Przedstawiciele Rady UE i Parlamentu Europejskiego uzgodnili treść projektu dyrektywy w sprawie równowagi między życiem zawodowym a prywatnym rodziców i opiekunów. Jego ostatnia wersja zakłada, że dwa miesiące płatnego urlopu na dziecko musi być zagwarantowane każdemu z rodziców. Jak to ocenia strona polska?
Pierwsza wersja projektu, która wpłynęła do nas w 2017 r., była mocno niekorzystna z punktu widzenia polskich przepisów dotyczących uprawnień rodzicielskich. Przewidywała, że każdemu z rodziców ma przysługiwać wyłączne prawo do czterech miesięcy płatnego urlopu, tj. prawo, którego nie można będzie przenieść na drugiego rodzica. Nasze przepisy dotyczące urlopów rodzicielskich pozostawiają decyzję w sprawie wykorzystania opieki samym rodzicom. Moim zdaniem ta wolność wyboru jest lepszym rozwiązaniem od propozycji unijnych. Dlatego początkowo stanowisko rządu i parlamentu było negatywne. Jednak po długich negocjacjach projekt dyrektywy został zmieniony i zawiera bardziej kompromisowe rozwiązania. Dlatego złagodziliśmy stanowisko. W tej sprawie wstrzymaliśmy się od głosu.
Dania, Holandia, Słowenia i Węgry zagłosowały przeciwko.
Reklama
Ale z innych względów niż te, które przedstawiała strona polska. Dla nas jednym z głównych celów była ochrona krajowego modelu, w którym rodzicom przysługuje roczny, płatny urlop na dziecko, którym – z wyjątkiem pierwszych 14 tygodni urlopu macierzyńskiego – rodzice mogą się dzielić. Nie chcieliśmy, aby to wydzielenie części urlopu dla każdego z rodziców odbyło się kosztem naszego rocznego rodzicielskiego. Wydzielona część ostatecznie ma wynieść dwa, a nie cztery miesiące. To kompromisowe rozwiązanie i będziemy mieli trzy lata na jego implementowanie.
Jak wkomponujemy te nowe rozwiązania w nasz model urlopów?
Moim zdaniem najlepszym rozwiązaniem byłoby wydłużenie urlopu rodzicielskiego o dodatkowe dwa miesiące. Dzięki temu żaden z rodziców nie mógłby poczuć, że odbiera mu się jakąś część dotychczasowego uprawnienia. Zaznaczam jednak, że jest to mój pogląd, nie oficjalne stanowisko ministerstwa. Decyzję co do sposobu wdrożenia nowych regulacji unijnych będzie podejmował już następny parlament i następny rząd tworzony po jesiennych wyborach.
Rozumiem, że chodzi o to, aby kobiety wciąż mogły korzystać z rocznego, płatnego urlopu. Żeby nie poczuły, że się im odbiera uprawnienie.
Tego na pewno trzeba unikać. Gdybyśmy te dwa miesiące dla drugiego rodzica wyłączyli z obecnego wymiaru rodzicielskiego, to automatycznie matka mogłaby skorzystać maksymalnie z 10, a nie 12 miesięcy płatnej opieki. Ale nie można też zapominać o skutkach ewentualnego wydłużenia tego urlopu o dwa miesiące. Dłuższy okres wypłaty zasiłku macierzyńskiego oznacza wyższe wydatki dla systemu ubezpieczenia społecznego.
Początkowo pewnie nie tak wielkie, bo mężczyźni raczej nie zaczęliby masowo korzystać z tych zarezerwowanych im dwóch miesięcy rodzicielskiego.
Problematyczne byłoby jednak też samo dostosowanie modelu odpłatności za czas urlopu macierzyńskiego i rodzicielskiego. Teraz odpłatność jest korzystnie rozłożona. Rodzice mogą wybierać: albo cały rok jest płatny w wysokości 80 proc. podstawy wymiaru zasiłku, albo pierwsze pół roku płatne w 100 proc., a drugie – w 60 proc. Proponowane zmiany i ewentualne wydłużenie rodzicielskiego zaburzą nam ten model.
A może rozwiązaniem byłoby wprowadzenie płatnych czterech miesięcy urlopu wychowawczego – po dwa dla każdego z rodziców?
Trzeba liczyć się z tym, że UE mogłaby to kwestionować, tzn. uznać, że powinniśmy dostosować do dyrektywy nasz urlop rodzicielski, a nie zmieniać przepisy o wychowawczym. Ja jestem zwolennikiem wydłużenia urlopu rodzicielskiego. Za to fakt, że decyzję w sprawie wysokości odpłatności za urlop rodzicielski pozostawiono państwom członkowskim, to kompromisowe rozwiązanie, na którym nam zależało. Ułatwi nam to opracowanie nowego wariantu płatności za okres urlopów na dziecko w razie ich wydłużenia.
Chwali pan nasz model płatnej opieki nad dzieckiem, ale Bruksela też ma uzasadnione racje. Badania potwierdzają, że jeśli z urlopów na dzieci korzystają ojcowie, to rośnie dzietność. No i kobietom łatwiej jest zachować aktywność zawodową, z którą w Polsce jest krucho.
Ale my nie narzucamy, kto ma korzystać z opieki. Mężczyzna może skorzystać z części macierzyńskiego i całego rodzicielskiego. To wybór rodziców.
Projekt dyrektywy przewiduje też, że każdy pracownik ma zyskać pięć dni urlopu rocznie na opiekę nad niesamodzielnym członkiem rodziny, np. dzieckiem lub rodzicem. To rozwiązanie – z punktu widzenia demografii – wydaje się jak najbardziej uzasadnione.
Zgadza się. Społeczeństwo się starzeje i te pięć dni przydałoby się na opiekę np. nad niesamodzielnym rodzicem, dziadkiem lub babcią. Byłby to ważny element polityki senioralnej. Ale w tej kwestii istotne jest pytanie o odpłatność. Pierwotna wersja projektu dyrektywy zakładała, że urlop ma być płatny w wysokości zasiłku chorobowego, czyli w Polsce 80 proc. wynagrodzenia. To oznaczałoby koszt rzędu ok. 10 mld zł, czyli ogromy wydatek. Obecna wersja przewiduje, że to państwo członkowskie decyduje o tym, czy urlop opiekuńczy jest płatny, a jeśli tak to w jakiej wysokości. To zdecydowanie wpłynęło na nasze stanowisko w sprawie projektu.
Związki zawodowe już zapowiadają, że będą domagać się, aby taki urlop był w Polsce płatny.
Pytanie, jak podzielimy się jego finansowaniem. Jeśli przerzucilibyśmy ten ciężar w całości na pracodawców, to oni na pewno będą protestować. A jeśli miałby być sfinansowany z funduszu ubezpieczeń społecznych, to trzeba znaleźć na to środki. Czyli wspomniane 10 mld zł. To nie jest proste. Jeśli chcemy wprowadzać odpłatność, to trzeba to zrobić odpowiedzialnie.
Jednocześnie gdyby taki urlop miał być bezpłatny, to takie ułatwienie straciłoby znacząco na atrakcyjności.
Z projektu dyrektywy wynika, że w takim przypadku pracownik miałby jednak opłacone składki na ubezpieczenie społeczne. Ale to rzeczywiście niełatwy temat. Dlatego zależało nam na tym, aby decyzja co do płatności należała do państw członkowskich. Daje to czas i pole do negocjacji w zakresie odpłatności. Trzeba rozważnie to przeanalizować, bo później bardzo trudno jest podjąć decyzję np. o cofnięciu lub zmniejszeniu odpłatności. Pracownicy uznaliby to za ograniczenie czegoś, co im się należy.
Czyli w takim kształcie dyrektywa jest do przyjęcia przez Polskę? Rząd nie będzie podejmował prób jej blokowania na dalszych etapach prac legislacyjnych?
Rząd nie zagłosował przeciwko ostatecznemu projektowi dyrektywy, a na obecnym etapie negocjacji mamy do czynienia tak naprawdę z końcowymi formalnościami związanymi z jej przyjęciem. Państwa członkowskie poinformowały już o swoim stanowisku na posiedzeniu COREPER I (Komitet Stałych Przedstawicieli Rządów Państw Członkowskich przy Unii Europejskiej – red.), a teraz oczekujemy na potwierdzenie stanowiska przez Parlament Europejski.
PE i Rada UE porozumiała się też w sprawie projektu dyrektywy w sprawie przejrzystych i przewidywalnych warunków pracy. Jakie stanowisko ma polski rząd?
Popieramy cele wdrożenia tych przepisów. Niektóre propozycje zawarte w pierwotnej wersji dyrektywy budziły jednak wątpliwości. Nasze uwagi w dużym stopniu zostały jednak uwzględnione. Chodzi m.in. o to, aby krajowe rozwiązania dotyczące terminu poinformowania pracownika o zasadniczych warunkach zatrudnienia mogły zostać zachowane. W dyrektywie przewidziane są dwa terminy – siedem dni kalendarzowych od pierwszego dnia pracy na przekazanie części informacji i miesiąc na przekazanie kolejnych, rozszerzonych danych. Natomiast w pierwotnej wersji dyrektywy był jeden termin, tj. pierwszy dzień zatrudnienia. Nasze obecne rozwiązania nie wpisywały się w tę pierwotną propozycję, natomiast są co do zasady korzystniejsze dla pracowników i nie będą musiały ulec zmianom w zakresie terminu. Uwzględniono też nasze uwagi dotyczące częściowego wyłączenia marynarzy i rybaków z zakresu projektowanej dyrektywy i możliwości wyłączenia niektórych jej przepisów – z uwagi na obiektywne przyczyny – w stosunku do służby cywilnej, publicznych służb ratunkowych, sił zbrojnych, policji, sędziów, prokuratorów i innych pracowników organów ścigania.
Niektóre przepisy ochronne zawarte w projekcie dyrektywy nie będą miały w praktyce zastosowania w Polsce, bo nasze prawodawstwo nie przewiduje np. pracy jedynie na wezwanie firmy. Ale niektóre nasze regulacje, np. te dotyczące okresu próbnego, trzeba będzie do niej dostosować.
Tak. W przypadku zatrudnienia na czas określony długość próby ma być proporcjonalna do przewidywanej długości i charakteru terminowej umowy. Czyli jeśli np. planujemy zawrzeć umowę na czas trzech miesięcy, to okres próbny nie powinien trwać trzech miesięcy. Krajowe przepisy muszą też przewidywać, że zatrudniony w firmie co najmniej od sześciu miesięcy ma prawo złożyć do pracodawcy wniosek o zmianę formy zatrudnienia na taką, która cechuje się większą stabilnością. Pracodawca będzie musiał udzielić pisemnej odpowiedzi wraz z uzasadnieniem swojej decyzji w tej sprawie.
W kwestii zmian legislacyjnych – pojawiły się ostatnio wypowiedzi ze strony rządu o możliwych korektach w ustawie o zakazie handlu w niedzielę. Sejm rozpoczął już pracę nad poselskim projektem nowelizacji. Ale zostały one wstrzymane. Czy Sejm je wznowi?
Decyzja w tej sprawie należy do marszałka Sejmu. Projekt ten pojawił się m.in. w związku z tym, że jedna z sieci handlowych wykorzystuje przepisy ustawy niezgodnie z jej celem. Powoływanie się na status placówki pocztowej w sytuacji, gdy usługi związane z dostarczeniem poczty mają marginalne znaczenie dla działalności sklepu, oznacza omijanie prawa i zaburza konkurencyjność na rynku. Przy okazji tej nowelizacji marszałek Kuchciński zlecił analizę skutków wprowadzenia zmian. Biuro Analiz Sejmowych ją przygotowało, ale ona opiera się raczej na doniesieniach prasowych, a nie twardych danych. Dlatego oceniamy ją sceptycznie. Premier zapowiedział już rzetelną analizę, która określiłaby realny wpływ zakazu na gospodarkę i branżę handlową.
Związek Przedsiębiorców i Pracodawców sugeruje, że z powodu zakazu mogło upaść nawet ok. 15 tys. małych sklepów.
Nie wiem, na jakiej podstawie opierają się te twierdzenia. Liczba małych sklepów zmniejszała się już wcześniej, do czego przyczynia się ekspansja dużych sieci handlowych i dyskontów. Do rzetelnej analizy jest konieczne sprawdzenie tendencji w tym zakresie w ostatnich kilku latach. Taki pogłębiony, merytoryczny raport powinien zostać przygotowany po roku obowiązywania nowych przepisów, który upłynie w marcu.
Jadwiga Emilewicz, minister przedsiębiorczości i technologii, nie wykluczyła możliwości ograniczenia zakazu jedynie do dwóch niedziel w miesiącu. Czyli złagodzenia obecnych ograniczeń.
Taka decyzja byłaby bardzo trudna. W MRPiPS nie trwają prace nad tego typu rozwiązaniami i nie ma sygnałów, abyśmy mieli się do nich przygotowywać. Oczywiście jeśli pojawiłaby się taka inicjatywa ze strony Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii, to wspólnie należałoby oceniać jej zasadność. Ale obecnie takiej inicjatywy nie ma. Brakuje rzetelnych danych o skutkach zakazu, zarówno co do wpływu na branżę, jak i oceny konsumentów, bo dotychczasowe wyniki badania opinii społecznej w tym zakresie też się różnią. Zależy, kto je przeprowadza i jak jest sformułowane pytanie dla respondentów.
Ewentualne złagodzenie zakazu oznaczałoby konflikt z NSZZ „Solidarność”. To związek naciskał, aby obecnie obowiązująca ustawa przewidywała stopniowe, coroczne zaostrzanie ograniczeń.
Rzeczywiście Solidarność chciała doprecyzowania harmonogramu rozszerzania zakazu w ustawie. Stronie rządowej bardziej zależało na zaznaczeniu, że dalsze rozszerzanie ograniczeń ma się odbywać etapowo. Sytuacja była jednak szczególna – to związek przygotował ustawę, zebrał podpisy pod nią i złożył ją do Sejmu jako projekt obywatelski. Trudno mi sobie wyobrazić, abyśmy teraz mieli się wycofać z tych uzgodnień i przyjętych rozwiązań.

>>> Czytaj też: Bodyguard dla każdego wójta. Rząd zwiększy kompetencje straży miejskiej?