W ciągu 2 – 3 lat samorządowe składki ubezpieczeniowe wzrosły nawet pięciokrotnie.
Składki za ubezpieczenie mienia i odpowiedzialności cywilnej samorządów rosną w szybkim tempie. Gdańsk jeszcze w 2009 roku zapłacił 2,2 mln zł (komunikacja, majątek, OC), a w 2011 r. – już 5,9 mln zł. W Łodzi w tym czasie składki poszły w górę niemal czterokrotnie – w tym roku miasto zapłaciło za ubezpieczenia niemal 10 mln zł. Ale rekord pobił niewielki Lublin, gdzie na przestrzeni dwóch lat ubezpieczenie podrożało pięciokrotnie – z 600 tys. do 2,8 mln zł. Ubezpieczyciele tłumaczą podwyżki zaniedbaniami, których dopuszczają się miasta, oraz rosnącą świadomością ich mieszkańców co do odszkodowań, jakie przysługują im za te zaniedbania.
– Jednym z powodów podwyżek polis jest stan techniczny ubezpieczanych obiektów – wskazuje Zbigniew Jęksa z Allianz Polska SA. Z perspektywy ubezpieczyciela majątek samorządowy traktowany jest jak majątek bez właściciela, który byłby za niego odpowiedzialny i z którym można byłoby ustalić konkretne warunki partnerskiej współpracy. Czyli na przykład wyegzekwować poprawę stanu technicznego budynku czy drogi.
A gminy wolą przepłacać za ubezpieczenia, niż zrobić porządek z infrastrukturą. Przykładem jest wrocławskie osiedle Kozanów, regularnie zalewane przez Odrę. Miasto od lat zwleka ze wzmocnieniem wałów przeciwpowodziowych w tym miejscu, choć dałoby mu to spore oszczędności w składkach na ubezpieczenie.
Reklama
Podobnych przykładów jest wiele. Przez to niektóre gminy mają problem z wykupieniem ubezpieczenia w oczekiwanym zakresie. – Ubezpieczyciele nie garną się do współpracy z klientami, którzy mają sztywne wymagania, a nie chcą brać na siebie ograniczenia liczby i skali zdarzeń szkodowych – zwraca uwagę Jęksa. Stawki polis dla nich muszą być wysokie. A broker ubezpieczeniowy Iwona Frydryszek dodaje, że kiedyś gminy podpisywały umowy na pakiety ubezpieczeniowe na cztery lata. Teraz, przy negocjowaniu nowych, nie mają co liczyć na korzystniejsze warunki.
Wpływ na wysokość składek ma rosnąca świadomość mieszkańców, że mogą domagać się rekompensat od lokalnych władz. Dotyczy to np. uszkodzeń samochodu na dziurze w lokalnej drodze albo kontuzji na nieodśnieżonym chodniku. Mieszkaniec Prudnika domaga się od gminy 70 tys. zł odszkodowania za uszkodzoną w ten sposób nogę. Trzy lata wcześniej prudniczanka za podobny wypadek dostała 30 tys. zł odszkodowania. A do warszawskiego Zarządu Dróg Miejskich od początku tego roku wpłynęło 150 wniosków o odszkodowania za takie sprawy.
Samorządy odpierają zarzuty ubezpieczycieli i to ich obarczają winą za rosnące składki. I jeszcze klęski żywiołowe. – Rok 2010 dotkliwie doświadczył branżę ubezpieczeniową, co znalazło odbicie w jej wynikach finansowych. Największy wpływ na to miały skutki surowej zimy, fale powodziowe czy też straty w ubezpieczeniach komunikacyjnych spowodowane niskimi stawkami i dużą szkodowością. W 2010 roku w całym kraju zgłoszono blisko 270 tys. szkód powodziowych o łącznej wartości ponad 1,5 mld zł – przypomina rzecznik stołecznego urzędu Bartosz Milczarczyk. Tylko w tym roku Warszawa za ubezpieczenie mienia i polisę OC zapłaciła 12,3 mln zł.
Z kolei zdaniem władz Gdańska wyższe koszty ubezpieczenia wynikają z powiększającego się majątku gmin oraz zmiany polityki ubezpieczeniowej. – Przed 2009 rokiem mienie miasta nie było ubezpieczone całościowo, lecz poszczególne jednostki ubezpieczały się oddzielnie. Od 2009 roku mamy jedno ubezpieczenie dla całego miejskiego majątku – wyjaśnia Dariusz Wołodźko z gdańskiego magistratu. Ale niewiele to pomogło – od 2009 roku składka za ubezpieczenie Gdańska wzrosła dwuipółkrotnie.