Europa musi przypomnieć Putinowi, że ingerencja w wybory jest formą wrogiego działania z zagranicy i jako taka nie może być ignorowana. Wśród narzędzi obrony przed dezinformacją Kremla powinny znaleźć się także sankcje - czytamy w komentarzu redakcyjnym agencji Bloomberg.

Europa przygotowuje się na rosyjski atak propagandowy w okresie poprzedzającym majowe wybory do Parlamentu Europejskiego. Komisja Europejska przewiduje, że dezinformacja operacji Kremla będzie „systematyczna, dobrze przygotowana i na różną skalę w zależności od kraju”.

Celem prezydenta Władimira Putina jest wzmocnienie bloku eurosceptycznego w kolejnej kadencji PE po to, aby osłabić wewnętrzną spójność Unii i zadbać o lepszą realizację interesów Rosji.

Aby zmniejszyć to zagrożenie, KE ponad dwukrotnie podniosła wydatki na zwalczanie dezinformacji (do poziomu 5 mln euro w tym roku) i stale zatrudnia nowych analityków, którzy zajmują się śledzeniem działań dezinformacyjnych. To jednak nie wystarczy. Aby zatrzymać rosyjską kampanię szkód, Europa musi przygotować na to własnych obywateli oraz powinna być gotowa do zastosowania odpowiednich środków prawnych i dyplomatycznych.

Zastanówmy się, kto jest w tym przypadku przeciwnikiem Unii Europejskiej. To Rosyjska Agencja Badań ds. Internetu. Jej budżet jest ponad dwukrotnie większy, niż budżet wszystkich agencji UE związanych ze zwalczaniem dezinformacji. Do tego należy doliczyć 1,4 mld euro, które rosyjski rząd rocznie przeznacza na telewizję RT (dawniej Russia Today) oraz inne prokremlowskie media wzmacniające propagandę Kremla.

Reklama

Biorąc pod uwagę rozbieżności europejskich rządów co do kwestii, jak agresywnie powinno się reagować na działania Moskwy, Komisja Europejska może być trudności w zwiększeniu finansowania działań przeciw dezinformacji. Mimo tego KE powinna zwiększyć budżety przynajmniej dwóch ciał - East StratCom Task Force oraz EU Hybrid Fusion Cell, które zajmują się monitorowaniem fake newsów i koordynacją działań rządów w tym zakresie.

KE powinna także skłonić państwa członkowskie do podpisania się pod istniejącą już propozycją stworzenia europejskiego systemu szybkiego ostrzegania, który śledziłby podejrzaną aktywność na kontach społecznościowych przed wyborami. Ponadto Komisja powinna też wywrzeć presję na media społecznościowe, aby te wychwytywały i likwidowały polityczne boty oraz ujawniały źródła finansowania reklam politycznych.

Europejskie rządy powinny również robić więcej, aby pomóc swoim obywatelom w odróżnianiu faktów od fikcji. Mogą np. wspierać strony fact-checkingowe, takie jak litewska Debunk.eu. Strona to ta efekt współpracy pomiędzy dziennikarzami, społeczeństwem obywatelskim i wojskiem. Ponadto rządy mogą wspierać naukę korzystania z mediów cyfrowych na poziomie szkół publicznych – tak jak ma to miejsce w Szwecji.

Estonia – kraj, w który zamieszkuje duża mniejszość osób mówiących w języku rosyjskim, stworzył nawet publiczny kanał rosyjskojęzyczny, aby stanowił alternatywę wobec wspieranych przez Kreml mediów.

W tym samym czasie europejscy liderzy powinny wysłać wyraźne ostrzeżenie wobec Rosji, że wszelkie ataki propagandowe spotkają się z konsekwencjami, w tym z sankcjami. Pierwszym krokiem powinno być podkreślenie, że jeśli tylko znajdzie się jakkolwiek dowód na rosyjską ingerencję w wybory do PE, wówczas Unia automatycznie przedłuży sankcje wobec Rosji nałożone po aneksji Krymu w 2014 roku. W tym przypadku Niemcy powinny też wycofać się z błędnego od samego początku projektu Nord Stream 2, który bardziej niż interesom Europy służy Putinowi.

Niezależnie od ideologii, wszystkie rządy krajów UE mają interes w obronie procesu wyborczego przed zagraniczną manipulacją. Większe wysiłki mające na celu śledzenie dezinformacji Rosji oraz budzenie świadomości Europejczyków w tym zakresie, są kluczowe. Kluczowe też jest przypomnienie Putinowi, że ingerencja w wybory jest formą wrogiego działania z zagranicy i jako taka nie może być ignorowana.

>>> Czytaj też: Kolejna wojna wybuchnie przez fake newsy? Maj: Manipulacja jest coraz doskonalsza [WYWIAD]