). Inspektorzy tłumaczyli, że nikt wcześniej u nas takich systemów nie wdrażał, dlatego żadna firma nie miała interesu starać się o zezwolenia. GITD zwolniła więc tempo i najpierw podpisała z zainteresowanymi podmiotami umowę ramową, w ramach której firmy miały postarać się o odpowiednie zezwolenia w Głównym Urzędzie Miar (GUM). Dopiero teraz pojawiły się realne perspektywy na podpisanie umowy z jedną z nich. To jednak nie rozwiało wszystkich wątpliwości ekspertów.

– GITD wybrała lokalizacje dla nowego systemu, nie wiedząc, jakie będą ograniczenia techniczne. Nawet jeśli urządzenia uzyskały zatwierdzenie od GUM, nie oznacza to, że nie będzie innych problemów – uważa Jarosław Teterycz, biegły sądowy w zakresie pomiaru prędkości. – Każdy przyrząd pomiarowy w konkretnej lokalizacji trzeba zalegalizować. A nic nie wskazuje na to, by GUM posiadał odpowiedni sprzęt, by te przyrządy zalegalizować, czyli zweryfikować, że w danym miejscu pomiar odcinkowy będzie dokonywany prawidłowo – twierdzi ekspert.

Tłumaczy też, że gdy przy drodze ustawiany jest zwykły fotoradar stacjonarny, do legalizacji wykorzystuje się np. odpowiednio skalibrowane bramki (fotokomórki) TAG Heuera mierzące prędkość średnią na odcinku do maksymalnie 80 m (a najlepiej na odcinku zaledwie 10 m). Wyniki te porównuje się następnie z pomiarem fotoradaru. W przypadku systemów odcinkowego pomiaru prędkości w grę wchodzą odcinki liczące nawet po kilkanaście kilometrów – najdłuższy, niemal 13-km, powstanie na drodze nr 16 między Olsztynem a Gietrzwałdem.

Bartłomiej Morzycki ze stowarzyszenia Partnerstwo dla Bezpieczeństwa Drogowego jest zdania, że bez względu na kruczki prawne system odcinkowy jest w Polsce potrzebny. – Oczywiście diabeł tkwi w szczegółach. Ale w założeniu ten system może być dobrym uzupełnieniem fotoradarów; mógłby się sprawdzić np. w gminach tranzytowych. Do tej pory zarzutem wobec fotoradarów było to, że mierzą prędkość punktowo, więc kierowcy hamują tylko w jednym miejscu, by potem znów przyspieszyć. Odcinkowy system wymusza na kierowcach przestrzeganie ograniczeń prędkości na dłuższych trasach – argumentuje Bartłomiej Morzycki.

Na razie inspektorzy uspokajają: kierowcy jadący Przyczółkową nie będą karani, jeśli testowany system stwierdzi przekroczenie średniej prędkości. Ale o tym, że to tylko testy, GITD też nie zamierza ich informować (np. ustawiając przy drodze znaki). To może dezorientować kierowców. Podobnie zresztą bywa z tradycyjnymi fotoradarami. Kilka miesięcy temu stołeczni kierowcy skarżyli się na urządzenie ustawione przy al. Stanów Zjednoczonych, które błyskało fleszem, mimo że pojazdy poruszały się zgodnie z przepisami. Wówczas okazało się, że pracownicy GITD tylko kalibrują urządzenie, a kierowcy nie muszą obawiać się mandatów.

– Pracownicy GITD na bieżąco prowadzą monitoring poprawności rejestracji naruszeń oraz dokonywanych pomiarów prędkości. W ramach rutynowych działań przeprowadzane są testy urządzeń, które są nieodzownym elementem standardowej eksploatacji fotoradarów. Tak rozumiane testy urządzenia wykonywane są np. po zmianie jego konfiguracji – wyjaśnia Łukasz Majchrzak z CANARD. Na koniec usłyszeliśmy w GITD nieoficjalnie: nie każdy błysk fotoradaru musi oznaczać mandat. Krzepiące.

>>> Czytaj też: Rząd zabierze gminom fotoradary