Zgodnie z przyjętymi przez Komisję Europejską przepisami opłata dotyczy wszystkich samolotów startujących z terytorium Unii Europejskiej bądź lądujących na nim, a jej wysokość jest uzależniona od długości trasy. Dla pasażerów oznacza to wzrost cen biletów o kilka euro, ale dla przewoźników gra idzie o miliony. Linie Emirates szacują, że w ciągu najbliższych 10 lat opłaty za emisję dwutlenku węgla będą je kosztować miliard dolarów, zaś europejskie stowarzyszenie przewoźników AEA, że w przypadku 33 należących do niego linii będzie to 4,8 miliarda rocznie.
>>> Czytaj też: Lotnisko w Gdańsku w 2011 roku obsłużyło 2,5 mln pasażerów
Te kwoty zachęcają do obchodzenia przepisów. Mająca własną flotę lotniczą firma kurierska UPS rozważa wprowadzenie na trasie ze swoich baz w Hongkongu i Kolonii międzylądowania w Bombaju. Wydłuży to wprawdzie trasę z 5700 do 6800 mil i opóźni czas dostarczania przesyłek, ale zmniejszy podatek od emisji o jedną czwartą, bo będzie on naliczany tylko na odcinku z Bombaju do Kolonii. Przy okazji liczba dwutlenku węgla wypuszczonego do atmosfery zwiększy się o jedną trzecią, bo nie dość, że będzie dłuższa trasa, to jeszcze dodatkowy start i lądowanie, a to najbardziej szkodliwe dla środowiska części lotu.
Reklama
Oczywiście w przypadku lotów pasażerskich taka kombinacja jest karkołomna. Żadna linia raczej nie wprowadzi dodatkowego postoju w Casablance czy Stambule tylko po to, by zmniejszyć kwotę podatków. Ale w przypadku lotów, w których międzylądowanie i tak jest konieczne, stracą europejskie lotniska. Samoloty z Nowego Jorku do Hongkongu czy Pekinu, zwykle lecące przez Frankfurt czy Londyn, teraz będą Unię omijać szerokim łukiem, a międzylądowanie robić np. w Dubaju. Szczególnie że budowane tam nowe lotnisko ma być największe na świecie pod względem ruchu pasażerskiego.
/>