Są reguły, czasem twarde, ale trzeba ich przestrzegać. Nie może być tak, że jednym firmom wolno stosować samozatrudnienie zamiast umów o pracę, a tysiącom innych nie wolno, bo państwo na nich to wymusi - mówi w wywiadzie Monika Gładoch
Jak to się stało, że pani – doradca organizacji Pracodawcy RP – reprezentowała związki zawodowe podczas negocjacji z zarządem w trakcie październikowego strajku w LOT?
O wsparcie poprosił mnie kpt. Adam Rzeszot, szef Związku Zawodowego Pilotów Komunikacyjnych PLL LOT. Zgodziłam się trochę w ciemno, nie wiedząc, co mnie czeka.
I jak wspomina pani negocjacje?
To były najtrudniejsze trzy dni mojej pracy. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tak dużą nieufnością między protestującymi a zarządem. To był potężny konflikt, który – mimo podpisanego porozumienia – jeszcze się nie skończył. Granat wciąż jest odbezpieczony. W tej firmie wydarzyło się wiele bardzo nieprzyjemnych zdarzeń, o których nie wiemy. Ale w październiku widziałam ich konsekwencje.
Reklama
Coś jednak wiemy. Kilkuset członków personelu pokładowego pracuje na samozatrudnieniu, choć Państwowa Inspekcja Pracy zaleca firmie zawieranie z nimi umów o pracę. LOT zwalnia dyscyplinarnie 67 osób protestujących m.in. w obronie szefowej związku Moniki Żelazik, którą zwolniono. Strajkującym grozi się odpowiedzialnością materialną za szkody wywołane protestem.
Skala konfliktu w tej firmie jest bardzo niepokojąca. Zastanawiam się, jak mogło dojść do takiej sytuacji. Trzeba przywrócić tam normalne relacje, ale nie sądzę, by ktokolwiek się teraz o to starał. Dla obu stron liczą się teraz fakty – czy jest porozumienie o zakończeniu strajku, czy będzie można negocjować regulamin wynagradzania. A poważny problem we wzajemnych relacjach pozostał i będzie musiał się z nim mierzyć każdy kolejny zarząd spółki.
Ale to chyba problem wielu państwowych firm.
We władzach spółek Skarbu Państwa pojawiło się przekonanie, że skoro mamy poparcie rządu, to nie musimy się z nikim liczyć. Ten styl zarządzania wywołuje poważne spory, jak choćby w Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. Tam związkom udało się nawet odwołać prezesa ze względu na konflikt z reprezentacją załogi. A w LOT pierwszy raz spotkałam się z przypadkiem, gdy strony sporu nie siedziały przy jednym stole, negocjując porozumienie kończące strajk.
To jak odbywały się negocjacje?
Strona związkowa zajmowała salę konferencyjną, a zarząd – gabinet prezesa. A ja kursowałam między tymi salami. Zdarzało się, że negocjator zarządu odwiedzał salę zajmowaną przez związkowców, ale ci nie chcieli przekroczyć progu gabinetu szefa LOT. Mieli też określone warunki, kto z zarządu powinien podpisać się pod porozumieniem kończącym strajk. Rzadko zdarzają się tak ogromne konflikty personalne w stosunkach pracy.
Cały artykuł przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP
Monika Gładoch kierownik Katedry Prawa Pracy UKSW, doradca prezydenta Pracodawców RP, negocjatorka z ramienia związków zawodowych w trakcie strajku w LOT