Zgodnie z przyjętymi przez Komisję Europejską przepisami opłata dotyczy wszystkich samolotów startujących z terytorium Unii Europejskiej bądź lądujących na nim, a jej wysokość jest uzależniona od długości trasy. Dla pasażerów oznacza to wzrost cen biletów o kilka euro, ale dla przewoźników gra idzie o miliony. Linie Emirates szacują, że w ciągu najbliższych 10 lat opłaty za emisję dwutlenku węgla będą je kosztować miliard dolarów, zaś europejskie stowarzyszenie przewoźników AEA, że w przypadku 33 należących do niego linii będzie to 4,8 miliarda rocznie.
Te kwoty zachęcają do obchodzenia przepisów. Mająca własną flotę lotniczą firma kurierska UPS rozważa wprowadzenie na trasie ze swoich baz w Hongkongu i Kolonii międzylądowania w Bombaju. Wydłuży to wprawdzie trasę z 5700 do 6800 mil i opóźni czas dostarczania przesyłek, ale zmniejszy podatek od emisji o jedną czwartą, bo będzie on naliczany tylko na odcinku z Bombaju do Kolonii. Przy okazji liczba dwutlenku węgla wypuszczonego do atmosfery zwiększy się o jedną trzecią, bo nie dość, że będzie dłuższa trasa, to jeszcze dodatkowy start i lądowanie, a to najbardziej szkodliwe dla środowiska części lotu.
Reklama
Oczywiście w przypadku lotów pasażerskich taka kombinacja jest karkołomna. Żadna linia raczej nie wprowadzi dodatkowego postoju w Casablance czy Stambule tylko po to, by zmniejszyć kwotę podatków. Ale w przypadku lotów, w których międzylądowanie i tak jest konieczne, stracą europejskie lotniska. Samoloty z Nowego Jorku do Hongkongu czy Pekinu, zwykle lecące przez Frankfurt czy Londyn, teraz będą Unię omijać szerokim łukiem, a międzylądowanie robić np. w Dubaju. Szczególnie że budowane tam nowe lotnisko ma być największe na świecie pod względem ruchu pasażerskiego.
ikona lupy />
Samolot Eurolotu. Fot. materiały prasowe Eurolot / Media